Święta po polsku, czyli skąd się wzięły karpie i dlaczego choinka musi się świecić?
  • Sławomir KoperAutor:Sławomir Koper

Święta po polsku, czyli skąd się wzięły karpie i dlaczego choinka musi się świecić?

Dodano: 

Mimo to pomarańcze, cytryny, banany czy mandarynki były w czasach PRL-u dobrem luksusowym. Przed Bożym Narodzeniem do portu w Gdyni zmierzał statek handlowy (jeden!) z ładunkiem cytrusów, a krajowe media podawały informacje o jego rejsie jako jedną z najważniejszych wiadomości. Gdy wreszcie ogłaszano, że jednostka dotarła do celu, a portowcy rozpoczęli rozładunek, w większości polskich domów atmosfera robiła się wyjątkowo gorąca. Wprawdzie owoce niebawem miały trafić do sklepów w całym kraju, ale wiadomo było, że nie wystarczy ich dla wszystkich, nawet jeżeli przy jednorazowym zakupie obowiązywały ograniczenia ilościowe. Czujność obywatelska wzrastała – i gdy nagle tworzyła się nadprogramowa kolejka, natychmiast należało się do niej przyłączyć. Nie bez powodu przez wiele lat symbolem luksusowych owoców były w naszym kraju właśnie banany…

CHOINKA

Jednym z najbardziej charakterystycznych symboli świąt Bożego Narodzenia jest choinka, chociaż przystrajanie świerka lub jodły to obyczaj stosunkowo młody. Tradycja pochodzi bowiem z Alzacji i związana jest z kulturą protestancką. Wielkim admiratorem choinki był Marcin Luter, dzięki czemu obyczaj ten przyjął się w ewangelickich częściach Niemiec. Do Polski przynieśli go w czasach zaborów osadnicy z zachodu i początkowo zyskał popularność wyłącznie w miastach. Z czasem jednak pojawił się także na wsi, wypierając snopy żyta czy wspomniane już podłaźniczki. Tym bardziej że ozdabianie choinki połączono z podkładaniem pod drzewkiem prezentów dla domowników. A zatem z tym, co dzieci (i nie tylko) najbardziej lubią w tradycji świąt Bożego Narodzenia.

Okładka książki

Początkowo choinkę przystrajano ozdobami wykonanymi w domu, do tego dochodziły cukierki, owoce czy pierniki. Ważnym elementem były świeczki mające odstraszyć złe moce (przy okazji były też najbardziej niebezpiecznym elementem wystroju drzewka). W drugiej połowie XIX stulecia pojawiły się szklane bombki choinkowe, natomiast na elektryczne światełka trzeba było jeszcze długo czekać.

W ziemiańskich dworach z reguły przestrzegano zasady, by choinka nie stała w tym samym pomieszczeniu, gdzie spożywano kolację wigilijną. Wiadomo było bowiem, że leżące pod nią prezenty będą rozpraszać najmłodszych uczestników uroczystości. Jednak wreszcie nadchodziła właściwa chwila.

„Tata otwierał drzwi – wspominał ziemianin Jan Tyszkiewicz – wpadaliśmy do środka i co roku ten sam widok zapierał nam dech w piersiach – cudowna, piękna, ogromna choinka migotała tysiącem świec, przystrojona kolorowymi bombkami i zabawkami. Wyglądała jak z bajki”7.

Choinka stała się wspólnym elementem europejskiej świątecznej tradycji łączącym różne wyznania chrześcijańskie. Dlatego też Staś Tarkowski i Nel Rawlison mogli w dalekim Egipcie wspólnie szukać prezentów pod drzewkiem, aczkolwiek ze względów klimatycznych nie przystrajano tam świerka ani jodły.

