Po co babrać się w szambie ubeckich teczek? Po co ujawniać personalia kapusiów bezpieki? Przecież to polowanie na czarownice! Podła mściwość, która w dodatku – jak to stwierdził pewien profesor – narusza prawa człowieka agentury. Zostawmy lepiej te sprawy, spalmy archiwa, odkreślmy przeszłość grubą kreską. Patrzmy w przyszłość!
Podobne argumenty słyszymy od ćwierć wieku. A każdy, kto ośmieli się mieć inne zdanie, jest nazywany oszołomem, faszystą lub prawicowym maniakiem. To epitety haniebne. W rzeczywistości bowiem postulat lustracji nie ma nic wspólnego z prawicowością czy lewicowością. To kwestia elementarnej ludzkiej przyzwoitości.
Nie może być bowiem tak, że ludzie, którzy współpracowali z tajną policją państwa totalitarnego – i złamali w ten sposób życie wielu współobywateli – po obaleniu tego totalitaryzmu nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Mało tego, często mają się jak pączki w maśle. Wiedzie im się lepiej niż ich ofiarom. Piastują wysokie stanowiska, robią zawrotne kariery, pobierają sowite emerytury. A czasami występują nawet w roli „autorytetów moralnych”.
Taki stan rzeczy jest jaskrawym naruszeniem sprawiedliwości i moralności. Mało tego – zagraża on interesom państwa polskiego. Nie jest bowiem tajemnicą, o czym w wywiadzie udzielonym „Historii Do Rzeczy” mówi Piotr Woyciechowski, że część dokumentów SB trafiła do Moskwy. W efekcie rosyjskie służby miały i mają haki na wielu prominentnych przedstawicieli polskiego życia publicznego
Czas zakończyć tę sytuację i dokonać pełnego otwarcia archiwów bezpieki, wraz z osławionym Zbiorem Zastrzeżonym IPN. Prawda, choćby najbardziej bolesna, jest bowiem lepsza niż zakłamanie.