Polaków walka o pamięć w Petersburgu

Polaków walka o pamięć w Petersburgu

Dodano: 
Ermitaż, Petersburg
Ermitaż, Petersburg Źródło: Unsplash
"Ślubowski obserwuje piekło na Ukrainie, stojąc w tłumie Rosjan, ale coraz bardziej sam pod masztem z Biało-Czerwoną. Stara się opisać postawy rodaków Putina, nie ulegając ani nienawiści, ani fascynacji. Dorzuca tu i ówdzie obrazki z bliższej i dalszej przeszłości Petersburga. W efekcie podarował nam przeciekawą opowieść o bardzo nieciekawym świecie" - pisze Bartosz Cichocki.

„Grzegorz Ślubowski – łączący wrażliwość doświadczonego dziennikarza międzynarodowego oraz perspektywę Konsula Generalnego, któremu przyszło likwidować polski konsulat w Petersburgu – zabiera czytelnika w fascynującą i gorzką opowieść o północnej stolicy Rosji. W swoim osobistym eseju odsłania paradoksy miasta letnich białych nocy, ale i zimowych czarnych dni. Przygląda się codzienności Pitera, w tym także okruchom polskości, które wciąż można odnaleźć w przestrzeni miasta i jego pamięci. Konfrontuje Petersburg, niegdyś symbol rosyjskiego otwarcia na Europę, z pesymistyczną rzeczywistością wojny rozpętanej przez Władimira Putina, rodowitego petersburżanina”. (Adam Eberhardt)

Niniejszy tekst to fragment książki ''Petersburg. Pokój i wojna'' Grzegorza Ślubowskiego, wyd. Zona Zero

Walka o pamięć

W lipcu 2023 roku nagle się okazało, że „zniknął” pomnik polskich ofiar stalinowskiego terroru na cmentarzu w Lewaszowie. Ta informacja była prawdziwym szokiem nie tylko dla nas, lecz także dla petersburskiej Polonii, ludzi związanych z organizacją Memoriał, ale też dla wielu mieszkańców Petersburga.

Okładka książki ''Petersburg. Pokój i wojna'' Grzegorza Ślubowskiego, wyd. Zona Zero

Tak naprawdę nie powinno to jednak dziwić. Od czasu rozpoczęcia rosyjskiego ataku na Ukrainę były demontowane pomniki upamiętniające polskie miejsca pamięci. Tak było z krzyżem, który był poświęcony polskim zesłańcom w Workucie, tablicą upamiętniającą polskich więźniów twierdzy w Szlisselburgu czy krzyżem pod Pietrozawodzkiem. Akcja niszczenia polskich miejsc pamięci odbywała się w całej Rosji, nikt nie mógł mieć wątpliwości, że było to przypadkowe działanie miejscowych aktywistów. To była celowa, zaplanowana na szczeblu centralnym operacja. Myślę, że była odpowiedzią na demontowanie w Polsce pomników żołnierzy sowieckich, a może po prostu miała to być kara za pomoc, jakiej Polska udzielała Ukrainie. Jedno jest pewne, akcja szła pełną parą, ale nigdzie nie wywoływała szczególnych emocji. Aż do czasu zburzenia pomnika pod Petersburgiem. Pomnik „Pamięci Polaków – ofiar masowych represji rozstrzelanych w latach 1937–1938” stał na Lewaszowskim cmentarzu, miejscu tajnych pochówków ofiar wielkiego stalinowskiego terroru, powstał jako jeden z pierwszych w 1993 roku z inicjatywy petersburskiej Polonii. Kamienny pochyły krzyż oparty o głaz z napisem po polsku i rosyjsku: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, staraniem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Warszawie pięć lat później został uzupełniony o granitowy blok z orłem i dwujęzycznym napisem: „Pamięci Polaków – ofiar masowych represji rozstrzelanych w latach 1937–1938. Rodacy”. To nie był niewielki krzyż, ale potężna konstrukcja, której zdemontowanie i wywiezienie musiało zająć wiele czasu i pracy. A jednak, jak to zwykle bywa, nikt nic nie widział i nie słyszał, nie było żadnych zdjęć demontażu ani tym bardziej żadnych dokumentów.

Co gorsza, zgodnie z sowiecką tradycją nikt nie był w stanie powiedzieć, co się tak naprawdę stało, że „rosyjskie władze demontują wszystko, co ma jakikolwiek związek z polską pamięcią historyczną”. Wymyślano za to piętrowe kłamstwa, które wzajemnie się wykluczały. Administracja cmentarza na początku twierdziła, że na pomnik upadło drzewo i dlatego musiał trafić na renowację. Kiedy jednak gubernator Sankt Petersburga Aleksander Biegłow odpowiedział, że pomnik trafił na renowację, ponieważ „został pomazany przez wandali”, oficjalna wersja się zmieniła: „Pomnik trafił na renowację, ponieważ został pomalowany przez wandali, a później upadło na niego drzewo”. Dlaczego nikt nie zrobił żadnych zdjęć? Dlaczego nie było żadnego protokołu? Na to pytanie gubernator nie potrafił już odpowiedzieć. Co ciekawe, nikt nie wiedział, gdzie jest pomnik, a raczej gdzie jest to, co z pomnika zostało.

