Ludzi elektryzują głośne obietnice wyborcze i styl bycia starego – nowego prezydenta. Co z nich zostanie i jakie rewolucyjne zmiany nastąpią okaże się już niedługo. Warto jednak przypomnieć, że najlepszymi prezydentami okazywali się zwykle nie najwięksi krzykacze i rewolucjoniści, ale cisi i uparci, którzy z uporem pchali amerykańską politykę na właściwe tory. Jednym z nich był Ulysses Grant.
Przeciętny Amerykanin
Przyszły prezydent przyszedł na świat w 1822 r. w Point Pleasant w Ohio, jako syn miejscowego garbarza. Był najstarszym z sześciorga rodzeństwa. Niewielkiej postury i nieśmiały, od dzieciństwa lepiej dogadywał się z końmi, niż z ludźmi. W 1839 r. zaczął naukę w West Point. O rekomendacje do akademii jego ojciec wystarał się u miejscowego senatora. Głównie dlatego, że nauka tam była bezpłatna. Jak póżniej wspominał sam Grant: „ojciec myślał, że tam pójdę, i ja również tak myślałem, skoro on tak uważał”.
Kadet Grant nie był pilnym uczniem, a na początku edukacji nawet uważnie śledził ówczesne debaty w Kongresie, dotyczące likwidacji uczelni. Liczył, że w ten sposób zakończy naukę, nie narażając się ojcu. Podczas studiów nie udzielał się za bardzo w życiu szkoły, najlepiej radząc sobie z jazdą konną. Nabył tam też jednak umiejętności niezwykle przydatne na wojnie. Nauczył się z fotograficzną precyzją czytać mapy, a pochłaniając powieści Jamesa Fenimoora Coopera i Washingtona Irvinga opanował umiejętność precyzyjnego formułowania myśli. Jego rozkazy, w odróżnieniu od wielu innych dowódców zawsze zwięźle i precyzyjnie wyrażały bitewne zamiary. Generał Lee przegrał pod Gettysburgiem międy innymi dlatego, że wydał nacierającemu gen. Ewellowi rozkaz opanowania kluczowego Wzgórza Cmentarnego z południową galanterią dodając „o ile to możliwe”.
Grant po promocji na podporucznika w 1843 r. rozpoczął służbę w 4. Pułku Piechoty w St Louis w Missouri, będącym wówczas bramą do amerykańskiego Zachodu. Stamtąd w 1845 r. w ramach przygotowań do wojny z Meksykiem został wysłany do Teksasu.
Zdolny żołnierz
Uczestniczył we wszystkich większych bitwach tej wojny, z wyjątkiem Buena Vista. Pełnił tam służbę jako pułkowy kwatermistrz, odpowiedzialny za zaopatrzenie i transport. Mimo tego potrafił wykazać się bohaterstwem i pomysłowością. W bitwie pod Monterrey, kiedy zaczynało brakować amunicji, wsiadł na konia i chroniąc się przed kulami, wisząc u jego boku, w iście woltyżerskim stylu pojechał po zaopatrzenie przez ostrzeliwane przez Meksykanów ulice. Podczas kluczowej bitwy o stolicę – oblężenia Zamku Chapultepec, Grant przejął dowodzenie kompanią, rozkazał rozłożyć na części polową haubicę i wnieść ją na kościelną wieżę. Żołnierze rozpoczęli z niej ostrzał, czyszcząc drogę przez bramę Świętego Kosmy.
W Meksyku Grant służył pod dwoma przełożonymi, którzy wywarli na niego ogromny wpływ. Pierwszym był późniejszy prezydent USA Zachary Taylor. Niedbały, często chodzący w cywilnych ubraniach i nonszalancki w stosunku do podwładnych, był jednak doświadczonym żołnierzem. W kluczowej bitwie pod Buena Vista wydał rozkaz ładowania dział podwójnymi kartaczami, czym przerzedził liczniejsze siły meksykańskiego generała Santa Anny. Według legendy miał się wtedy zwrócić, mlaszcząc i mamrocząc pod nosem do dowodzącego artylerią kpt. Bragga, późniejszego bohatera Konfederacji: „Dajcie im trochę więcej winogron kapitanie”. Jego przeciwieństwem był generał Winfield Scott, późniejszy naczelny dowódca US Army. Zawsze nienagannie umundurowany i przywiązujący wagę do dyscypliny, ścisłego wykonywania rozkazów i wyglądu żołnierzy, zyskał z tych względów żołnierski przydomek „Stary maruda w piórach”.