„(…) wieczorem w Wigilię, gdy na niebie pokazała się pierwsza gwiazda, w namiocie pana Rawlisona zajaśniało setkami świeczek drzewko przeznaczone dla Nel. Choinkę zastępowała wprawdzie tuja wycięta w jednym z ogrodów El-Medine, niemniej jednak Nel znalazła między jej gałązkami mnóstwo łakoci i wspaniałą lalkę, którą ojciec sprowadził dla niej z Kairu, a Staś swój upragniony sztucer angielski. Od ojca dostał przy tym ładunki, rozmaite przybory myśliwskie i siodło do konnej jazdy. Nel nie posiadała się ze szczęścia, a Staś lubo sądził, że kto posiada prawdziwy sztucer, powinien posiadać i odpowiednią powagę, nie mógł jednak wytrzymać – i wybrawszy chwilę, w której koło namiotu było pusto – obszedł go wokoło na rękach. Sztukę tę, uprawianą mocno w szkole w Port-Saidzie, posiadał w zadziwiającym stopniu i nieraz bawił nią Nel, która zresztą zazdrościła mu jej szczerze”8.

Wigilia na Syberii. Obraz Jacka Malczewskiego

Chociaż choinka stała się uniwersalnym symbolem Bożego Narodzenia, to w poszczególnych regionach Polski różnie nazywano postać przynoszącą prezenty. Najbardziej popularny był oczywiście Święty Mikołaj, ale na Górnym Śląsku podarunki przynosiło Dzieciątko, natomiast na Podkarpaciu – Aniołek. Na dawnych terenach zaboru pruskiego (Wielkopolska, Pomorze, Kujawy) domowników zaopatrywał Gwiazdor – postać o twarzy pokrytej sadzą, w futrzanej czapie, a czasami z rózgą dla niegrzecznych dzieci. Oczywiście w czasach PRL-u usiłowano wprowadzić świecką tradycję i prezenty miał rozdawać Dziadek Mróz. Mimo natrętnej propagandy nie przyniosło to efektów, chociaż trzeba przyznać, że władze próbowały zadziwiających metod, by z bożonarodzeniowych obyczajów wykorzenić katolickie treści.

„W »Twórczości« w numerze grudniowym – notowała ze zgrozą Maria Dąbrowska – drukowana jest epopeja o Stalinie jakiegoś gruzińskiego poety, wzorowana zupełnie na kantyczkach i kolędach o narodzeniu Chrystusa. Jest i »święta rodzina« (dla odmiany – szewców) i ludzie śpiewający z darami etc. W ogóle ze wszystkich stron widzi się tendencje do wprowadzania kultu Stalina na miejsce kultu Chrystusa. I jeśli dalej ta koszmarna inscenizacja się uda – śmierć Lenina i narodzenie Stalina będą świętowane zamiast Bożego Narodzenia”9.

Na szczęście w naszym kraju nigdy do tego nie doszło…

PASTERKA

Większość wiernych nie wyobraża sobie Bożego Narodzenia bez pasterki – uroczystego nabożeństwa celebrowanego w Wigilię o północy. Upamiętnia ono modlitwy i oczekiwanie pasterzy na przyjście na świat Zbawiciela, jest także pierwszą Mszą Świętą odprawianą w Boże Narodzenie.

W liturgii chrześcijańskiej pasterka pojawiła się na Bliskim Wschodzie w VI wieku. Niebawem włączono ją także do obchodów świątecznych w Rzymie, tradycją stało się, że w Wiecznym Mieście mógł ją celebrować wyłącznie papież. Nie kończyło się zresztą na jednym nabożeństwie – rankiem zwierzchnicy Kościoła odprawiali kolejne, a w ciągu dnia jeszcze jedno. Symbolizować to miało potrójne narodziny Zbawiciela (zrodzonego z Ojca, Marii Panny i w sercach wiernych) oraz hołd oddany przez aniołów, pasterzy i Trzech Króli.

