Krzywda Dziewicy Orleańskiej. Jak laicka Francja wstydzi się własnej historii

Krzywda Dziewicy Orleańskiej. Jak laicka Francja wstydzi się własnej historii

Dodano: 

Równie nieciekawym typem jest Filip Dobry, książę suwerennej de facto Burgundii. „Nie wierzę w Boga. W diabła też” – nawet w epoce XVIII-wiecznego rozpasania we Francji trzeba było uważać publicznie z takimi deklaracjami. Potępiając Filipa Dobrego za sprzedaż Joanny Anglikom, Besson powinien pamiętać, że był to władca, który żywił do Francuzów nienawiść za zabicie ojca, Jana bez Trwogi, w czasie toczonych negocjacji.

Dobrze wypadają postacie francuskich rębajłów: ponury głęboki bas w momencie pojawienia się Gilles’a de Rais’a zapowiada mroczną drogę, którą rycerz ten podążył po śmierci Dziewicy Orleańskiej.

Kto zawinił

Besson ulega podszeptom historyków (Marina Warner) sugerującym zdradę lub co najmniej zbrodnicze zaniechanie króla wobec Joanny D’Arc. Najwymowniejsza jest tu scena, w której oślizły Trémouille, wraz z macochą króla i kanclerzem, mówią wprost, że w interesie monarchii jest wysłać Joannę w jakąś niebezpieczną misję, z której lepiej aby nie wróciła. Karol jest przeraźliwie dziecinny. „Czy aby to nie zdrada?” – pyta, po czym szybciutko daje się ugłaskać obłudnie gorliwym zaprzeczeniom całej trójki.

Plan zostaje zrealizowany w czasie obrony obleganego przez Burgundczyków Compiègne. Joanna zagrzewa obrońców walczących przed murami miasta. Ci cofają się w stronę bramy. Wtem zdradziecki burmistrz każe zamknąć kratę, skazując Joannę na pochwycenie przez napastników. Richemont (totumfacki macochy króla) i burmistrz wymienią lisie spojrzenia, a bohaterski D’Allon uwięziony za kratą nie może pomóc Joannie.

Joanna d’Arc prowadzi wojska na Tourelles. Obraz Julesa Eugène'a Lenepveu, XIX w.

Parę scen później reżyser pogrąża Karola VII jeszcze bardziej. D’Allon przynosi przed oblicze Karola pieniądze zebrane przez zbrojnych na okup Joanny. Kanclerz Regnault de Chartres za przyzwoleniem władcy kładzie na nich tłuste łapska – nikt tych pieniędzy już nie zobaczy.

Historyczne pochwycenie Joanny wyglądało bardzo podobnie, z tą różnicą, że wraz z nią wzięty do niewoli został jej brat i wierny D’Allon. Niedorzecznością jest jednakowoż maczanie w akcie zdrady konetabla Richemonta. Kierowany poczuciem winy z powodu bezczynności dołączył do hufców Joanny pod Patay i właśnie jej zawdzięczał częściowy powrót do łask króla.

Historyk Gerorges Bordonove stara się rozprawić z tak przedstawionym mitem króla-zdrajcy. Przytacza kilka faktów. Zacznijmy od feralnego zamknięcia bramy Compiègne. Bailiw (francuski odpowiednik starosty grodowego) Guillaume de Flavy zaciekle bronił Compiègne przed Burgundczykami aż do ich rejterady spod miasta, która nastąpiła wiele tygodni po pochwyceniu Joanny – trudno zatem, aby był ich agentem. Samo starcie pod murami miasta było zaś zbyt chaotyczne, aby mógł je ktoś ukartować. De Flavy zamknął kratę z powodu paniki i zamieszania, a nie zdrady.