Grant później, zarówno jako dowódca podczas wojny, jak i prezydent, umiejętnie łączył oba te style przywództwa. Kiedy trzeba było, bezwzględnie dążył do zwycięstwa nie oglądając się na ofiary. Potrafił być też jednak pobłażliwy i nie zwracać uwagi na drobiazgi. Wydaje się, że w tym między innymi tkwiła tajemnica jego sukcesu. Po prostu ugryzł w niewymowną część ciała amerykańskiego żubra. Amerykanie, wychowani na praktycznym common law również potrafili być rygorystyczni, kiedy trzeba, ale i całkiem nie przykładający wagi do praw i zasad, kiedy nie było to potrzebne.
Jak feniks z popiołów
Po wojnie z Meksykiem Grant służył na różnych stanowiskach w Detroit, Nowym Jorku i na północno-zachodnim wybrzeżu USA. Podczas służby bez rodziny w Fort Humboldt w Kalifornii popadł w pijaństwo. Przyłapany kolejny raz na piciu na służbie, w 1854 r. zwolnił się z wojska. Wrócił na środkowy zachód i imał się różnych zajęć. Próbował prowadzić gospodarstwo rolne i sprzedawać ubezpieczenia. Nie były to szczególnie dobre dla niego czasy. Żeby zarobić na powiększającą się rodzinę, Grant sprzedawał drewno opałowe na ulicach St Louis, a w czasie krachu finansowego w 1857 r. musiał zastawić zegarek, żeby kupić rodzinie prezenty na Boże Narodzenie. W końcu, w 1860 r. przyjął ofertę zatrudnienia w rodzinnym sklepie skórzanym Grantów w Galenie w Illinois.
Kiedy wybuchła Wojna Secesyjna, w kwietniu 1861 r. zaciągnął się do armii, a już 17. czerwca został wyznaczony dowódcą 21. Pułku Ochotniczego z Illinois. Żołnierze jednostki mieli problemy z dyscypliną, więc nowy dowódca musiał zacząć od jej przywrócenia. Świeżo awansowany podpułkownik szybko poradził sobie z tym zadaniem, tworząc z niedawnej cywilnej bandy zgrany i wyszkolony pododdział. W sierpniu, za polityczną protekcją kogresmena Elihu Washburne’a został mianowany generałem brygady armii ochotniczej i wyznaczony na dowódcę wojskowego Dystryktu Południowo-Wschodniego Missouri.
Szybko jednak pokazał, że zasłużył na tą nominacje. Na wschodnim teatrze wojny, kunktatorscy dowódcy z gen. McClellanem na czele nie mogli sobie poradzić ze słabszymi liczebnie i gorzej uzbrojonymi i wyposażonymi Konfederatami, dowodzonymi przez generałów Lee i Jacksona. Unia desperacko potrzebowała zwycięstwa, żeby oddalić wizję zakończenia wojny i trwałego podziału państwa. Grant zaczął spełniać te oczekiwania, wygrywając kolejne bitwy na zachodnim teatrze. Od września 1861 r. posuwał się między rzekami Tenesse i Cumberland, czyszcząc teren z Konfederatów i powoli zmierzając do Mississippi. Opanowanie tej rzeki przecięłoby Konfederację na pół, odcinając wschód od dostaw zaopatrzenia z zachodu i możliwych transporów broni z Europy przez Meksyk. Całe wybrzeże skonfederowanych stanów było dosyć ściśle blokowane przez flotę Unii.
