Bez butów do Andersa
  • Marek GałęzowskiAutor:Marek Gałęzowski

Bez butów do Andersa

Dodano: 

Co prawda, jak wspominał więziony na dalekiej północy Rosji Gustaw Herling-Grudziński, słynny później autor „Innego świata”, „sytuacja nas, Polaków, zmieniła się po pakcie Sikorski-Majski i amnestii w sposób aż nadto widoczny”. Rychło jednak okazało się, że w wielu przypadkach polepszenie położenia obywateli polskich nie oznaczało wcale zgody na ich uwolnienie.

Najszybciej Sowieci zwolnili więzionych oficerów, m.in. twórcę Służby Zwycięstwu Polski gen. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza, gen. Mieczysława Borutę-Spiechowicza, płk. Nikodema Sulika, płk. Leopolda Okulickiego, płk. dypl. Wincentego Bąkiewicza (o którym ambasador Stanisław Kot pisał: „wielokrotnie bity, niezłamany”), płk. Bronisława Rakowskiego i płk. Kazimierza Wiśniowskiego (ten ostatni – mimo amnestii – sowieckie więzienie opuścił dopiero po osobistej interwencji gen. Andersa w grudniu 1941 r.), tych z obozu w Griazowcu (wcześniej więzionych w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie) oraz internowanych wcześniej na Litwie na czele z gen. Wacławem Przezdzieckim, a także kilkunastoosobową grupkę na czele z ppłk. dypl. Zygmuntem Berlingiem, jeszcze niedawno proszącą o możliwość wstąpienia do Armii Czerwonej.

Ćwiczenia polskich żołnierzy w ZSRS zimą 1941/42 roku. Gen. Anders siedzi w czarnych okularach

„Stan ich fizyczny był opłakany, ale duch znakomity” – wspominał przybywających do armii oficerów gen. Anders, traktujący ich z wielką życzliwością. Kiedy ambasador Kot zażądał usunięcia z wojska oficerów piłsudczyków, zdecydowanie odmówił, stwierdziwszy przy tym, że teraz, tworząc armię, działa według zasady: „Odrzućmy wszystko, co nas dzieli, i bierzmy wszystko, co nas łączy w pracy i walce o niepodległość Polski”.

Władze sowieckie nie czyniły również poważniejszych trudności w zwalnianiu żołnierzy z obozów jenieckich w Juży, Kozielsku, Starobielsku, Suzdalu, na Półwyspie Kola i w wielu innych miejscach. Postanowień o amnestii często nie respektowano jednak w stosunku do innych więźniów czerwonego reżimu. W pierwszych tygodniach jej obowiązywania uwolnienia doczekała się jedynie część zesłańców, z których zresztą wielu, wskutek rozmaitych trudności czynionych przez lokalne władze administracyjne – jak można przypuszczać za wiedzą najwyższych władz ZSRS – nie zdołało opuścić łagrów. Ponadto często nie zwalniano obywateli polskich narodowości żydowskiej, białoruskiej i ukraińskiej, a tym, którym pozwolono opuścić miejsca uwięzienia, deklarującym chęć wstąpienia do armii gen. Andersa, utrudniano to lub wręcz uniemożliwiano. Zwłaszcza Polakom pochodzenia żydowskiego.

Głód i mróz

10 września 1941 r. pod rozkazami gen. Andersa służyło 983 oficerów i 21 662 żołnierzy, a w następnych tygodniach liczba ta stale rosła. Ze wszystkich świadectw wyłania się przerażający obraz stanu zdrowia żołnierzy polskich po blisko dwuletnim okresie niewoli. Wielu opuszczało sowieckie turmy jako ciężko chorzy. Niektórzy zmarli w drodze do miejsc formowania armii, inni krótko po przybyciu.

Przybywali do gen. Andersa w strzępach wrześniowych mundurów, w których wzięto ich do sowieckiej niewoli, zwykle bez butów. Dlatego też – jak podaje badacz dziejów armii gen. Andersa, Zbigniew Wawer – dwie trzecie spośród nich przechodziło szkolenie i zajęcia wojskowe w namiotach, a jak pisze Józef Czapski: „Brak butów był taki (u szeregowych i oficerów), że kierowcy samochodów wyjeżdżający brali buty od tych, którzy mieli odpoczynek po służbie”.

Żołnierze nie głodowali, jednak otrzymywane racje żywnościowe były zdecydowanie niewystarczające. Chleb często wypiekany ze stęchłej mąki, ziemniaki zmarznięte, niewielkie ilości mięsa, „jarzyna twarda – prawie wyłącznie kasza jaglana. Jarzyna świeża – przez cały czas brak prawie zupełny” – tak w książce „Dywizja Lwów” opisywano jadłospis polskiego wojska, „ilościowo niewystarczający, jakościowo jednostajny”. Zbigniew Wawer zaś podaje różnice między przyznanymi dziennymi racjami żywnościowymi a tymi rzeczywiście serwowanymi: „ziemniaków 294 g zamiast 600 g, kapusty 9 g zamiast 170, buraków brak – zamiast 40 g, marchwi 2,1 g zamiast 45 g, cebuli 1,5 g zamiast 30 g”. Niech czytelnik spróbuje wyobrazić sobie, jak wygląda porcja 1,5 grama cebuli...

