„Rój” - bat na komunę

„Rój” - bat na komunę

Dodano: 

W czasie walki stoczonej 25 czerwca 1948 r. pod miejscowością Kadzidło Komenda Okręgu Północne Mazowsze NZW została rozbita. Dziemieszkiewicz podjął się zadania odbudowy struktur, podporządkowując sobie kilka patroli Pogotowia Akcji Specjalnej, liczących w sumie około 30–40 żołnierzy. Ostatecznie, w lipcu 1948 r., powołał samodzielną Komendę Powiatową NZW Kryptonim Wisła i został jej komendantem. Powołał również sekcje: Propagandy i Informacji, Uzbrojenia, Wywiadu i Kontrwywiadu, Sanitarną. Do legendy przeszedł bój jednego z takich patroli PAS, pod dowództwem Edwarda Dobrzyńskiego pseudonim Orzyc, kiedy 2 marca 1949 r. pod Gostkowem ośmiu żołnierzy NZW przez kilka godzin walczyło z grupą operacyjną KBW, liczącą… 984 żołnierzy. Walczyli do końca – siedmiu zginęło (czterech spłonęło żywcem), jeden ciężko ranny został wzięty do niewoli.

Domeną Mieczysława Dziemieszkiewicza nie była jednak tylko zbrojna walka partyzancka. Znaczną część jego działalności pochłaniała akcja propagandowa. I tak 6 listopada 1949 r. w miejscowości Gołotczyzna nieopodal Ciechanowa „Rój” zatrzymał pociąg osobowy, jego żołnierze rozdali antykomunistyczne ulotki, a sam dowódca wygłosił do pasażerów antysowieckie przemówienie. Następnie dokonano egzekucji jadących pociągiem stalinowskich funkcjonariuszy. Akcja była bezpośrednio związana z równą, 32. rocznicą rewolucji październikowej. Podobnie było 28 sierpnia 1950 r. w Pomiechówku niedaleko Warszawy. Oddział „Roja” zatrzymał pociąg, w walce zginęło czterech funkcjonariuszy MO i Straży Ochrony Kolei, a Dziemieszkiewicz zwołał antykomunistyczny wiec. Ponownie wygłosił patriotyczne przemówienie do miejscowej ludności. Takich akcji było znacznie więcej.

Czytaj też:
Zdrajcy w szeregach. To oni strzelali żołnierzom wyklętym w plecy

„Rój” podtrzymywał też wśród swoich żołnierzy wysokie morale. W jednym z zachowanych wystąpień, 28 maja 1950 r., zwracał się do swoich podwładnych: „Koledzy, nie zrażajmy się tym, że giną co dnia najlepsi synowie Ojczyzny. Nic to. Giną za wiarę i Polskę, a z krwi ich wyrośnie Wielka Chrześcijańska Polska tylko dla prawdziwych Polaków”. Dalej podkreślał: „Koledzy, każdy z Was musi być dobrym żołnierzem, dowódcą i kolegą, bo gdy przyjdzie chwila, że zginie Wasz dowódca, nie hamujcie pracy, a szerzcie Narodową Organizację jako Apostołowie, głosząc słowo Boże wśród pogan”.

Sens walki

Żołnierze szanowali swojego dowódcę. Podziwiano jego odwagę i jego głęboką religijność (każdy dzień zaczynał od wydania rozkazu o modlitwie; partyzanci oprócz naszywek „Śmierć wrogom Ojczyzny” nosili ryngrafy z Matką Bożą, zwalczali też ludzi odpowiedzialnych za walkę z Kościołem).

Promieniował ideowością, patriotyzmem, wiernością zasadom, które streszczają się w słynnej polskiej triadzie: Bóg, Honor, Ojczyzna. Dziś z pełną odpowiedzialnością powiemy o nim: wyklęty przez komunę żołnierz niezłomny. Cechy te okazały się szczególnie istotne, aby utrzymać wiarę w sens walki w momencie, kiedy jasne się stało, że III wojna światowa nie wybuchnie, a partyzantom przyjdzie zapewne oddać ich młode życie. Jedyną alternatywą były jednak dla nich tortury i niechybna śmierć w ubeckiej katowni.

„Wartość walki tkwi nie w szansach zwycięstwa sprawy, w imię której się ją podjęło, ale w wielkości tej sprawy” – napisał prof. Henryk Elzenberg. I heroiczna, pozbawiona szans na wygraną walka żołnierzy wyklętych miała sens, tak jak sens miały inne polskie powstania: listopadowe, styczniowe, w końcu sierpniowe (warszawskie). Walkę bowiem, w której „Rój” brał udział jeszcze długo po formalnym zakończeniu II wojny światowej w Europie, słusznie nazywa się dziś ostatnim polskim powstaniem – antysowieckim.