Grant pod Bellmont i Fort Henry wygrał potyczki, ale w lutym 1862 r. zdobył Fort Donelson, biorąc do niewoli całą armię gen. Floyda, liczącą 12 tys. ludzi. W kwietniu, w bitwie pod Shiloh, zdołał powstrzymać „nacierający jak Alpejska lawina” niespodziewany atak Konfederatów, dowodzonych przez doświadczonych generałów Johnstona i Beauregarda. Ostatecznie odebrało to Południu inicjatywę na zachodzie i otwarło drogę do Mississippi. Odbyło się to jednak kosztem ponad 23 tys. zabitych i rannych – wtedy największym w amerykańskiej historii. Grant zaczął być za to krytykowany przez prasę i „politycznych generałów” w Waszyngtonie, którzy zaczęli żądać jego dymisji. Lincoln szybko ich zbył mówiąc: „Nie mogę go wyrzucić. On walczy”. Kampania nad Mississsippi skończyła się wraz ze zdobyciem Vicksburga – ważnego węzła kolejowego na trasie wschód – zachód i fortu, kontrolującego ruch na rzece. Miasto zostało zdobyte 4 lipca 1863 r., dzień po zakończeniu bitwy pod Gettysburgiem. Te dwa wydarzenia zwiastowały przełom w wojnie, którą od tej pory Konfederacja mogła jedynie przedłużać, bez szans nie tylko na wygraną, ale i na jakiś kompromis ze strony Unii.
W październiku 1863 r. Lincoln awansował Granta na generała majora armii regularnej i powierzył mu dowództwo Wydziału Wojskowego Mississippi, z zadaniem przebicia się z Tennessee do Georgii i ataku na konfederacki interior. Grant szybko odblokował oblężone po przegranej bitwie pod Chickamaugą oddziały Unii. W bitwie pod Chatanoogą, stoczonej w listopadzie 1863 r., pod dowództwem Granta, brał też udział 58. Ochotniczy Pułk Piechoty Nowego Jorku nazywany Polskim Legionem, sformowany i dowodzony przez emigranta z Wielkopolski – gen. Włodzimierza Krzyżanowskiego. Brama do Konfederacji, jak nazywano Chattanoogę została otwarta. Wkrótce wykorzystał to gen. Sherman w swoim marszu przez głębokie Południe, do Atlanty i dalej, do Atlantyku.
Pogromca nadziei Południa
Grant w nagrodę za te zasługi w marcu 1864 r. został awansowany do stopnia generała porucznika. W amerykańskiej armii wcześniej nosił go tylko Waszyngton. Te sukcesy narobiły mu też wrogów, którzy uparcie żądali od Lincolna jego dymisji, oskarżając o wysokie straty wśród żołnierzy i alkoholizm. Lincoln miał im odpowiadać, że „chętnie dawałby również innym swoim generałom whiskey, gdyby tylko walczyli tak jak Grant”.
Obaj utrzymywali dobre stosunki osobiste, a generał zwykle potrafił przekonać do swoich pomysłów prezydenta. Świeżo awansowany generał objął naczelne dowództwo nad US Army. Podlegało mu wtedy ponad 530 tys. żołnierzy. Dalsze plany wojny zakładały atak przez Wirginię na Richmond. Po krwawych bitwach, stoczonych w Wilderness i pod Spotsylvanią w maju 1864 r., sytuacja niemal dokładnie zaczęła przypominać tą sprzed dwóch lat. Gen. Lee powstrzymywał ofensywę w północnej Wirginii, nie dając dojść do Richmond. Na panewce spaliły flankowe ataki wojsk Unii. W Dolinie Shenandoah, w bitwie pod New Market, stoczonej w maju 1864 r. Konfederaci do walki rzucili nieostrzelanych kadetów z Virginia Military Institute. Uczniowie atakując w strugach deszczu, pogubili co prawda buty na grząskim polu, ale zdołali odepchnąć weteranów Unii. Ofensywa gen. Butlera wzdłuż Rzeki James została po kilku dniach zablokowana na jej brzegu, daleko od Richmond.
