Co ma wspólnego polski arystokrata z bolszewikami? Wyjaśniał to Aleksander Kochański, autor wstępu do wydanej w 1967 r. „Księgi Polaków uczestników rewolucji październikowej”, obdarzony specyficznym poczuciem humoru albo pełen cynizmu: „Polska jest wszędzie tam, gdzie bronią wolności – pisał Sułkowski, adiutant Napoleona. – W wielu kampaniach »za wolność Waszą i Naszą« znajdujemy naszych rodaków. Przeżyli oni wiele rozczarowań, doznali goryczy rozlicznych klęsk. W tych wszystkich bojach i walkach udział w rosyjskim Październiku 1917 r., będącym sprawą całej ludzkości, zajmuje miejsce szczególne”.
Księga jest zbiorem 7,7 tys. biogramów Polaków, a także polskich Żydów, uczestników bolszewickiego przewrotu. To właśnie ci ludzie budowaliby Polską Republikę Sowiecką, gdyby Armia Czerwona w sierpniu 1920 r. zwyciężyła pod Radzyminem, zajęła Warszawę i pokonała polską armię. Było ich więcej – w szeregach partii bolszewickiej w tym czasie znajdowało się około 18 tys. Polaków.
W sowieckiej Polsce jedno z czołowych stanowisk objąłby z pewnością Tomasz Dąbal, który jako poseł wsławił się w 1920 r. oświadczeniem z trybuny sejmowej, że nie uważa Armii Czerwonej za wroga, wręcz przeciwnie – wita ją jako przyjaciela narodu polskiego. Utracił mandat poselski i został skazany na sześć lat pozbawienia wolności, po czym znalazł się w Związku Sowieckim w wyniku wymiany więźniów. Był zastępcą sekretarza generalnego Międzynarodówki Chłopskiej. Dąbal zaangażował się w tworzenie i rozwój Marchlewszczyzny – polskiego rejonu autonomicznego na Ukrainie. Ideą jego powstania było wychowanie komunistycznej społeczności polskiej. Był Dąbal – jak stwierdza Nikołaj Iwanow w „Zapomnianym ludobójstwie” – bożyszczem polskiego społeczeństwa sowieckiego, a propaganda kreowała go na jego przywódcę i głównego ideologa. Dąbal był wielkim zwolennikiem reformy polskiej ortografii, czyli jej „uludowienia”. Zniknęłyby więc litery „ą”, „ę”, „ó”, zamiast „rz” byłoby „ż”, a zamiast „ch” – „h”.
Jeszcze przed operacją polską NKWD w 1937 r. został aresztowany i oskarżony o to, że jest polskim szpiegiem. Dowodem na to miał być jego plan uczynienia z Mińska portu poprzez połączenie go kanałami z Bałtykiem i Morzem Czarnym. „Był to czas wielkich budów i całkiem logicznie chciał dorzucić do tego potężnego entuzjazmu swój unikatowy projekt, jakkolwiek dziwnie ten projekt by nie wyglądał” – pisze Iwanow. Oskarżyciele łatwo dopasowali pomysł Dąbala do oskarżenia go – miał ułatwić wpłynięcie polskich okrętów na sowiecką Białoruś. Podobnie potraktowali plan osuszenia bagien i zamienienia ich w pola uprawne. Według nich realizacja tego planu ułatwiłaby polską ofensywę.
Czytaj też:
„Zamienił się w żywą pochodnię”. Horror polskiego kapłana w ZSRS
Dąbal przyjął absurdalne zarzuty i przyznał się do winy. Ponieważ według poglądów Andrieja Wyszynskiego (pochodzenia polskiego), prokuratora generalnego Związku Sowieckiego w latach 1935–1939, przyznanie się jest królową dowodów, został, oczywiście, skazany na śmierć.
Żelazny Feliks
Najwybitniejszą postacią wśród Polaków bolszewików był Feliks Dzierżyński, szlachcic z powiatu oszmiańskiego, twórca i szef Czeki, Czerezwyczajki, czyli Wszechrosyjskiej Komisji Nadzwyczajnej do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem. To ona rozpętała czerwony terror, który w dużej mierze przyczynił się do zwycięstwa bolszewików.
„Był to fanatyczny rewolucjonista, ale niepodobny do żadnego z ówczesnych przywódców rewolucji. Ci już swoją powierzchownością zdradzali żądzę władzy, Dzierżyński natomiast był ascetą. Miał podobno rozmarzone oczy Don Kiszota, a niektórzy twierdzą nawet, że głowa jego przypominała głowę Chrystusa. W jego skomplikowanym charakterze graniczyły ze sobą surowość, okrucieństwo, sentymentalna poezja” – pisał Borys Lewickyj w „Terrorze i rewolucji”.
Bogdan Jaksa-Ronikier, autor książki „Dzierżyński. Czerwony kat”, twierdził, że szef Czeki był wyrafinowanym sadystą, a Wiktor Suworow pisał, że jego ascetyzm był na pokaz, Dzierżyński w istocie pławił się zaś w luksusie.