W Polsce pasterka stała się popularna już w średniowieczu. Być może pewien wpływ miał na to fakt, że uczestnictwo w tym dłuższym niż inne nabożeństwie zwalniało z wizyty w kościele następnego dnia. Ponadto dla niektórych smakoszy kusząca była okazja, by po powrocie do domu ostatecznie zakończyć post. Zatem ponownie zasiadano do biesiady, ale tym razem już z potrawami mięsnymi…

Pasterka w Polsce w XIX wieku. Rysunek Apoloniusza Kędzierskiego

Chyba najpiękniejszy opis pasterki w literaturze polskiej wyszedł spod pióra Władysława Reymonta. Powieść „Chłopi” – pomijając sensacyjno-skandaliczne dodatki w postaci rodzącego się (a właściwie odnawianego) romansu pomiędzy Jagną i Antkiem – zawiera fantastyczny zapis obyczaju wsi polskiej schyłku XIX stulecia.

„Kto był żyw, do kościoła ciągnął, ostały ino po chałupach całkiem stare, chore albo kaleki. Już z daleka widniały rozgorzałe okna kościelne i główne drzwi na rozcież wywarte, a światłem buchające, naród zaś płynął przez nie i płynął jak woda, z wolna zapełniając wnętrze przystrojone w jodły i świerki, że jakby gęsty bór wyrósł w kościele, tulił się do białych ścian, obrastał ołtarze, z ław się wynosił i prawie sięgał czubami sklepień, a chwiał się i kołysał pod naporem tej żywej fali i przysłaniał mgłą, parami oddechów, zza których ledwie migotały jarzące światła ołtarzów. A naród wciąż jeszcze nadchodził i płynął bez końca... (…)

Kościół był zapchany do cna, aż do tego ostatniego miejsca w kruchcie, że którzy byli ostatni, to już na mrozie pod drzwiami pacierz mówili.

Ksiądz wyszedł ze mszą pierwszą, organy zagrały, a naród się zakołysał, pochylił i na kolana padł przed majestatem Pańskim.

I już cicho było, nikt nie śpiewał, a modlił się każdy wpatrzony w księdza i w tę świeczkę, co płonęła wysoko nad ołtarzem, organy huczały przyciszoną a tak tkliwą nutą, że mróz szedł przez kości, czasem ksiądz się odwrócił, rozkładał ręce, powiadał w głos łacińskie święte słowo, to naród wyciągał ramiona, wzdychał głęboko, pochylał się w skrusze pobożnej, bił się w piersi i modlił żarliwie.Potem zaś, gdy się msza skończyła, ksiądz wlazł na ambonę i prawił długo, nauczał o tym dniu świętym, przestrzegał przed złem, gromił, rękami wytrząchał i grzmiał tym słowem palącym, że jaki taki westchnął ciężko, kto się bił w piersi, kto się w sumieniu z win kajał, kto się zamedytował, któren znów co miętszy, a kobiety zwłaszcza, płakał – bo ksiądz mówił gorąco, a tak mądrze, że każdemu to szło prosto do serca i do rozumu, juści, że tym ino, co słuchali, bo wiela było takich, których śpik morzył z gorąca.

A dopiero przed drugą mszą, kiej już naród skruszał nieco modleniem się, huknęły znowu organy i ksiądz zaśpiewał:

W żłobie leży, któż pobieży.

Naród się zakołysał, powstał z klęczek, wraz też pochwycił nutę i pełnymi piersiami, a z mocą ryknął jednym głosem: Kolędować małemu!

Zatrzęsły się drzewa i zadygotały światła od tej serdecznej wichury głosów.

I już, tak się zwarli duszami, wiarą i głosami, że jakby jeden głos śpiewał i bił pieśnią ogromną, ze wszystkich serc rwiącą, aż pod te święte nóżeczki Dzieciątka.

Gdy już i drugą mszę wysłuchali, organista jął wycinać kolędy na taką skoczną nutę, że ustoić było trudno, to się kręcili, przedeptywali, odwracali do chóru i wesoło pokrzykiwali kolędy za organami”. (…)