Czytaj też:
Polki wyklęte. Komuniści mordowali nawet matki niemowlaków

Jeden z podwładnych, Władysław Grudziński pseudonim Pilot, poświęcił „Rojowi” wiersz:

„Kto raz go widział, ten z pamięci już jego rysów nie wymaże,
Kto raz z nim walczył, ten pójdzie, gdzie tylko mu rozkaże,
Kto raz miał możność być z nim razem i znosić trudy znoje,
Ten pójdzie pod jego rozkazem dla Polski dać życie swoje.

Dziecięciem prawie jeszcze był, gdy las go wpędził w bój,
O Wolnej Polsce zawsze śnił młody rycerski »Rój«.
Nie zraził się, gdy padł mu brat rażony kulą wroga,
W duszę mu wplótł się zemsty bat i zdrajców do dziś smaga.

On porwał Przasnysz i Ciechanów do walki ze zdrajcami,
To on przestrachem jest tyranów i drżą przed nim nocami.
Konopki, Przasnysz i Gąsocin tam krwią swe drogi znaczył,
Na każdym bił i psocił, gdzie tylko ich zobaczył.

Spać i jeść nie mógł, gdy dni kilka nie zaszedł im za skórę,
On musiał stale tropić »wilka« i ranić mu pazury.
Dlatego imię jego słynie daleko i szeroko,
Za uczciwość i odwagę będzie miał stale oko,

Potomność powie o nim dobrze i sławy mu nie ujmie,
Nie zginie jego dobre imię w innych nieprawych tłumie.
Aby dał Bóg, by z trudów Twych i nieprzespanych nocy,
Wyrosła Polska Wielka, Wolna od zdrajców i przemocy.

Dobremu, lecz niestałemu koledze Mietkowi »Rojowi« na pamiątkę Poświęca”

„Nigdy go nie znajdziecie”

Oczywiście komunistyczna propaganda robiła z niego bandytę, krwawego watażkę i pijaka, mordującego niewinnych ludzi, w rzeczywistości zdrajców. Przypisywano mu zbrodnie, których nigdy nie popełnił (np. zastrzelenie kilkuletniego dziecka). Tak jak Marian E. Kofman: „Nie drgnęła nawet ręka faszystom »Roja«, kiedy serią z automatu pozbawili życia 63-letniego uczciwego i spokojnego człowieka, zasłużonego wychowawcę i pedagoga”.

Czytaj też:
Arsenał wyklętych

Patrole NZW podległe Dziemieszkiewiczowi walczyły do końca, przeprowadzając przede wszystkim akcje likwidacyjne. Do śmierci „Roja” przyczyniła się jego narzeczona Alina Burkacka. Bezpieka aresztowała rodziców dziewczyny i szantażem zmusiła ją do wydania żołnierza.

Sierżant Mieczysław Dziemieszkiewicz zginął w walce 13 kwietnia 1951 r., otoczony w gospodarstwie Burkackich we wsi Szyszki. Wraz z podwładnym Bronisławem Gniazdowskim pseudonim Mazur próbował przedrzeć się przez obławę zorganizowaną przez około 270-osobową grupę operacyjną Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, do tego funkcjonariuszy UB i MO, wspieranych przez samolot.

Ciała zamordowanych komuniści wystawili na widok publiczny, a zwłoki „Roja” pociągnęli za swoim samochodem. Do dziś nie wiadomo, gdzie „Rój” i „Mazur” zostali pogrzebani.

„To nie jest mój syn. Nigdy go nie znajdziecie” – mówi w końcowej sekwencji filmu matka Dziemieszkiewicza. Komuniści go bowiem nie zabili. Ich uzurpatorska, nielegalna władza (sfałszowali wybory w styczniu 1947 r.) nie sięgała tak daleko. Nie byli wszechwładni. Polskiego żołnierza mogli najwyżej pozbawić doczesnego życia, fizycznie wyeliminować, ale pamięć o niezłomnym „Roju” przetrwała. Mimo 45 lat PRL i następnych 27 III RP. I będzie trwała za sprawą młodych Polaków, dla których żołnierze niezłomni są wzorem do naśladowania, odtrutką na postępowy, zakłamany świat III RP. Przetrwa teraz także dzięki filmowi Jerzego Zalewskiego. To ostateczna klęska komuny, z którą do dziś czerwoni przestępcy i ich resortowe dzieci nie mogą się pogodzić.

13 października 2007 r. za wybitne zasługi dla niepodległości Polski prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył pośmiertnie Mieczysława Dziemieszkiewicza Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

Autor to publicysta historyczny, komentator polityczny, prezes Fundacji „Łączka”, autor książek o nierozliczonych zbrodniach komunistycznych.

Artykuł został opublikowany w 6/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.