Za czasów urzędowania Dzierżyńskiego – zwanego Żelaznym Feliksem – jako szefa WCzK, następnie GPU i OGPU, na Wyspach Sołowieckich powstał pierwszy wielki łagier dla „wrogów ludu”. Jakkolwiek warunki bytowania były w nim ciężkie, a uwięzieni doświadczali brutalności strażników i zdarzało się, że byli zabijani, to jednak prawdziwe piekło łagrów miało dopiero objawić się w latach 30.
Pomnik Dzierżyńskiego przed dawną siedzibą NKWD na Łubiance zniknął na początku lat 90., ale w zeszłym roku w Moskwie rosyjscy komuniści podjęli inicjatywę ogłoszenia referendum w sprawie jego powrotu. Nie byliby bez szans na sukces. Trzy lata temu badanie opinii publicznej przyniosło następujące wyniki: 46 proc. Rosjan, którzy wiedzą, kim był Dzierżyński, wypowiada się o nim pozytywnie lub raczej pozytywnie, 18 proc. negatywnie i raczej negatywnie, a pozostali nie mają zdania. 35 proc. czuje do szefa WCzK szacunek, 10 proc. sympatię, potępienie i nienawiść 9 proc.
Osoba Dzierżyńskiego wykorzystywana jest także w propagandowych działaniach Kremla. W 2013 r. podczas debaty w Moskwie „Rosja i Polska: historia, która utrudnia zrozumienie”, Jurij Bondarienko, szef Rosyjsko-Polskiego Centrum Dialogu i Porozumienia, powiedział, że Polacy już nie pamiętają, iż Dzierżyński i inni twórcy sowieckich organów represyjnych byli ich rodakami. Chociaż, oczywiście, Polacy pracowali w Czerezwyczajce i jej następczyni GPU/OGPU, a potem w NKWD (do czasu operacji polskiej), nie byli tam nadreprezentowani. W 1936 r. stanowili 5,5 proc. funkcjonariuszy na kierowniczych stanowiskach, podczas gdy Żydzi – 38 proc., Rosjanie – 32 proc., Łotysze – 7 proc., a Ukraińcy 5 proc.
Następca Dzierżyńskiego
Zastępcą Dzierżyńskiego i jego następcą został Wiaczesław Mienżyński, urodzony w Petersburgu, w zrusyfikowanej polskiej rodzinie, z wykształcenia prawnik, przed 1917 r. redaktor bolszewickich pism. Postać dosyć nietypowa jak na szefa sowieckich służb specjalnych. Był poliglotą, znał 12 języków, przed rewolucją pisał wiersze i wydał dekadencką powieść „Sprawa Diemidowa”. Interesował się astronomią. Trocki twierdził w swoich wspomnieniach, że Stalin celowo powierzył Mienżyńskiemu tak ważne stanowisko, bo był on człowiekiem słabym, bez charakteru, a ponadto schorowanym. Dzięki temu szef partii bolszewickiej mógł przekształcić OGPU w swoje bezwolne narzędzie, kierowane faktycznie przez Gienricha Jagodę, rosyjskiego Żyda, pierwszego zastępcę Mienżyńskiego.
Jednak historyk Donald Rayfield ma całkiem inne zdanie. Stalin, po śmierci Lenina, dążył do podporządkowania sobie GPU. Mimo że miał jak najlepsze stosunki z Dzierżyńskim, Feliks Edmundowicz ze swoim charakterem nie nadawał się na marionetkę. „Z punktu widzenia Stalina jedyną wadą Dzierżyńskiego była skrupulatność, Dzierżyński nie lubił fabrykować poszlak ani zeznań, a jeszcze w mniejszym stopniu był gotów prześladować członków partii”. Dlatego też Stalin zaczął nakładać na Dzierżyńskiego nowe obowiązki (gospodarka, kolejnictwo), tak aby miał jak najmniej czasu na zajmowanie się działaniami kierowanej przez siebie policji politycznej. Faktyczną kontrolę nad nią przejął właśnie Mienżyński. Już jako szef OGPU spełniał polecenia Stalina. „Stalin bez bezwzględności Mienżyńskiego nie byłby w stanie narzucić narodowi kolektywizacji ani na początku lat 30. przeprowadzić pokazowych procesów” – pisał Rayfield.
Przy herbacie o rozstrzelaniach
Ponurą postacią był Stanisław Redens rodem z Mińska Mazowieckiego, pochodzenia robotniczego. Od 1918 r. pracował w WCzK, następnie w OGPU, kierując tymi organami w Odessie, na Krymie, w Moskwie, w Gruzji i na Ukrainie w czasie wielkiego głodu. Podczas pracy w Gruzji i na Zakaukaziu skonfliktował się z Berią. „Z listów Stalina wynika, że Redens i miejscowi dygnitarze partyjni próbowali usunąć Berię ze stanowiska, ale ktoś, prawdopodobnie Stalin, interweniował. Beria nigdy tego nie wybaczył Redensowi” – pisał Simon Sebag Montefiore w „Dworze czerwonego cara”.