W odróżnieniu od swoich poprzedników, Grant nie dał się jednak odepchnąć spod stolicy Konfederacji. Nie bacząc na srogą porażkę i straty pod Cold Harbor w czerwcu 1864 r., przystąpił do oblężenia położonego na południowy wschód od Richmond Petersburga. Wiedział, że generałowi Lee coraz trudniej będzie uzupełniać straty. Ten ciągle tkwił ze swoimi oddziałami okopany pod Richmond, ale na innych frontach Konfederatom szło fatalnie. Sherman kontynuował swój marsz przez Georgię aż do Atlantyku, paląc po drodze Atlantę. Gen. Sheridan ze swoimi kawalerzystami opanował w końcu większość Doliny Shenandoah – spichlerza Konfederacji. W listopadzie Lincoln wygrał wybory prezydenckie, więc nie było mowy o pokoju. W połowie grudnia zostały rozbite ostatnie większe siły konfederackie pod dowództwem gen. Johna Bella Hooda w Tennessee. Generał Lee bronił się do końca marca 1865 r., a potem ruszył w desperackim marszu na zachód, na spotkanie z resztkami oddziałów gen. Johnstona. Nic już nie mogło jednak powstrzymać katastrofy. Grant zatrzymał siły Lee pod Appomatox w Wirginii, gdzie artylerzyści najważniejszej armii Konfederacji – Północnej Wirginii oddali ostanie strzały. Obaj generałowie spotkali się 9 kwietnia, żeby podpisać akt kapitulacji w domu farmera Wilmera McLeana. Los zdarzył, że Wojna Secesyjna „zaczęła się i kończyła w jego ogródku”. Pierwsza ważna bitwa wojny – pod Bull Run toczyła się na farmie McLeana, który później w obawie przed walkami przeniósł się do Appomatox.
Bezkonkurencyjny po prezydenturę
Koniec Wojny Secesyjnej był dopiero początkiem rozwiązywania problemów, przed którym stanęło zjednoczone siłą państwo. Murzyni zostali wyzwoleni, ale nie zapewniono im ani własności, ani praw politycznych. Setki tysięcy demobilizowanych żołnierzy domagały się spełnienia obietnic gwarantowanych przez ustawę Homestad Act i przyznania ziemi w zamian za udział w wojnie. Oznaczało to ekspansję na zachód i konflikty z Indianami. Gospodarka, zwłaszcza na Południu była w ruinie, szalała inflacja. Andrew Johnson, który objął władze po zamordowanym Lincolnie kompletnie sobie z tym nie radził, a jego prezydentura pod wieloma względami okazała się katastrofą.
Grant zajmował stanowisko naczelnego dowódcy US Army, która okupowała wówczas Południe. Generał postępował jednak rozważnie, trzymając się z dala od politycznych sporów, dzięki czemu zyskał jeszcze większą sympatię społeczeństwa. I to nie tylko na Północy.
W wyborach 1868 r. obie partie starały się go pozyskać jako kandydata na prezydenta. Grant wybrał Republikanów i na ich konwencji uzyskał jednogłośną nominację. Wybory wygrał przewagą 300 tys. głosów. Prawdopodobnie szalę przechyliło 500-700 tys. czarnych wyborców, którzy głosowali głównie na niego. Kiedy obejmował prezydenturę w marcu 1869 r. był niespełna 47-letnim, najmłodszym prezydentem w historii USA.
Nie tylko afery
Prezydentura Granta postrzegana jest często jako pasmo korupcyjnych skandali w wykonaniu towarzyszy wiecznie nietrzeźwego prezydenta, który kompletnie nie kontrolował sytuacji. Gabinet Granta miał być najbardziej skorumpowanym w historii USA.
Do najgłośniejszych spraw należała afera związana ze spekulacją cenami złota. Departament Skarbu cyklicznie sprzedawał złoto z państwowych rezerw, żeby stabilizować dolara i rozregulowaną po wojnie gospodarkę. Tymczasem dwóch spekulantów z Wall Street: Jay Gould i James Fisk, było zainteresowanych zwyżką jego ceny. Zwiększałoby to ich zyski z eksportu transportowanego koleją zboża. Do swojego planu pozyskali prezydenckiego szwagra, Abla Corbina. Grant początkowo niechętny, w końcu dał się przekonać i wydał dyspozycje szefowi Departamentu Skarbu George’owi Boutwellowi, żeby przestał sprzedawać złoto. Grant był przekonany, że pomoże tym farmerom. Jednak kiedy cena złota, skupowanego jednocześnie przez Goulda i Fiska zaczęła rosnąć w sposób niekontrolowany, zagrażając gospodarce, kazał interwencyjnie sprzedawać kruszec. Przedtem ostrzegł o tym Corbina. Ten powiadomił o tym swoich wspólników, którzy zaczęli sprzedawać złoto, inwestując w papiery skrabowe. Doprowadziło to 23 września 1869 r. do tzw. Czarnego Piątku na nowojorskiej giełdzie. Akcje na giełdzie zaczęły spadać, doprowadzając do ruiny wielu inwestorów. Co gorsza, rosnąć zaczęły ceny zbóż, dewastując na kilka kolejnych lat rynek rolny i ubożąc farmerów. Cała amerykańska gospodarka na kilka miesięcy znalazła się w finansowym kryzysie. Gould i Fisk zarobili za to 10 mln dolarów, sumę wówczas trudno wyobrażalną.
