Wiosna 1939 r., Andrychów, w pobliżu Wadowic. Na tajnym poligonie Wojska Polskiego trwa intensywne szkolenie. Słychać eksplozje i serie broni maszynowej. Polscy oficerowie ćwiczą kilkudziesięciu młodych ludzi w nieregulaminowych mundurach bez dystynkcji. Rekruci czołgają się w błocie, przecinają nożycami druty kolczaste, strzelają do celu. Miotają granaty i uczą się walki wręcz. Potem są wykłady – kurs konstruowania materiałów wybuchowych i łączności. Dywersja, sabotaż, taktyka partyzantki miejskiej i konspiracja.
Młodzi mężczyźni, którzy rozpoczęli szkolenie jako wojskowi laicy, kończą je jako niezwykle groźni komandosi. Maszyny do zabijania. Cały projekt objęty jest ścisłą tajemnicą. W Warszawie wie o nim tylko kilku wysokich rangą urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych i marszałek Edward Śmigły-Rydz. Gdyby sprawa wyszła na jaw, wybuchłby wielki, międzynarodowy skandal. Szkoleni mężczyźni są bowiem członkami żydowskiej prawicowej organizacji zbrojnej Irgun Cwai Leumi.
Czytaj też:
Walka o Eretz Israel. Żydowscy bojownicy przeciw Brytyjczykom
Po zakończeniu szkolenia w Polsce zostaną tajnymi kanałami przerzuceni do kontrolowanej przez Brytyjczyków Palestyny. Tam wykorzystają swoje umiejętności przeciwko Anglikom. Będą wysadzać mosty i posterunki żandarmerii, podkładać bomby w lokalach odwiedzanych przez brytyjskich żołnierzy i budynkach administracji publicznej. Ostrzeliwać konwoje ciężarówek i wysadzać w powietrze pociągi. A wreszcie fizycznie eliminować brytyjskich urzędników, policjantów, szpiclów i żołnierzy.
Wiele z tych akcji miało drastyczny przebieg i Brytyjczycy ostro zwalczali Irgun, który uznawali za „organizację terrorystyczną”. Wyszkoleni przez Polaków bojownicy na ogół potrafili jednak wymknąć się tropiącym ich flegmatycznym śledczym. I przeprowadzali kolejne ataki. Najsłynniejszą akcją syjonistów-rewizjonistów było bez wątpienia wysadzenie w powietrze jerozolimskiego hotelu King David. W wyniku tej akcji życie straciło blisko 100 osób. Osobnym rozdziałem była wojna, jaką żydowscy prawicowcy toczyli z Arabami. W jej ramach trup ścielił się jeszcze gęściej niż w przypadku walki z „brytyjskim okupantem”.
Żołnierze Irgunu obecnie już nie żyją – mówił mi izraelski historyk dr Laurence Weinbaum. – Ćwierć wieku temu rozmawiałem jednak z wieloma z nich. Zgodnie mówili, że szkolenia w Polsce dały im niezwykle dużo. Z ludzi, którzy nie mieli profesjonalnego wykształcenia wojskowego, stworzyły konspiratorów i żołnierzy, którzy mogli stawić czoło Brytyjczykom.
Członkowie Irgunu byli najbardziej radykalnymi i nieprzejednanymi z żydowskich nacjonalistów. Nazywali się syjonistami-rewizjonistami, a na ich czele stał charyzmatyczny przywódca Włodzimierz Żabotyński, rosyjski Żyd urodzony w Odessie. W przeciwieństwie do lewicowej Hagany „chłopcy Żabotyńskiego” opowiadali się za otwartą walką zbrojną z Brytyjczykami o stworzenie państwa żydowskiego.
Szukali również przeciwko Brytyjczykom sojuszników. Co dziś może wydawać się zdumiewające, nawiązali kontakty z faszystowskimi Włochami, a nawet III Rzeszą. Te ostatnie szybko jednak zostały zerwane, bo Hitler rozpoczął radykalne prześladowania Żydów. Bez wątpienia najlepiej układały się relacje syjonistów-rewizjonistów z Polską.
Śladem Marszałka
Pomoc rządu II RP dla syjonistów-rewizjonistów nie ograniczyła się tylko do szkoleń wojskowych. Na arenie Ligi Narodów minister Józef Beck wielokrotnie występował na rzecz powiększenia żydowskiego terytorium o pustynię Negew, tak aby Żydzi uzyskali dostęp do Morza Czerwonego. Polska udzieliła również Żabotyńskiemu wysokich „pożyczek” finansowych oraz umożliwiła tysiącom polskich Żydów nielegalne przedostanie się na Bliski Wschód. Odbywało się to oczywiście wbrew woli Wielkiej Brytanii, która słała kolejne protesty do Warszawy.
Skąd ten, wydawałoby się egzotyczny, sojusz? – Odpowiedź jest prosta: wspólnota interesów – podkreślał Laurence Weinbaum. – W późnych latach 30. w Polsce panowała zgoda co do tego, że Żydów jest za dużo. Że żydowskie miasteczka są przeludnione, a odsetek Żydów w miastach za wysoki. Popieranie syjonistów, którzy chcieli wywieźć Żydów na Bliski Wschód, było więc dobrym rozwiązaniem.
Organizujący całą akcję polski dyplomata Wiktor Tomir Drymmer pisał po latach: „W roku 1938 zwołałem wielką konferencję, na którą zaprosiłem wszystkie organizacje żydowskie. Zgodzono się jednomyślnie, że trzeba szukać różnych dróg dla emigracji żydowskiej, która jest konieczna”. Efektem konferencji było powołanie Żydowskiego Komitetu Emigracyjno-Kolonialnego, oczywiście finansowanego przez Warszawę. Na początek wyłożyła ona sumę niemałą, bo 5 mln zł.
Zachęcony pozytywną reakcją Polaków Żabotyński wystąpił z wielkim planem ewakuacji Żydów z Polski do Palestyny. Miał on objąć 1,5 mln spośród 3,5 mln polskich Żydów. Operacja miała potrwać 10 lat, rocznie planowano przerzucać na Bliski Wschód około 150 tys. polskich Żydów. „Stanowisko nasze – pisał Drymmer – pokrywało się kompletnie ze stanowiskiem syjonistów-rewizjonistów i organizacji do nich zbliżonych. Zawierało się ono w zdaniu: Żydowska, niepodległa Palestyna, możliwie jak największa, z dostępem do Morza Czerwonego”.