Agenci weneccy rezydujący przy francuskim dworze słali do doży raporty o działaniach, jakie król podjął w celu wypłacenia okupu, i groźbach wobec Filipa Dobrego, że jeśli Joannie stanie się w niewoli krzywda, taki sam los spotka burgundzkich jeńców. Jest też list uniwersytetu paryskiego (lojalnego wówczas wobec Londynu), w którym naciska się na Burgundczyków, aby rychlej wydali Anglikom Joannę, albowiem wiadomym jest, że Karol VII może próbować ją odbić. Istotnie, Dunois ze swoją kompanią znalazł się zaraz pod Louviers, które leży niedaleko Rouen, gdzie więziona była Joanna. Zdradzenie Joanny miało być inicjatywą kogoś z otoczenia króla (najprawdopodobniej szczurzego Trémuille’a), nie ma jednak dowodów na to, że maczał w niej palce sam król. Napisy pod koniec filmu informują z niejakim wyrzutem o procesie beatyfikacyjnym Joanny D’Arc, który odbył się dopiero 500 lat po jej śmierci. Besson zapomniał, że poprzedził je proces rehabilitacyjny, który odbył się jeszcze za życia Karola VII i którego był on inspiratorem.

Czytaj też:
Prawdziwa twarz Bravehearta. Ze skóry wroga zrobił sobie pas

Nikt normalny nie przeczy, że w tym etapie wojny agresorami byli Anglicy, jednak Besson przerzuca na nich odpowiedzialność za okrucieństwo wojny. Zaczyna się już na początku filmu, gdy siostra Joanny zostaje przybita mieczem do drzwi, a następnie zgwałcona przez angielskiego najemnika-degenerata, do czego w rzeczywistości nigdy nie doszło. Rejon, gdzie leżała wieś Domremy, padł co prawda ofiarą najazdu, ale była to robota Burgundczyków. Zwyrodnialcy tacy jak w powyższej scenie nie byli tylko w szeregach Anglików. W armii Karola VII wprost się od nich roiło. Przez cały okres wojny stuletniej pragnący spokoju mieszczanie i chłopi padali ofiarą band wojskowo-rabunkowych. Co gorsza dla reżysera, kapitanowie Xaintrailles i La Hire, sportretowani w filmie jako nieokrzesani, aczkolwiek poczciwi wojacy, zanim zaciągnęli się do wojsk Karola VII, sami przewodzili takim bandom. „Niewarci stryczka, na którym powinni wisieć” – pisał biograf Joanny, Georges Bordonove.

Besson zbytnio pogrąża króla Karola VII, dokonując jednocześnie haniebnej próby wybielenia Pierre'a Cauchona, biskupa Beauvais. Filmowy hierarcha ma związane ręce, jest uzależniony od woli Anglików: „Zostałaś pochwycona na terenie mojej diecezji, więc poprowadzę twój proces” – mówi do Joanny. Stara się go prowadzić rzetelnie, tak aby męczennica nie skończyła na stosie, ale w więzieniu. Z trybunału wycofuje się jeden z teologów z zamiarem powiadomienia papieża o bezprawiu w Rouen – zostaje aresztowany przez Anglików, a Cauchon zmuszony do dalszego postępowania. Podsuwa Joannie akt wyparcia się herezji, ta go podpisuje, a biskup twardo oznajmia wtedy hr. Johnowi Lancasterowi, że w takim przypadku dziewczyny na stos posłać nie można. Ostatecznie to sami Anglicy doprowadzają za pomocą ohydnej manipulacji do śmierci Dziewicy Orleańskiej.

W rzeczywistości ów karierowicz był gorliwym wykonawcą polityki angielskiej. Robił wszystko, aby przewodniczyć w procesie. Jako że jego wierni wygnali go z Beauvais, wymógł na kapitule w Rouen przydział funkcji kościelnej pozwalającej mu być sędzią Joanny. Cauchon wybrał do swojego trybunału „odpowiednich” ludzi, świetnie wykształconych, ale i całkowicie oddanych stronnictwu angielskiemu. Nie pojawił się żaden sprawiedliwy, który opuściłby w oburzeniu owo gremium – jedynie inkwizytor Le Maistre robił wszystko, aby nie dać się wmieszać w tę śmierdzącą sprawę, ostatecznie i on jednak ugiął się przed Cauchonem. Besson zapomniał też o jednej rzeczy: „Nie kłopoczcie się. Jeszcze będziemy ją mieli” – powiedział Cauchon do hr. Warwicka po tym, jak Dziewica Orleańska podpisała akt wyrzeczenia się herezji. Gdy znaleziono więźniarkę w męskich łachmanach (do których ubrania zmusili ją Anglicy), rzekł: „Mamy ją!”. Wina Francuzów jest więc olbrzymia.

Artykuł został opublikowany w 4/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.