Jeszcze poważniejsza była afera tzw. „Kręgu Whiskey”. Przedsiębiorcy produkujący mocne alkohole przekupywali urzędników Departamentu Skarbu, żeby ci okładali podatkami jedynie część produkcji. Stworzyli całą przestępczą sieć, obejmującą również właścicieli magazynów, handlarzy i kontrolerów ilości trunku. System działał dzięki przekupstwu i groźbom. Fałszerstwa zdarzały się już od czasów Lincolna, ale teraz przybrały takie rozmiary, że w Missouri, Illinois i Wisconsin, każdy zaangażowany w produkcję i sprzedaż whiskey był jego częścią. W dodatku część nielegalnych zysków szła na kampanie wyborcze polityków. Wiadomości o tym dochodziły do administracji prezydenta i w 1874 r. Grant wyznaczył znanego z uczciwości Benjamina Bristowa na Sekretarza Skarbu, z zadaniem zbadania sprawy. Bristow za zgodą Granta zatrudnił tajnych agentów, którzy przeniknęli do przestępczej siatki i zdobyli dowody. W maju 1875 r. zaczęły się przeszukania i aresztowania. W trakcie śledztwa wyszło na jaw, że w przestępczą działalność zaangażowany był osobisty sekretarz prezydenta i jego wierny towarzysz z czasów Wojny Secesyjnej, Orville Babcock i kilku innych wysokich urzędników nominowanych przez prezydenta. W sprawie zostało skazanych ponad 100 osób, ale sam Babckok, mimo ewidentnych dowodów winy został uniewinniony. Głównie z powodu złożonych przed sądem odciążających oświadczeń Granta i Shermana.
Sam prezydent był krystalicznie wręcz uczciwy i nigdy nie znalazł się w kręgu podejrzeń. Zawsze też reagował na dochodzące do niego sygnały, a jeżeli „wspierał” aferzystów, to robił to z naiwności i przywiązania do starych przyjaciół, a nie chęci osobistego zysku. Na jego wizerunek w dużej mierze pracowała czarna legenda, rozpowszechniana przez jego przeciwników, głównie z Południa. Grant już w czasie wojny nazywany tam był „Rzeźnikiem”. Do tego dochodziły plotki o jego poważnych problemach z alkoholem. Pomagało to również utrzymywać chwalebną legendę Południa i gen. Lee, pokonanego nie przez Granta, ale jedynie przez przewagę ekonomiczną i ludnościową Północy.
W rzeczywistości jednak, jego prezydentura była jedną z lepszych w historii Stanów Zjednoczonych. Za jego czasów amerykańska gospodarka zaczęła rozwijać się z niewidzianą wcześniej prędkością. Częsciowo było to oczywiście skutkiem zakończenia wojny, jednak decydująca była polityka polegająca na nie mieszaniu się do gospodarki i zostawienia tej sfery biznesowym doradcom prezydenta. Ci zwykle hołdowali zasadom dzikiego kapitalizmu, jednak ówczesna Ameryka, a zwłaszcza Amerykanie znosili to zaskakująco dobrze. Stało się to głównie dzięki nieprzebranym i dotychczas nienaruszonym zasobom, głównie na zachodzie kraju, tudzież emigracji. Amerykanie ruszyli na Zachód, zakładając tam farmy, karczując lasy i poszukując złota i minerałów. Jednocześnie powstawały nowe miasta, oferujące usługi. Na opuszczone miejsca przybywali emigranci, głównie z Europy, którzy znajdowali zatrudnienie w szybko rozwijającym się przemyśle. Ciężko pracując, i tak zwykle mieli w Ameryce warunki lepsze niż u siebie. Rząd dbał głównie o rozwój połączeń kolejowych, które stawały się krwioobiegiem amerykańskiej gospodarki, zapewniającym tani transport płodów rolnych, co zwiększało dochody rolników i sprzyjało mobilności robotników. To właśnie wtedy powstało pierwsze połączenie kolejowe łączące wybrzeża Atlantyku i Pacyfiku.
