Losy Pietraszkiewicza ułożyły się równie tragicznie jak jego studenckich przyjaciół. Po procesie filomatów znalazł się w Moskwie i tam po wybuchu Powstania Listopadowego został oskarżony o zdradę, aresztowany i skazany na karę śmierci. Ułaskawiony po kilku tygodniach, otrzymał wyrok dożywotniego pobytu na Syberii. Do Tobolska wyruszył w lutym 1832 roku (pieszo, wędrówka trwała pół roku!), za Uralem spędził prawie trzydzieści lat, co jednak nie złamało jego charakteru. Opiekował się polskimi zesłańcami, był ich lekarzem, powiernikiem, prowadził bibliotekę. Na Litwę powrócił dopiero w roku 1860 i ostatnie trzy lata życia poświęcił archiwum filomatów. Korzystając z ukrytej w majątku brata dokumentacji, porządkował dokumenty, zbierał również rozproszone materiały. Niemal wszystko, co dzisiaj posiadamy – korespondencję, wiersze, protokoły – zawdzięczamy właśnie temu człowiekowi.
Niedaleko mogiły Pietraszkiewicza znajduje się grób Euzebiusza Słowackiego, ojca narodowego wieszcza. Syn zarządcy dóbr Rzewuskich w Podhorcach swoją karierę związał z nauką, uzyskał patent królewskiego geometry, pracował jako prywatny nauczyciel, aż wreszcie w 1806 roku objął posadę profesora poezji i wymowy w Gimnazjum Wołyńskim w Krzemieńcu. Zdobył uznanie jako teoretyk literatury i autor mów okolicznościowych, napisał również dwie tragedie (Wanda i Mendog – drugą z nich wystawiono w 1813 roku w Warszawie). W Krzemieńcu poznał szesnastoletnią córkę zarządcy Gimnazjum, Salomeę Januszewską, z którą ożenił się w 1808 roku, a niebawem urodził się ich jedyny syn Juliusz.
Rodzina Słowackich mieszkała w Krzemieńcu do 1811 roku. Wtedy pan Euzebiusz objął katedrę literatury polskiej na Uniwersytecie Wileńskim, niestety zmarł dwa lata później. W 1818 roku Salomea Słowacka ponownie wyszła za mąż – tym razem za Augusta Bécu, profesora Uniwersytetu Wileńskiego.
Grób ojczyma Juliusza Słowackiego także zachował się na Rossie. Opinie współczesnych o jego osobie były bardzo podzielone – z jednej strony podnoszono jego zasługi, bo wprowadził obowiązkowe szczepienia przeciwko ospie i dbał o stan sanitarny Wilna podczas odwrotu wojsk napoleońskich; z drugiej jednak strony opinię publiczną drażnił jego serwilizm wobec władz carskich i zażyłe stosunki z osławionym senatorem Nowosilcowem. Szczególnie złą sławę zdobył podczas śledztwa przeciwko związkom młodzieży w Wilnie (tzw. proces filaretów i filomatów), a kilka tygodni po zatwierdzeniu wyroków przez cara Mikołaja I zginął porażony piorunem we własnym domu. Okoliczności wydarzenia zszokowały otoczenie, bo wyglądało to tak, jakby piorun specjalnie szukał go w mieszkaniu, nic bowiem z wyposażenia nie uległo zniszczeniu, stopiły się tylko leżące na stole srebrne pistolety. Plotkowano, że Bécu został ukarany przez Niebiosa za swoją postawę wobec filomatów, w rzeczywistości zapewne padł ofiarą pioruna kulistego. Po kilku latach Mickiewicz wykorzystał ten fakt w III części Dziadów, a dla podniesienia efektu dramatycznego pistolety zamienił na ruble – czytelną aluzję do Judaszowych srebrników. To wywołało oczywiście oburzenie Juliusza Słowackiego, który chciał wyzwać go na pojedynek.
Czytaj też:
Lwy z Cmentarza Orląt Lwowskich - sól w oku ukraińskich władz
Po śmierci męża pani Salomea jeszcze dwa lata pozostała wraz z synem w Wilnie. Przez pewien czas rodzina (oprócz Juliusza jeszcze dwie córki ojczyma z poprzedniego małżeństwa) mieszkała w apartamentach Nowosilcowa! Pani Bécu była z tego faktu bardzo zadowolona, pisała, że „pysznie, jak senatorowie mieszkają”. Gorący patriota, przyszły wieszcz narodu, korzystał z gościny jednego z najgorszych polakożerców.
