Mogliśmy pokonać Rosję! Zwycięstwo było w zasięgu ręki
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Mogliśmy pokonać Rosję! Zwycięstwo było w zasięgu ręki

Dodano: 

Za wprowadzeniem cenzury poszły następne restrykcje: ograniczenie wolności zgromadzeń, rozwiązanie stowarzyszeń wolnomularskich, aresztowanie mjr. Waleriana Łukasińskiego i innych członków Wolnomularstwa Narodowego, rozbicie w Wilnie i uwięzienie uczestników studenckich organizacji Filomatów i Filaretów, działalność tajnej policji, a wreszcie sąd nad Polakami, którzy kontaktowali się z rosyjskimi dekabrystami. Było to już za nowego cara – Mikołaja I, który nie bez przyczyny do historii przeszedł z przydomkiem „Pałkina”, a rządzona przez niego Rosja – „Żandarma Europy”. Ale oto sąd Senatu sprzeciwił się woli samodzierżcy (który łaskawie dał wcześniej do zrozumienia, że zadowoli się „tylko” dwoma wyrokami śmierci) i… uwolnił sądzonych rodaków od zarzutu zdrady stanu, a za przynależność do tajnych stowarzyszeń dał tak niskie wyroki, że aresztowani rychło wyszli na wolność.

Senatorzy rozsierdzili cara, ale stali się bohaterami narodowymi. Ich cywilną odwagę młodzi ludzie, zwłaszcza oficerowie niższych stopni i studenci należący do antycarskiego spisku por. Piotra Wysockiego, pochopnie rozciągali na całą elitę Królestwa z generalicją napoleońskiej proweniencji na czele. Wysocki, mężny i prawy żołnierz, instruktor w Szkole Podchorążych Piechoty, miał plan oddania „starszym” władzy od razu po wywołaniu powstania. W ten sposób już podczas nocy listopadowej znaleźliśmy się na równi pochyłej wiodącej ku upadkowi. Elity u steru rządów – jak pisał Łojek – długo myślały głównie o tym, jakby tu przekonać króla-cara o swej lojalności. Wysocki był przekonany, że starczy, by rzucił iskrę, a roznieci pożar… (Na marginesie: sygnałem do rozpoczęcia akcji 29 listopada 1830 r. miał być dla spiskowców pożar browaru na Solcu. Pożar jednak nie wybuchnął, bo o zgromadzeniu materiałów łatwopalnych zapomniał… por. Wysocki).

Czytaj też:
„Wieszatiel” - krwawy kat powstańców styczniowych

Zanim do jego szlachetnej i głupio naiwnej piromanii wrócimy, zauważmy, że sytuacja ogólna w Europie i imperium rosyjskim sprzyjała planom powstańczym. Otóż 15 lat po kongresie wiedeńskim i utworzeniu Świętego Przymierza pod przewodem Rosji dużo się zmieniło. Pokonanie pod Navarino (1827) floty tureckiej przez okręty brytyjskie, rosyjskie i francuskie oraz wyczerpujące, ale w sumie zwycięskie działania armii rosyjskiej na lądzie doprowadziły do wyzwolenia Greków spod jarzma osmańskiego. Pierwszy naród odzyskał wolność, bo i sam bił się o nią. Zyskała jednak też Rosja: Dardanele nadal zamknięte przed Anglią i Francją, dla niej stanęły otworem, a Morze Czarne stało się jej jeziorem. Londyn i Paryż odwróciły się wtedy od Petersburga, co po latach przyniesie Mikołajowi I wojnę krymską i śmierć.

Latem 1830 r. wybuchła rewolucja w Paryżu, która doprowadziła do zmiany na tronie (Karola X zastąpił Ludwik Filip Orleański), a rewolucja w Belgii przyniosła jej – po zwycięstwie ludu Brukseli nad wojskiem holenderskim – niepodległość. Walił się porządek wiedeński. Rozerwały się sojusze, narody wybijały się na niepodległość, Rosja traciła swą wiodącą rolę na kontynencie. Kiedy o wolność upomnieli się Polacy, to oni zyskali sympatię społeczności międzynarodowej, także w Niemczech. Pomne tego Prusy, a także Austria, nieufnie spozierająca na bałkańskie poczynania Rosjan, zachowały neutralność.

Polskie powstanie zagrodziło Mikołajowi I drogę na Brukselę i Paryż. Jednocześnie samych oficerów i żołnierzy polskich uwolniło od haniebnego marszu na zachód, car bowiem mógł interweniować tam tylko siłami 30-tysięcznej armii Królestwa Polskiego oraz niemal 40-tysięcznego Korpusu Litewskiego, dowodzonego w 90 proc. przez oficerów mówiących po polsku i żołnierzy rozumiejących polską komendę. Oddziały czysto rosyjskie w zachodniej części imperium nie przewyższały ich liczebnie, a inne były dopiero ściągane z odległych teatrów działań wojennych na Środkowym Wschodzie, Kaukazie i Bałkanach.

Jeżeli nie my, to kto, jeżeli nie dziś, to kiedy… – tak rozumowali przywódcy spisku i w tym punkcie rozumowali słusznie.