Mobilność i działalność związków zawodowych pozwalała na równoważenie pracy i kapitału, co nie pozwalało osiągnąć ani przedsiębiorcom ani pracownikom bezwzględnej dominacji. Równoważąc zyski i wynagrodzenia dawały godziwie żyć klasie robotniczej, która z tych względów odrzucała socjalistyczne ciągoty. W ciągu kilkunastu lat przeciętna płaca robotnika wzrosła o połowę. Przegrzana gospodarka wpadła co prawda w 1873 r. w kilkuletni kryzys, jednak długofalowo to właśnie podczas ośmiu lat prezydentury Granta zostały położone podwaliny pod amerykańską industrialną potęgę, która później pozwoliła zdominować świat. Amerykańska gospodarka w tamtym czasie dosłownie eksplodowała, co później zostało nazwane Gilded Age – Pozłacaną Erą. Nic dziwnego więc, że takiemu rozwojowi musiały towarzyszyć ogromna korupcja i afery.
Mozolnie zszywany kraj
Tak naprawdę dopiero za Granta rozpoczęła się też era rekonstrukcji kraju po wojnie. Największa bodaj jego zasługa polegała na umiejętnym pozszywaniu podzielonego kraju. Co przecież na początku jego prezydentury nie było jeszcze wcale takie pewne. Przy jej końcu Stany zjednoczone były jednolite, jak chyba nigdy wcześniej. Prezydent potrafił umiejętnie postępować z przegranymi Południowcami, nie wzniecając niepotrzebnych niepokojów. Nie niepokojony symbol Konfederacji, gen. Robert Lee, był rektorem uczelni wyższej w Lexington w Wirginii. Grant dotrzymał obietnicy danej jeszcze w Appomatox, że potraktuje go jak żołnierza, a nie zdrajcę. Na Południu powstawały stowarzyszenia byłych żołnierzy Konfederacji i pomniki w miejscach bitew. Weterani wojenni z Południa, którzy chcieli włączyć się w proces rekonstrukcji – jak jeden z najlepszych generałów Konfederacji, James Longstreet – byli wyznaczani na wysokie stanowiska w administracji. Wszystko to sprzyjało ponownemu jednoczeniu kraju i osłabianiu rodzącego się ruchu „Lost Cause”, pielęgnującego dawnego południowego ducha i przeciwdziałaniu poczuciu krzywdy po przegranej wojnie.
Murzyni i Indianie ludźmi
Jednocześnie Grant zdecydowanie walczył z wypaczeniami. Utrzymywał zarząd wojskowy i garnizony US Army na Południu, wysyłając oddziały w miejsca wymagające „przywrócenia porządku prawnego”. Odmawiał byłym zbuntowanym stanom powrotu do Unii i udziału w stanowieniu prawa w Kongresie, jeśli nie wdrażały emancypacyjnych postanowień. Bezwględnie walczył z Ku – Klux – Klanem, powołując w 1870 r. do ścigania jego członków stały Departament Sprawiedliwości ze specjalnymi prokuratorami. W wyniku przyjęcia forsowanych przez Granta Enforcement Acts i Ku Klux Klan Act, które zakazywały nie tylko spiskowania przeciw prawom obywatelskim, ale i przebierania się w klanowe stroje, działalność organizacji do końca prezydentury w praktyce zanikła. Grant przeforsował też XV poprawkę do Konstytucji, dającą czarnoskórym prawo do głosu. Zdecydowane działania prezydenta wpływały na postawę znacznej części Amerykanów, którzy teraz skłonni byli zaakceptować Murzynów jako część społeczeństwa. Dopiero po zakończeniu jego prezydentury, Południe na prawie 100 lat znowu pogrąży się w rasowych ciemnościach, przyjmując prawa Jima Crowa i zasadę separate but equal.
