Był 12 stycznia 1976 r., gdy młody Robert Philip Hanssen, świeżo upieczony agent FBI, złożył uroczystą przysięgę. Obiecywał przestrzegać konstytucji i chronić amerykański naród przed wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Były policjant ponoć rzeczywiście marzył o wielkiej karierze łowcy obcych szpiegów, który działałby w terenie niczym James Bond. Szybko przyszło jednak rozczarowanie. Do działalności w terenie nigdy nie został skierowany. Prędko wylądował za to za biurkiem, gdzie jako analityk odpowiedzialny był za przygotowywanie działań kontrwywiadowczych przeciw Sowietom. Był inteligentny, bystry i – jako jeden z nielicznych – biegły w obsłudze komputerów.
Grzech zdrady
Zaledwie trzy lata od złożenia przyrzeczenia zwalczania wrogów Ameryki agent Hanssen zaczął przekazywać tajne informacje ówczesnemu najgroźniejszemu przeciwnikowi USA: Związkowi Sowieckiemu. Już wówczas był dla Rosjan wartościowym agentem. Jako członek amerykańskiego kontrwywiadu miał bowiem dostęp do największych i najbardziej poufnych sekretów amerykańskiego rządu. Ponoć chciał trochę dorobić i wycofać się z tego procederu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.