Kwarcowa rewolucja. Japoński patent opanował cały świat

Kwarcowa rewolucja. Japoński patent opanował cały świat

Dodano: 

Jeszcze większe znaczenie dokładność pomiaru czasu ma podczas produkcji bomb atomowych. Nic więc dziwnego, że to Amerykanom zależało na wyprodukowaniu bardzo dokładnych zegarków. Firma Elgin postanowiła użyć prądu do wprawiania w ruch mechanicznego oscylatora. Zegarki okazały się dokładne, ale bardzo nietrwałe. Po kilku latach Elgin został zmuszony do odkupienia wszystkich zegarków elektrycznych i... zbankrutował.

Nieco więcej szczęścia miała, również amerykańska, Bulova. Skorzystała ona ze szwajcarskich doświadczeń i jako oscylatora użyła malutkiego kamertonu. Zasilany równie malutką baterią drgał 720 razy na sekundę, co zapewniało fenomenalne rezultaty. Przeciętne zegarki mechaniczne miały dokładność jednej minuty na dobę. Zegarek kamertonowy – jednej minuty na... miesiąc. W 1960 r. nie można było dostać dokładniejszego zegarka naręcznego.

W laboratoriach trwały już jednak prace nad czasomierzem, którego oscylatorem był kryształ kwarcu. Pobudzony prądem drgał kilkanaście tysięcy razy na sekundę. Początkowo zdawało się, że zegarek taki skonstruują Szwajcarzy, ale wyścig wygrała japońska firma Seiko. W 1964 r. prototyp zegarka kwarcowego mierzył czas maratonu zamykającego igrzyska olimpijskie w Tokio, a 25 grudnia 1969 r. do sklepów trafił naręczny kwarcowy zegarek Seiko Astron. Kosztował tyle co średniej klasy samochód, ale jego dokładność wynosiła +– 5 sekund na miesiąc.

Seiko Astron - pierwszy komercyjny zegarek kwarcowy.

Rewolucja i kontrrewolucja

Szwajcarzy początkowo zlekceważyli zegarki kwarcowe. Prowadzili nad nimi własne badania, ale nie uważali, że staną się popularne. W 1970 r. produkowali przecież połowę zegarków świata. To ze szwajcarskim zegarkiem Edwin Aldrin zszedł na powierzchnię Księżyca (Neil Armstrong zostawił swój w kabinie lądownika). Czy temu monopolowi mógł zagrozić bardzo drogi zegarek kwarcowy z Japonii?

A jednak tak się stało. Japończycy rozpoczęli wielką kampanię marketingową, której ślady zauważalne są po dziś dzień, np. w filmach o Jamesie Bondzie z lat 70. Udostępnili swoją technologię wszystkim chętnym, co spowodowało, że producenci z całego świata chcieli kupować kwarce. Dzięki temu ich cena systematycznie spadała. W 1978 r. produkowano tyle samo zegarków kwarcowych co mechanicznych, a największym światowym eksporterem zegarków stał się Hongkong. Świat uniezależnił się od Szwajcarów, a ich przemysł zegarmistrzowski niemal przestał istnieć. Liczba manufaktur zmniejszyła się z 1,6 tys. do 600, a liczba pracowników spadła z 90 do 28 tys.

Gdy wydawało się, że nastąpi całkowity upadek, Szwajcarzy podnieśli się z kolan. W 1983 r. niemal wszyscy producenci zegarków z Alp połączyli siły – oprócz oczywiście luksusowych marek – dostali dofinansowanie od krajowych banków i stworzyli wspólne projekty badawcze. Najlepsze rezultaty przyniosło zwrócenie się w stronę młodzieży. Do tego momentu zegarki były atrybutem dorosłych, symbolem powagi, opakowanej w stalową kopertę i utrzymywaną na nadgarstku przez pasek ze skóry cielęcej. 1 marca 1983 r. do sklepów trafiła kolekcja „Swatch” – 12 różnokolorowych zegarków, z plastikowymi kopertami i plastikowymi paskami. Były tanie – kosztowały ok. 50 franków za sztukę – ale dobrej jakości. I były świetnie reklamowane. Młodzi ludzie mogli kupić sobie zegarki, jakie chcieli, i dobierać je do swojego nastroju czy ubioru.

W ten sposób uratowano szwajcarski przemysł zegarmistrzowski, a nawet chyba światowy. Dzisiaj bowiem większość z nas może sprawdzić czas w telefonie komórkowym i zegarki straciły na znaczeniu. Jako czasomierze. Mają jednak olbrzymią wartość jako biżuteria i ozdoba.

Artykuł został opublikowany w 10/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.