Grant zainicjował też zmianę polityki w stosunku do Indian. Po wojnie stało się to palącą potrzebą ze względu na otwarcie tzw. Zachodu na osadników – weteranów i emigrantów. W chwili obejmowania prezydentury przez Granta 250 tys. Indian przebywało w rezerwatach pod kuratelą US Army, a ich stosunki z amerykańskim rządem regulowało 370, zawieranych w różnych okresach traktatów. Prezydent już w mowie inauguracyjnej podkreślił, że jego celem jest „właściwe traktowanie pierwotnych mieszkańców tych ziem”. Na pełnomocnika ds. Indian wyznaczył Ely’ego Parkera z plemienia Seneków. „Opiekę” nad Indianami zamiast często brutalnym i chciwym komendantom wojskowym z pogranicza powierzono kościołom i stowarzyszeniom religijnym. Zaczęły one oczywiście „cywilizować” i nawracać Indian. Poglądy Granta, że Indianie powinni zostać włączeni do społeczeństwa przez ich chrystianizację, edukację i osadzenie na roli z dzisiejszej perspektywy oceniane są jako im wrogie. Ówcześnie jednak była to znacząca zmiana i pierwszy krok w kierunku oswobadzania północnoamerykańskich Indian i zachowania ich kultury. Być może uchroniło ich to przed niemal całkowitym unicestwieniem, czym mogło skończyć się spotkanie zaawansowanej cywilizacji z cywilizacją z ery kamienia łupanego. Warto też wspomnieć, że Grant robił to wbrew znacznej części opinii publicznej, która chciała raczej wycofania wojsk z Południa i skierowania ich do walki z Indianami.
Podobnie było z Mormonami, z których wielożeństwem administracja Granta ostro walczyła. Dzisiaj Mormoni uznają to za prześladowania, jednak w latach 70. XIX w. na Dzikim Zachodzie poligamia stanowiła poważne zagrożenie dla moralności i zasad tworzących się dopiero społeczności. Za czasów Granta wprowadzono też przepisy penalizujące propagowanie aborcji i rozpowszechnianie pornografii. Dla równowagi trzeba przyznać, że prezydencka administracja z równą siłą sprzeciwiała się prowadzeniu szkół przez Kościół katolicki. Katolicy w tym czasie, dzięki emigrantom z Europy, stali się najliczniejszym kościołem w USA. Amerykanie tradycyjnie postrzegali ich jako podległych również władzy Watykanu, a program nauczania w takich szkołach traktowali jako obskurancki i nie przystający do świeckiego modelu państwa.
Grant reformował też administrację, zmieniając tradycyjnie amerykański półprywatny jej charakter, w stałe struktury. Urzędnicy zaczęli dostawać regularne pensje, zamiast być opłacani za wykonywanie konkretnych zadań, co sprzyjało nadużyciom i korupcji. Do służby przyjmowano osoby kompetnentne, po zdaniu specjalnych egzaminów. Usuwano osoby bez kwalifikacji. Istotnie wzmocniło to szybko rozrastające się terytorialnie i mające coraz większe ambicje zagraniczne państwo. Do tego doszła reforma amerykańskiej poczty, która stała się ogólnokrajową instytucją, docierającą do niemal każdego zakątka Ameryki.
Anglosasi rządzą światem
W sferze stosunków zagranicznych za czasów prezydentury Granta doszło do zawarcia umowy handlowej z kluczowymi dla pacyficznej ekspansji Hawajami i utworzenia tam bazy amerykańskiej marynarki wojennej – późniejszego Pearl Harbor. Prezydent nie dał też wciągnąć USA w hiszpańskie wojny na Karaibach. Prezydentura Granta, mimo że ten był gorącym zwolennikiem doktryny Monroe'a, była okresem wyjątkowo wolnym od wojen. Wówczas też chyba trzeba doszukiwać się korzeni, tak popularnej w dzisiejszej amerykańskiej dyplomacji, praktyki pouczania innych państw co do praw człowieka i mieszania się do ich polityki wewnętrznej przez amerykańskich ambasadorów. Po zamieszkach antyżydowskich w Bukareszcie w 1871 r. Grant z poduszczenia amerykańskich Żydów, ambasadorem w Bukareszcie mianował żydowskiego prawnika Benjamina Peixotto.