Skromny pomniczek stoi natomiast na grobie Jana Kazimierza Wilczyńskiego, który porzucił praktykę lekarską na rzecz stworzenia niezwykłego dzieła: Album wileńskie, czyli zbiór rycin i litografii tyczących się rzeczy krajowych. Zostało ono uznane za „najpoważniejsze wydawnictwo artystyczne polskie XIX wieku”, jednak nie zagwarantowało powodzenia swemu autorowi. Sprzedaż albumu nie tylko nie przyniosła mu zysków, ale nawet wpędziła w tarapaty finansowe. Zmarł w biedzie i zapomnieniu, a dzisiaj komplet grafik z Album Wileńskiego jest prawdziwym białym krukiem.
Na Górce Literackiej znajduje się grób Ludwika Kondratowicza (Władysława Syrokomli) zwanego „lirnikiem wioskowym”. Wprawdzie piewca piękna i historii ziem dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego w Wilnie „omal nie zmarł z głodu”, ale jego pogrzeb, który miał miejsce na krótko przed powstaniem styczniowym, był patriotyczną manifestacją. W trakcie uroczystości wybuchł jednak skandal.
„W kościele św. Jana – wspominał jego znajomy, Jakub Gieysztor – powiedział mowę ks. Lipnicki, przenosząc niepotrzebnie na ambonę ówczesne spory gazeciarskie i ubliżając przez to zacnej pamięci zmarłego. Oburzenie było powszechne”.
Gieysztor nie wspomniał, o jakie polemiki chodziło. Być może pisząc o „sporach gazeciarskich”, chciał ukryć, w trosce o pamięć zmarłego, coś zupełnie innego. Prawdopodobnie ksiądz mniej lub bardziej aluzyjnie nawiązał do grzechów Syrokomli. A poeta nie stronił od kieliszka i miał głośny romans z aktorką Heleną Kirkorową.
Kirkorowa porzuciła dla poety swojego męża, a potem i z nim zerwała, co doprowadziło go do depresji. Inna sprawa, że ksiądz zachował się niezgodnie z zasadą, że o zmarłym należy mówić dobrze, albo nie mówić wcale.
W 1911 roku pochowano na Rossie Józefa Montwiłła, który przez ćwierć wieku był jednym z dyrektorów Banku Ziemskiego w Wilnie, a zasłynął jako wielki filantrop. Uważano go za kogoś jakby rodem z powieści Dickensa – za człowieka mającego „oczy otwarte na każdą ludzką biedę” i opiekuna głodnych dzieci wileńskich.
Montwiłł fundował bezpłatne obiady dla ubogich i kolonie dla dzieci (był też inicjatorem akcji „kropla mleka dla dziecka”). Jego zasługą było też przyznawanie stypendiów dla dzieciaków z biednych wiejskich rodzin oraz powstanie przytułku noclegowego dla nędzarzy, Domu Sierot, a także internatu dla chłopców kształcących się na organistów. Założył również Towarzystwo Artystyczne „Lutnia”.
„Nie było ani jednego wybitniejszego momentu w naszym życiu, ażebyśmy go nie widzieli wśród nas na czele, idącego z radą dobrą, pomocą ofiarną i ramieniem do czynu zawsze dzielnego gotowym. Nie było ani jednej sprawy takiej, która by się nie otarła o tego Obywatela i Pracownika, nie było myśli twórczej i szlachetnego wysiłku, które by nie doznały od Niego poparcia i współczucia”.
Kilkanaście lat później, w 1925 roku, Wilno żegnało na Rossie mecenasa Tadeusza Wróblewskiego. Ten wilnianin z urodzenia był prawnukiem Maurycego Beniowskiego, bohatera poematu Juliusza Słowackiego i bratankiem Walerego Wróblewskiego, bohatera powstania styczniowego i generała Komuny Paryskiej. Tadeusz Wróblewski też był buntowniczym duchem – w 1881 roku za udział w tajnej organizacji został zesłany na Syberię, a po powrocie uzyskał eksternistycznie stopień magistra prawa i rozpoczął w Wilnie praktykę adwokacką. Zasłynął jako obrońca w procesach zbuntowanych marynarzy z pancernika „Potiomkin” i uczestników buntu marynarzy w Sewastopolu. Przed sądami polskimi bronił zaś działaczy litewskich i białoruskich. Był założycielem Towarzystwa Szubrawców gromadzącego elitę wileńskiego społeczeństwa: miłośników literatury i bibliofilów. Nazwa nawiązywała do wileńskiego stowarzyszenia o tej nazwie z początków XIX wieku, a „szubrawcy” spotykali się w „Gospodzie pod Rakarzem”, czyli w mieszkaniu Wróblewskiego przy Uniwersyteckiej.
Pan mecenas odziedziczył po rodzicach pokaźny księgozbiór, który wzbogacił własnymi zakupami. Zgodnie z jego ostatnią wolą został on przekazany w bezterminowy depozyt państwu polskiemu pod warunkiem, że nigdy nie zostanie usunięty z Wilna. Wróblewski nie mógł przewidzieć sytuacji, że Wilno, któremu ofiarował zbiory, znajdzie się poza Polską…
(...)