Alternatywa 1830

Jerzy Łojek napisał w istocie historię alternatywną, co uzasadnia we wstępie do „Szans powstania listopadowego” następująco: „Ważnym elementem historycznego myślenia jest również umiejętność dostrzeżenia alternatywy, dostrzeżenia w każdej przełomowej sytuacji nie ziszczonej ówcześnie, ale w pewnym momencie realnej możliwości innego obrotu wypadków… Wyjaśnienie problemów historycznej alternatywy w sytuacji 1830/1831 r. daje nam możliwość właściwego postawienia sprawy odpowiedzialności zbiorowej i indywidualnej za klęskę powstania listopadowego”.

Czytaj też:
Od bohatera do namiestnika cara. Smutna przemiana gen. Zajączka

Elementami Łojkowej alternatywy jest opisanie nadzwyczaj sprzyjających okoliczności politycznych w Europie (przedstawionych powyżej) i sytuacji militarnej, którą obrazuje dodatkowo wyliczeniami Wacława Tokarza. Otóż przed krwawą bitwą pod Grochowem na początku lutego 1831 r. Polacy mieli na całym froncie: 43 bataliony piechoty, 51 szwadronów jazdy, 140 dział, łącznie 57 tys. ludzi; a Rosjanie: 106 batalionów, 156 szwadronów, 348 dział, łącznie 118 tys. ludzi. Dwukrotna przewaga rosyjska zamieniłaby się w równowagę, gdyby pierwszy z dyktatorów powstania gen. Józef Chłopicki zamiast wysyłać w połowie grudnia poprzedniego roku wiernopoddańcze delegacje do cara, wysłał do Wilna polską armię i przejął dowództwo nad Korpusem Litewskim. Wtedy nasze siły liczyłyby w lutym 97 tys. żołnierzy, a rosyjskie o 40 tys. mniej, czyli – 78 tysięcy (!). Walną bitwę – jak mniemam – stoczylibyśmy z Dybiczem nie nad Wisłą, lecz nad Niemnem, i nie zakończyłaby się odejściem naszych z pola walki, ale rozbiciem rosyjskiej ofensywy.

Tak by się mogło stać, gdyby spiskowcy mieli przygotowany powstańczy rząd narodowy i wodza, który chciałby się bić i zwyciężyć.

Podwojenie sił polskich przyniosło powołanie rezerwistów w grudniu i styczniu, potem powoływano i szkolono następnych, ale rosły też straty spowodowane zwłaszcza nieszczęsnymi wyprawami Dwernickiego, Sierawskiego i Chrzanowskiego na południowy wschód oraz Gielguda na Litwę. Wysiłek mobilizacyjny był duży, ale armia nigdy nie przekroczyła planowanych 100 tys. Gdybyśmy stali na Litwie, armia rządu narodowego (jaki powstał po detronizacji cara 25 stycznia) liczyłaby 200 tys., a wraz ze zwycięstwami – coraz więcej.

Zwycięstwa przyszłyby zaś wraz z przyjęciem ofensywnej strategii gen. Ignacego Prądzyńskiego, wysunięciem na kolejnego głównodowodzącego – zamiast miernoty Skrzyneckiego – wybijającego się oficera młodego pokolenia, np. Józefa Bema. Nawet gdyby wiosną – bez Litwinów – to oni poprowadzili wojsko na stacjonujące na wschodnim Mazowszu korpusy Dybicza, wojna przyjęłaby zupełnie inny przebieg. Biliby wroga, żeby go naprawdę pobić. W końcu maja, zamiast klęski pod Ostrołęką, nasze zwycięskie wojska spokojnie czekałyby na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczypospolitej na moskiewską odsiecz pokonującą setki kilometrów spod Chiwy i Taurydy, aby zadać jej kolejne ciosy. Przy takim rozwoju wydarzeń Anglia i Francja uznałyby niepodległe państwo polskie w granicach sprzed II rozbioru, a Rosja – przynajmniej na jakiś czas – musiałaby się pogodzić z klęską, unikając wojny z europejskimi potęgami.

Oto jakie wnioski natury strategicznej można wysnuć z Łojkowych „Szans”... i „Kalendarza”... jego rozważania są znacznie szersze i głębsze, dotykają m.in. zaniechanego uwłaszczenia chłopów i niekonsekwencji działań stronnictwa patriotycznego. Lektura tych książek Jerzego Łojka powinna być obowiązkowa w nowych liceach, ponieważ cel swego trudu ów wizjoner niepodległości, której sam nie doczekał (zm. 1986), wykłada tak: „Potrzebne jest zwięzłe, krótkie, wyraźne sformułowanie protestu przeciwko pesymistycznym i katastroficznym, pełnym zgrozy i ubolewania nad »nieodpowiedzialnością społeczeństwa polskiego«, fałszywym wizjom powstania listopadowego, rzekomo z góry skazanego na klęskę – wizjom, które opanowały polską publicystykę historyczną i wywierają szkodliwy wpływ na kształtowanie się świadomości historycznej współczesnego polskiego społeczeństwa”. Pisał to w połowie lat 60. Właściwie powyższe słowa mogłyby dotyczyć sytuacji również w III Rzeczypospolitej...

Artykuł został opublikowany w 12/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.