13 sierpnia 1944 około godziny dwa niemieckie czołgi prowadziły ostrzał pozycji Powstańców na ulicach Świętokrzyskiej i Podwalu. Jednocześnie zza czołgów wyjechał niewielki pojazd, który kierował się wprost na żołnierzy batalionu „Gustaw” skrytych za barykadą. Powstańcy zaczęli rzucać w jego kierunku butelki z benzyną. Pojazd stanął w płomieniach i zatrzymał się tuż przed umocnieniami utworzonymi przez Polaków, a jego kierowcy udało się uciec. Palący się pojazd szybko ugaszono piaskiem. Wtedy Niemcy wstrzymali ogień.
Pułapka Niemców
Niewielki czołg, nazywany tankietką, uznano za zdobycz. Pierwszy ruszył w jego stronę Wiktor Trzeciakowski ps. „Tur” lub Ludwik Wyporek ps. „Miętus”. Pojazd wydawał się Powstańcom nieco dziwny – nigdy wcześniej takiego nie widzieli. Nie był uzbrojony, a w środku znajdowało się tylko radio. Polaków zdziwił także fakt, że w chwili, kiedy pojazd zaczął się palić, Niemcy zaprzestali strzelać. Uznano, że czołg może być jakiś podstępem i początkowo nie zbliżano się do niego, chcąc lepiej mu się przyjrzeć nocą.
Jednak inna grupa Powstańców, prawdopodobnie „Młot” lub „Orlęta”, nie znając ustaleń „Gustawa”, po stwierdzeniu obecności pojazdu, ogłosiła jego przejęcie powołując się na rozkaz dowództwa obrony Starego Miasta. Uruchomili oni czołg, po czym ruszyli nim w stronę Starówki. Wśród żołnierzy, jak ludności cywilnej witani byli z wielkim entuzjazmem. Wiele osób wyległo na ulice, aby z bliska zobaczyć, jak wygląda zdobycz.
Nastąpił objazd całego Starego Miasta, co wywołało wśród wielu osób wielką radość. Nie u wszystkich jednak. Część żołnierzy przeczuwała, że z maszyną jest coś nie w porządku. Nie pomylili się.
Kiedy pojazd wrócił na Podwale i skręcił w ulicę Kilińskiego nastąpił potężny wybuch. Eksplozja była tym większa, że w pobliskiej kamienicy przy ulicy Kilińskiego magazynowano butelki zapalające. Zginęło 300 osób, w kilkaset było rannych. Świadkowie wydarzeń opowiadali później, że szczątki ludzkie zostały rozrzucone w promieniu kilkudziesięciu metrów i znajdowano je nawet na sąsiednich ulicach. W wyniku wybuchu niegroźne rany odniósł też generał Tadeusz Komorowski ps. „Bór”, który znajdował się wówczas w pałacu Raczyńskich.
Wybuch „czołgu pułapki” bardzo negatywnie wpłynął na samopoczucie Powstańców. Zarządzono śledztwo, które miało odnaleźć winnych niesubordynacji, lecz z racji wzmagających się ataków niemieckich, zaniechano dochodzenia.
„Czołg pułapka” pozostaje nadal kwestią sporną wśród historyków. Niektórzy twierdzą, że Niemcy celowo podsunęli pojazd Polakom. Pojawiają się także głosy, że za wybuch czołgu winę ponoszą kierujący nim Powstańcy. Być może również należy uznać eksplozję za przypadkową.
Zdobyty „czołg pułapka” był w rzeczywistości ciężkim transporterem ładunków typu Sd.Kfz. 301 Ausf. C Schwerer Ladungsträger B-IV, należącym do specjalnego 302. Batalionu Pancernego. Był wykorzystywany m.in. jako samobieżny stawiacz min i służył do niszczenia umocnień. Zdobyty przez powstańców transporter przewoził 500 kilogramów materiału wybuchowego w zamocowanym na pancerzu pojemniku.
Czytaj też:
O pół Europy za dalekoCzytaj też:
„Wola 1944: wymazywanie”. Niepublikowane wcześniej zdjęcia Rzezi Woli do obejrzenia w WarszawieCzytaj też:
Przecier, fasola i… potrawka z kota. Powstańcza kuchnia.