Najważniejszym osiągnięciem było jednak uregulowanie stosunków z Wielką Brytanią, nie układających się dobrze od dziesiątek lat, a zaostrzonych jeszcze przez brytyjską pomoc dla Konfederacji, udzielaną podczas wojny. Zawarty w 1871 r. Traktat Waszyngtoński kompleksowo regulował stosunki między oboma państwami, kładąc podwaliny pod tzw. Wielkie Zbliżenie – specjalne stosunki je łączące, tudzież przyszłą światową dominację Anglosasów. Uznanie Kanady i demilitaryzacja granicy amerykańsko – kanadyjskiej umożliwiła niezakłócony rozwój przemysłu w rejonie Wielkich Jezior. Dzisiaj obszar ten nazywany jest Pasem Rdzy, ale swego czasu fabryki tam się znajdujące decydowały o amerykańskiej potędze.
Po zakończeniu drugiej kadencji w 1877 r. Grant udał się w podróż dookoła świata, zwykle owacyjnie witany, jako zwycięzca w wojnie i wyzwoliciel niewolników. Odwiedził też podczas niej pozostającą pod rosyjskim zaborem Warszawę. Pod koniec życia, jak zwykle naiwny w interesach zainwestował w firmę brokerską, która wkrótce zbankrutowała, pozostawiając byłego prezydenta bez środków do życia. Pomocną dłoń wyciągnął wtedy Mark Twain, oferując wydanie autobiografii prezydenta. Ciężko już wtedy chory na raka gardła Grant zaczął forsownie pisać, nie wiedząc ile czasu mu zostało. Skończył ją na pięć dni przed śmiercią, zapewniając dochód swojej rodzinie. Zmarł 23 lipca 1885r. Podczas pogrzebu w Nowy Jorku żegnało go ponad półtora miliona żałobników.
Zwykli prezydenci są najlepsi
Amerykanie kochają krasomówców i showmanów i często wybierają ich na prezydentów. Ulyssess Grant nie był ani jednym, ani drugim. Prezydenturę zdobył głównie dzięki swoim zasługom podczas wojny. Późniejsza ocena jego rządów wypadała zwykle słabo. Wielu pamiętało afery im towarzyszące, niewielu jej owoce, które zaczęto doceniać znacznie później. W prezydenckich rankingach z lat 80. XX w., plasował się w ogonie stawki. Od roku 2008 jego pozycja wyraźnie zwyżkuje. W zeszłym roku osiągnął już 17. miejsce, zbliżając się do Ronalda Reagana i wyprzedzając Georga H.W. Busha.
W czym kryje się niespotykany wzrost popularności byłego prezydenta? Prawdopodobnie w zmęczeniu Amerykanów kolejnymi gadającymi przywódcami, którzy jednak niewiele potrafią zmienić. Reaganomika – kontynuowana przez kolejne rządy, czy to republikańskie czy demokratyczne, globalizacja i wojny toczone po 11 września 2001 r. zubożyły amerykańską klasę średnią i zwiększyły dysproporcje majątkowe do monstrualnych rozmiarów. Czasy Gilded Age Granta, kiedy zjednoczony naród dążył ku lepszej przyszłości (i ją dostawał) wspominane są więc z coraz większym sentymentem. Podobnie jak niezbyt rozmowny i cichy, ale skoncentrowany na osiąganiu konkretnych, zrozumiałych przez społeczeństwo celów, a nie na nowomowie i pustosłowiu prezydent. Nie tylko Grant, bo rzeczywiste zmiany na lepsze często przynosili prezydenci, po których nikt się tego nie spodziewał jak Truman, Johnson czy Ford. Prezydentura showmana Donalda Trumpa dla przeciętnego mieszkańca USA pewnie nie będzie się wiele różnić od prezydentury krasomówcy Barracka Obamy. W najważniejszej dla Amerykanów sferze ekonomicznej bogaci pewnie staną się jeszcze bogatsi, a biedni biedniejsi. Być może więc przydałby im sie znowu ktoś w rodzaju Granta. Problem polega na tym, że prawdopodobnie musieliby przedtem stoczyć kolejną wojnę domową. Co patrząc na amerykańskie podziały i napięcia, wcale nie jest niemożliwe.
Czytaj też:
USA zajmą Grenlandię? Dania już kiedyś sprzedała Amerykanom swoje terytoriumCzytaj też:
Alkoholowe zakazy. "Szlachetny" niewypałCzytaj też:
Przekazanie władzy w USA. Długie tradycje, wpadki i polityczna niechęć rywali
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.