W cieniu Powstania. Codzienne życie warszawiaków

W cieniu Powstania. Codzienne życie warszawiaków

Dodano: 
Stołówka powstańcza w Adrii
Stołówka powstańcza w Adrii Źródło:Wikimedia Commons
Przez 63 dni, kiedy trwało Powstanie Warszawskie, ludność Warszawy musiała żyć pod gradem kul, w tragicznych warunkach. Wyprawy po żywność i wodę były za każdym razem skrajnie niebezpieczną eskapadą.

Mieszkańcy stolicy pokazali jednak, że w obliczu śmiertelnego zagrożenia potrafią się zjednoczyć i wzajemnie sobie pomagać. Symbolem nadziei na nowe życie stały się śluby, które zakochani brali chcąc pokazać – na przekór wszystkiemu – że widzą przed sobą kolejne jutro.

Chleb i woda – marzenie każdego mieszkańca

Sierpień w 1944 r. był bardzo upalny. Jedną z kluczowych kwestii dla funkcjonowania miasta stało się więc zaopatrzenie w wodę. Z wielką ofiarnością do sprawy podeszli pracownicy inspekcji Sieci Wodociągowej i Kanalizacyjnej, Stacji Filtrów oraz Stacji Pomp Rzecznych, którzy nie wahali się dokonywania napraw pod niemieckim ostrzałem, tak aby woda docierała do punktów medycznych, zakwaterowania oraz do innych strategicznych miejsc. Nie ograniczano się tylko do napraw. Wodociągowcy, choć ich zakłady znajdowały się w rękach niemieckich, mieli odwagę sabotować tamtejsze rozkazy. Jak można przeczytać w serwisie Wodociągów Warszawskich:

„Wodociągowcy z narażeniem życia sabotowali działania i rozkazy Niemców, które mogły zaszkodzić Powstańcom i miastu. Na żądanie zamknięcia dopływu wody odmawiali zasłaniając się względami technicznymi. W dzienniku Janczewskiego pod datą 14 września czytamy: »Godz. 21.00 – komisja z Kompanii Technicznej Wehrmachtu zażądała wydania planów Zakładu Filtrów Pośpiesznych, elektropomp i maszyn parowych. Wydano mało ważne odbitki«. Aparaturę, plany zakładów i inne ważne dokumenty pracownicy Stacji pakowali w nieprzemakalne worki i skrzętnie ukrywali, m. in. w wywietrznikach filtrów powolnych czy zakamarkach Zakładu Filtrów Pośpiesznych. Tam też zatopili podziemia, by uniemożliwić żołnierzom niemieckim wywiezienie skomplikowanych urządzeń do zamykania i otwierania zasuw. Kiedy 22 września Niemcy nakazali ostatniej polskiej załodze opuszczenie Stacji Filtrów, pozostawiła ona w zbiornikach około 50 tysięcy m³ czystej wody, która była wykorzystywana przez mieszkańców stolicy nawet po jej wyzwoleniu, do końca maja 1945 r”..

Jednak z biegiem czasu zaopatrzenie ludności cywilnej w wodę (a także w pożywienie) było coraz większym wyzwaniem. O ile w pierwszych dniach walk w mieszkaniach z kranów leciała woda, o tyle potem koniecznością stało się pobieranie jej z zewnętrznych studni, które stanowiły idealny obiekt do ostrzału snajperskiego. Z każdą dobą wyprawy po wodę stawały się coraz bardziej niebezpieczne.

Obrona Elektrowni

Nie inaczej było z prowiantem. Początkowo nic nie zapowiadało, że głód stanie się najbliższym towarzyszem mieszkańców stolicy. Kryzys zaopatrzeniowy w pełnej skali dało się jednak odczuć już w połowie sierpnia. Jako pierwsze zaczęły znikać padłe konie, potem nie gardzono także gołębiami, kotami, psami… Kobiety odbywały prawdziwe pielgrzymki, aby zdobyć dla dzieci odrobinę mleka. Prawdziwymi szczęściarzami mogli nazwać się właściciele ogródków działkowych – przynajmniej oni przez jakiś czas mieli dostęp do warzyw i owoców. We wspomnieniach Barbary Koszewskiej (z domu Kaczmarczyk) tak zachowała się kwestia aprowizacji:

„Pamiętam wyprawy mamy po żywność, co zawsze wiązało się z dużym niebezpieczeństwem. Gdy zdobyto na Marymoncie olejarnię, olej sprawiedliwie rozdzielono, mama przyniosła trochę w garnku do domu. Robiła z nim zupę, zagotowaną mąkę z olejem, a może tylko zagrzaną, było to okropne, pamiętam, że tę potrawę nazwałam »kindybał« – przyjęła się ta nazwa. A jak była walka, to jedliśmy to też na zimno, aby zjeść cokolwiek. Wyprawy po żywność to także sprawa mleka dla małej Joasi – czteromiesięcznej córki cioci Zochy. Szczęśliwie mleko czasami udawało się zdobyć u kogoś, kto miał kozę – na tzw. Piaskach na Marymoncie, ale była to trudna wyprawa. Źródłem warzyw były ogródki i działki, których na Żoliborzu było dużo. Zawsze jednak wiązało się to z dużym ryzykiem”. (polityka.pl)

Gdy powstańcom udało zdobyć magazyny zbożowe na Powiślu jednym z głównych elementów menu stała się „zupa – plujka”. Jej nazwa wzięła się z tego, że podczas jedzenia non stop trzeba było wypluwać zbożowe łuski. Gotowano kawę z żołędzi, zmielone żołędzie służyły także jako „mąka” do wypiekania podpłomyków i placków.

Egzamin z człowieczeństwa

Wobec przedłużających się walk, gdy miasto zaczęło obracać się w morze ruin, ludność ukrywała się w piwnicach i bunkrach. Warszawiacy w ciemności, ciasnocie, wyrwani ze swoich domów, często odseparowani od najbliższych musieli walczyć z brudem, robactwem, głodem, chorobami i – w miarę upływu czasu – z rosnącym zwątpieniem i potęgującym strachem przed dostaniem się w niemieckie ręce. Mimo to próbowano nadać życiu w ukryciu choć odrobinę „człowieczeństwa”. Czytano książki, grano w karty, próbowano – pomimo coraz bardziej krytycznej sytuacji – żartować, a przede wszystkim rozmawiać.

Ślub sanitariuszki Alicji Treutler "Jarmuż" i podchorążego Bolesława Biegi "Pałąka", z batalionu "Kiliński", udzielony przez ks. Wiktora Potrzebskiego "Corda" dnia 13 sierpnia 1944 roku w kaplicy przy ulicy Moniuszki 11

Inną namiastką normalnego życia stanowiły powstańcze śluby – zawarto ponad 300 takich związków. Zdaniem badaczy na powszechność zjawiska wskazuje m.in wydany (dokładnie 18 sierpnia 1944 r.),specjalny rozkaz dotyczący przekazywania dokumentacji z małżeństw zawartych podczas powstania. Ceremonie trwały krótko – w przypadku Jana Nowaka-Jeziorańskiego było to zaledwie 7 minut. Za obrączki służyły kółeczka do firanek, zawleczki z puszek od konserw – słowem wszystko co miało okrągły kształt i dało się wsunąć na palec. Nie brakowało par, które ślubując sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską w powstańczej rzeczywistości przeżyły potem wiele szczęśliwych lat. Takim małżeństwem byli np. państwo Alicja i Bolesław Biega, którzy przeżyli wspólnie aż 75 lat. Niestety, były i pary, którym dane było nacieszyć się sobą zaledwie kilka tygodni. Dla młodych, którzy decydowali się na ślub, zawarcie małżeństwa było swego rodzaju manifestem wiary i nadziei, że czeka ich nowe lepsze życie.

Warszawiacy, którym udało się przetrwać przeżyli na prawdziwe piekło. Gdy po wojnie zaczęli wracać do swojego ukochanego miasta musieli budować wszystko dosłownie od zera mając w pamięci straszne obrazy tak niedawnych przecież wydarzeń. Było to szalenie trudne wyzwanie. Jak zauważył Władysław Szpilman: „Od jutra będę musiał zacząć nowe życie. Jak zaczynać życie, gdy ma się za sobą tylko śmierć?”. A jednak udało się. Warszawa, choć miała zniknąć z mapy Europy, szczęśliwie odrodziła się do życia i trwa nadal.

Czytaj też:
"Doktor Konstancja" w służbie powstańcom warszawskim. Niezwykła lekarka i szpital na Czerniakowie
Czytaj też:
„Waszym przeznaczeniem jest zginąć”. Akcja Batalionu Czata 49 miała odwrócić uwagę Niemców
Czytaj też:
Oblężenie Leningradu. 900 dni koszmaru, klej do tapet i kanibalizm

Źródło: DoRzeczy.pl / A. Richie, "Warszawa 1944. Tragiczne Powstanie"; dzieje.pl, polityka.pl; mpwik.com.pl