Czyli nie wiadomo było, gdzie się odbywa ta „renowacja”. Wskazywane przez władzę przedsiębiorstwa w najlepszym razie zaprzeczały, a w najgorszym odmawiały jakichkolwiek spotkań czy pisemnych odpowiedzi na pytania.

A jednak temat „polskiego pomnika” stał się popularny. W poszukiwania i akcje protestu włączyli się organizacja Memoriał i artyści.

Oficjalne pytanie w tej sprawie wystosował deputowany partii Jabłoko Borys Wiszniewski – kilka miesięcy później wpisany na listę zagranicznych agentów.

Oczywiście największe powody, aby protestować przeciwko zburzeniu pomnika w Lewaszowie, miała petersburska Polonia. Ten pomnik to część ich historycznej pamięci. Przecież jest on poświęcony właśnie ofiarom „polskiej operacji NKWD”. 11 sierpnia 1937 roku ówczesny szef NKWD Nikołaj Jeżow wydał rozkaz nr 00485, w którym zapowiedział likwidację „powstańczo-faszystowskiej, szpiegowskiej działalności polskich grup dywersyjnych”. Był to początek ogromnych prześladowań wobec obywateli Związku Sowieckiego polskiej na rodowości. Objęły one ponad 130 tysięcy osób, wśród których ponad 100 tysięcy było rozstrzelane. Szacuje się, że w samym Leningradzie było to około 30 tysięcy osób.

Dzisiejsza petersburska Polonia to do pewnego stopnia potomkowie i krewni właśnie tych ludzi. Kiedy byłem w Petersburgu, spotykałem jeszcze dzieci ofiar polskiej operacji NKWD. Wśród nich był znany choreograf i pisarz Eduard Koczergin. Swoje dzieciństwo opisał w wydanej także w Polsce książce Ochrzczeni krzyżami. Pierwszym językiem, w którym mówił w dzieciństwie, był właśnie język polski. Jako kilkunastoletnie dziecko przeżył aresztowanie najpierw ojca, a następnie matki. Później trafiał do różnych domów dziecka na Syberii. W końcu uciekł, aby odnaleźć matkę. Jego książka to opowieść o tym, jak z punktu widzenia małego dziecka wygląda stalinizm. Jest to książka przerażająca, ale pokazująca paradoks, że jeszcze w latach 30. w Petersburgu żyła całkiem niemała polska wspólnota i że historia tej wspólnoty zakończyła się właśnie w czasie wielkiego terroru. Świadomość tego w powszechnym odczuciu nie była wcale duża. Nasze próby przywrócenia pomnika na swoje miejsce i zorganizowanie wokół tego akcji protestu nie pozostały niezauważone przez władze i rosyjskie służby, nagle zrobiło się o nas głośno i trzeba było temu przeciwdziałać. Wszystkie kwiaty i znicze, które pojawiały się w miejscu, w którym wcześniej stał pomnik, były natychmiast w nocy usuwane. Kiedy przedstawiciele organizacji Memoriał przynieśli samodzielnie zrobiony „pomnik usuniętego pomnika”, zniknął on następnego dnia.

W oficjalnych mediach rozpętała się propaganda kłamstwa. Pseudodziennikarze rządowych mediów opisywali wspólną mszę na cmentarzu jako spotkanie ekstremistów. Pisano, że oczywiście wiedzieliśmy o „renowacji pomnika”, a jedynie staramy się specjalnie podgrzewać sytuację. Kiedy wspólnie z katolickimi księżmi, Polonią, aktywistami organizacji Memoriał i niezależnymi artystami chcieliśmy zostawić na miejscu drewniany krzyż, zastaliśmy zamknięte bramy cmentarza, a na miejscu byli aktywiści Roty Wolontariuszy. Krzyki, agresja, antypolskie plakaty. Każdy wyjazd na cmentarz stawał się ryzykiem. Byliśmy śledzeni i za każdym razem mogliśmy zostać otoczeni przez coraz bardziej agresywnych proputinowskich aktywistów. Wyzwiska, antypolskie okrzyki: „Polska – sponsor terroryzmu”, „Od waszych rakiet giną nasze dzieci”, to tylko niektóre z nich. Było straszenie: „Dopóki nasi przyjaciele umierają na Donbasie, nie będziesz spokojnie chodził po naszych ulicach”, ale i apelowanie do honoru: „Gdzie twoje sumienie? Taki przystojny chodzi sobie, gdzie jego sumienie”. Szczytem hipokryzji było hasło: „Dlaczego popieracie nazistów, przecież naziści zabili tylu waszych oficerów w Katyniu”. Z okazji oficjalnego święta, czyli Dnia Pamięci Ofiar Represji Politycznych, aktywiści urządzili prowokację. Najpierw tradycyjnie jedna grupa krzyczała antypolskie hasła, później tych krzyczących zaatakowała inna grupa, wywiązała się bójka, interweniowała policja. W mediach wydarzenie zostało przedstawione jako agresja Polaków wobec pokojowo nastawionych Rosjan.

Niniejszy tekst to fragment książki ''Petersburg. Pokój i wojna'' Grzegorza Ślubowskiego, wyd. Zona Zero

Czytaj też:
Wyklęci. Ostatnie polskie powstanie
Czytaj też:
Kłopoty z Niemcami
Czytaj też:
Niesamowita Kreta. "Po wielokroć Kazantzakis"

Źródło: DoRzeczy.pl / Wyd. Zona Zero