Na początku października nastała chłodna jesień, znaczona ulewami, mokrymi opadami śniegu i przenikliwie zimnym wichrem stepowym. „Marzliśmy w dzień i w nocy, i nie było na to żadnej rady. Cienkie koce nic nie pomagały, a nic innego nie było. Poza tym ciągle deszcze i deszcz ze śniegiem powodowały, że zaczęliśmy tonąć w błocie. Naokoło namiotów, a nawet w namiotach, było masę błota, a co za tym idzie, ciągle wilgotno. Nic nie wysychało. Nogi były wiecznie przemoknięte i skostniałe i nie ogrzewały się nawet w nocy. Na skutek tego odnowiło mi się ropienie stóp” – wspominał jeden z żołnierzy.

Nic dziwnego, że w takich warunkach setki ludzi mimo wydostania się z łagrów nadal chorowały. „Przynoszono ich z odmrożonymi nogami, z zapaleniem płuc, nerek i wieloma innymi chorobami. Lekarze i my robiliśmy wszystko, aby ich ratować, ale warunki w szpitalu urągały wszelkim zasadom higieny. W budynku na sali chorych temperatura utrzymywała się poniżej –5 st. C. Lekarstwa w butelkach zamarzały. Trzeba je było topić przed podaniem. Ceglane piece nie dawały ciepła. Chorych przykrywaliśmy dwunastoma kocami. O kąpieli nie było co marzyć. Zawszonych kładło się do łóżka bez mycia. Światła elektrycznego nie było. Jedyne oświetlenie to były »koptiołki« karbidowe” – wspominała Halina Wyrzykowska.

Generał Anders miał również inne problemy. O ile 5. Dywizja Piechoty otrzymała przynajmniej częściowe wyposażenie, o tyle 6. Dywizja nie miała w ogóle uzbrojenia – na blisko 10 tys. żołnierzy przypadało zaledwie sto karabinów. Mundury zaczęły być dostarczane przez Brytyjczyków dopiero od końca listopada 1941 r. Do tego czasu tylko niewielka część żołnierzy otrzymała umundurowania zarekwirowane przez Armię Czerwoną na Litwie, Łotwie i w Estonii, które to kraje padły ofiarą sowieckiej przemocy latem 1940 r. Brakowało kotłów, ciepłe posiłki gotowano w nielicznych, które posiadano. „Brak prawie zupełnie kotłów do prania, brak mydła, brak bielizny uniemożliwiał w pierwszym okresie doprowadzenie zawszonych żołnierzy w łachmanach do jakiej takiej czystości” – pisał Czapski. Wreszcie, nie dostarczono polskiemu wojsku środków transportu, bo trudno za takie uznać 22 samochody, w tym cztery zepsute, oraz trzy samoloty, które – jak wspominał gen. Anders – „bardzo stare i w bardzo złym stanie gubiły czasem części w powietrzu, a raz nawet podczas mego przelotu spadło śmigło”.

Defilada szkieletów

Rację miał Józef Czapski, który pisał, że „tworzenie wojska wtakich warunkach, z elementu wyniszczonego fizycznie, to był wyczyn, który niejednemu na początku wydawał się ponad nasze siły. Organizacja odbywała się w warunkach trudnych do wyobrażenia”. Mimo to, dzięki determinacji dowódców – na czele z gen. Andersem i hartowi żołnierzy, powstanie niechcianej przez Sowietów armii podlegającej rządowi polskiemu, który musieli na razie uznawać, stało się faktem.

„Po raz pierwszy zetknąłem się z 17-tysięczną rzeszą żołnierską, która oczekiwała mego przybycia. Do końca życia nie zapomnę ich wyglądu – wspominał gen. Anders. – Ogromna część bez butów i bez koszul. Wszyscy właściwie w łachmanach, częściowo w strzępach starych mundurów polskich, wychudli jak szkielety. Większość pokryta wrzodami wskutek awitaminozy. Ale, ku zdumieniu towarzyszących mi bolszewików z gen. Żukowem na czele, wszyscy byli ogoleni. I cóż za wspaniała żołnierska postawa. Serce mi się ścisnęło, gdy patrzyłem na tych nędzarzy, i zapytywałem się w duchu, czy uda się z nich jeszcze zrobić wojsko i czy zdołają znieść oczekujące ich trudy wojenne. Odpowiedź zjawiała się natychmiast; dość było popatrzeć w te błyszczące oczy, z których wyzierała wola i wiara [...]. Pierwszy i – daj, Boże – ostatni raz w życiu przyjąłem defiladę żołnierzy bez butów. Uparli się, że chcą maszerować. Chcą pokazać bolszewikom, że bosymi, poranionymi nogami potrafią na piasku wybić takt wojskowy jako początek swego marszu do Polski”.

Szli tak w następnym roku do Azji Środkowej, później z nieludzkiej ziemi do Iranu, a następnie Iraku, Palestyny i Egiptu. Stamtąd przeprawili się do Włoch. Ich boje na Półwyspie Apenińskim napawają nas dumą do dziś. Do Polski nie dane im jednak było wejść z rozwiniętymi sztandarami nigdy.

Artykuł został opublikowany w 12/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.