PIOTR WŁOCZYK: „To wąskie przejście zadecydowało o kontynuacji powstania. (…) Przesmyk przez Al. Jerozolimskie wymagał ciągłej obrony, naprawy i umocnień. Jednak wola obrońców, nawet w obliczu śmierci, była niezachwiana; przejście istniało do ostatnich dni powstania” – powiedział m.in. o panu Donald Trump w 2017 roku. Jakim cudem utrzymaliście tę barykadę do końca?
TADEUSZ ZAPAŁOWSKI: Bardzo mnie ucieszyły te słowa, ponieważ nawet w Polsce to właściwie zapomniana sprawa. Tymczasem w całej Warszawie nie było wtedy ważniejszej barykady, to ona była pod największym ostrzałem.
Codziennie przeżywaliśmy tam piekło, ale nie mogliśmy poddać tego przejścia. Tylko dzięki niemu utrzymywane było bowiem połączenie między dwiema częściami powstańczej Warszawy: Śródmieściem Płd. i Śródmieściem Płn. Przecięliśmy też w ten sposób bardzo ważną dla Niemców arterię wschód-zachód, którą przerzucali oni wojska pancerne. Odkąd postawiliśmy barykadę w al. Jerozolimskich, żaden niemiecki czołg tamtędy nie przejechał. I dlatego tak bardzo chcieli nas stamtąd wyrzucić
Ile czasu spędził pan na tym – jak to ujął Donald Trump – „przyczółku cywilizacji”?
Broniłem go od początku, czyli od 5 sierpnia aż do kapitulacji powstania. Mieliśmy mały bunkier przy bramie w al. Jerozolimskich 22. Dyżurowaliśmy po osiem godzin, za każdym razem po trzech.
Było was tylko trzech?
Proszę jednak pamiętać, że w domu za nami przebywało w stałej gotowości jakichś trzydziestu żołnierzy. Oczywiście po drugiej stronie ulicy, pod numerem 17 również byli powstańcy.
Al. Jerozolimskie to bardzo szeroka arteria. Pod względem usytuowania wasza pozycja była naprawdę nie do pozazdroszczenia...
Faktycznie, nie wyglądało to wesoło. Byliśmy ostrzeliwani z obu stron: z zachodu Niemcy strzelali do nas z hotelu Polonia, a ze wschodu z budynku BGK.
Jak duży były ruch na tym przejściu?
Dwadzieścia cztery godziny na dobę ciągnęli tamtędy ludzie. Po obu stronach tworzyły się kolejki! Ludzie stali w nich czasem nawet po kilka godzin, żeby przejść na drugą stronę. Przechodzili tamtędy żołnierze, ranni, łączniczki, zaopatrzenie, wreszcie ludzie również w czasie powstania odwiedzali swoich bliskich w innych częściach Warszawy. Cały czas płynął tamtędy strumień ludzi, którym trzeba było zapewnić osłonę.
Skoro ta barykada była tak ważna, to – jak rozumiem – wbrew powszechnemu wyobrażeniu o powstańcach, akurat wam broni nie brakowało. Tym bardziej, że byliście przecież żołnierzami Kedywu...
Byliśmy uzbrojeni doskonale – przykładowo ja miałem pistolet maszynowy błyskawica, produkowany w podziemnym zakładzie, gdzie notabene rusznikarzem był mój ojciec. Z kolei mój serdeczny kolega z barykady, Jurek Chlistunoff, miał niemieckiego bergmana. Zazdrościłem mu tego bergmana, bo to był jednak lepszy sprzęt od mojej błyskawicy. Na szczęście mieliśmy też karabin maszynowy wymontowany z niemieckiego czołgu, który własnoręcznie unieruchomił drugi mój kolega Tadeusz Cisowski.
Podczas walk na barykadzie?
Nie, to było jeszcze zanim barykada powstała. 2 sierpnia byliśmy w kamienicy przy placu Napoleona, dziś to plac Powstańców Warszawy. To było w trakcie natarcia na Pocztę Główną. Naraz pod naszymi oknami pojawił się niemiecki czołg. Pierwszy rzucił filipinkę właśnie Tadziu. Zrobił to genialnie – wybuch rozerwał gąsienicę. Koledzy z parteru zajęli się załogą czołgu, która postanowiła się ewakuować ze swojej maszyny. Po wszystkim wymontowaliśmy ten karabin i przenieśliśmy go na barykadę. Bardzo nam się przydała jego siła ognia.
Czytaj też:
Powstańcze cuda. Trzy historie, które nie miały prawa się zdarzyć
„Noc w noc, pod ciężkim ogniem z broni maszynowej, Polacy znosili worki z piaskiem, aby bronić swojego wąskiego przejścia przez Al. Jerozolimskie. Dzień w dzień wróg je niszczył”. Dobrze to opisał Donald Trump?
Tak właśnie było: barykada cały czas była niszczona nieprzyjacielskim ogniem i cały czas trzeba było ją odbudowywać. Prezydent Trump miał świetne informacje.
Jak było na początku?
Potwornie ciężko. Najpierw trzeba było po kolei zająć kamienice na tym odcinku alej Jerozolimskich. Wcześniej łączność między tymi dwiema objętymi powstaniem częściami Śródmieścia odbywała się za pomocą sznurka przeciągniętego na wysokości pierwszego piętra, po którym przesyłano puszki z wiadomościami. Przebiegnięcie tak szerokiej arterii było bardzo trudne z uwagi na ciągły niemiecki ostrzał. Bardzo wiele osób tam zginęło, szczególnie na początku.
Ja z kolegami zająłem budynek pod nr 22. Kamienice obok były już „czyste”. Po nieparzystej stronie alej, naprzeciwko nas, akowcy ze Śródmieścia południowego również opanowali kilka budynków. Można było teraz zrobić przejście. Barykada biegła spod nr 22 do 17. Saperzy kilofami wyrąbywali przejście. Początkowo trzeba było się czołgać, żeby dostać się na drugą stronę, ale z każdym kolejnym dniem przejście było udoskonalane, umacniane, aż w końcu dwie dorosłe osoby mogły się minąć i przez większość odcinak mogły iść wyprostowane.
Budowniczy cały czas byli jednak ostrzeliwani. Co robiliście, żeby ich osłonić?
Szczególnie silny był niemiecki ogień z budynku pod nr 25, w którym okopali się Niemcy z Ordnungspolizei i Sicherheitspolizei. W nocy z 6/7 sierpnia udało nam się go zdobyć. Moja drużyna wspomagała kolegów z południowej strony alej. Razem opanowaliśmy ten budynek. To wtedy zostałem ranny po raz pierwszy, ale było to tylko lekkie zranienie.
Wykopanie rowu przez aleje nie było takie proste, jak to się może nam dziś wydawać. Z czego to wynikało?
Pierwszą przeszkodą były tory tramwajowe. Był to jednak niewielki kłopot w porównaniu do drugiego problemu: tunelu kolei średnicowej, który biegł akurat pod alejami. W związku z tym na tym odcinku nie dało się tak po prostu wykopać głębokiego rowu. Poza tym baliśmy się, że Niemcy mogą wykorzystać ten tunel.
Żeby was wysadzić?
Otóż to. Dlatego to nasi saperzy dokonali w końcu kontrolowanego wybuchu i zniszczyli tunel pod nami. W ten sposób udało się pogłębić rów.