Powstanie wandejskie jest obecnie znane dużo lepiej, niż jeszcze kilkanaście lat wcześniej. Wciąż jednak nie mówi się o nim dostatecznie dużo. Wydarzenia, jakie miały miejsce w Wandei i Bretanii od 1793 roku stoją na uboczu „wielkich” wydarzeń „wielkiej rewolucji francuskiej”, a przecież są z nią nierozerwalnie złączone.
Wandea nie była i nie jest modna. O rewolucji francuskiej zwykło się bowiem mówić, jako o wielkiej cywilizacyjnej zdobyczy, akcie postępu czy impulsie, który dał początek nowym czasom i obalił stary porządek. Rewolucja francuska podziwiana była w Stanach Zjednoczonych, które dopiero co same wyzwoliły się spod władzy Imperium Brytyjskiego. Podziwiana była później przez Włodzimierza Lenina i bolszewików, którzy z ustami pełnymi pięknych frazesów, mordowali wrogów ludu, zapewniając o szlachetnych intencjach i osobistej wolności dla każdego. Rewolucja francuska znalazła się w końcu na kartach podręczników ukazywana jako wydarzenie ważne, kluczowe niemal dla dziejów nowożytnej Europy. Takie, które pociągnęło zacofany Stary Kontynent w nowe czasy.
Gdzie, w tej powszechnej apoteozie, znalazło się miejsce dla Wandejczyków? Otóż, nie znalazło. Wspominano być może gdzieniegdzie o ich powstaniu, o sprzeciwie wobec rewolucji, obronie starego porządku i tego znienawidzonego króla patrzącego na wszystko z oddali, zza okien luksusów Wersalu. A do tego jeszcze ta królowa, która miała kazać jeść ludziom ciastka, jeśli nie mają chleba. I Bastylia – symbol opresji, prześladowań i królewskiej władzy absolutnej.
I co z tego, że Maria Antonina żadnych słów na temat ciastek i chleba i nie wypowiedziała, a w Bastylii przetrzymywano zaledwie kilku złodziei? Ważny jest obraz, jaki zakodowany został w powszechnej świadomości. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Wandejczyków?
„Przeprowadzić eksterminację wszystkich powstańców, do ostatniego człowieka. Spalić ich farmy, wygnieść tych tchórzy jak pchły. Skruszyć tych ohydnych Wandejczyków” – brzmiał rozkaz Konwentu Narodowego wydany w dniu 1 sierpnia 1793 roku.
Wandejczyków faktycznie skruszono, a wraz z nimi, na wiele lat, nawet pamięć o nich.
„Dla wrogów wolności nie ma wolności”
Rewolucja francuska rozpoczęła się w 14 lipca 1789 roku od ataku na Bastylię – twierdzę, gdzie rzekomo mieli być przetrzymywani więźniowie polityczni, sprzeciwiający się królowi.
Zwołanie Stanów Generalnych i odsunięcie króla, de facto, od sprawowania władzy, nie rozwiązało jednak we Francji żadnych problemów, a nawet przysporzyła nowych. Inne europejskie państwa, zaniepokojone rewolucją francuską, wydały Francji wojnę – pierwszą z wielu, które trwały właściwie aż do 1815 roku.
Radykalne nastoje w samej Francji narastały. Konstytuantę zastąpił Konwent, którego największym „osiągnięciem” było ogłoszenie Francji republiką oraz zgoda na zgilotynowanie króla Ludwika XVI, co dokonało się 21 stycznia 1793 roku. Monarchia, „relikt przeszłości” – upadła. Jednak rządy kordylierów, Georges’a Dantona i Jean Paula Marata nie trwały długo. Marat zginął 13 lipca 1793 roku z ręki należącej do żyrondystów Charlotte Corday, a Danton, zdaniem Maximilien’a Robespierre zbyt mało rewolucyjny, został zgilotynowany przez jakobinów 5 kwietnia 1794 roku.
Terror, o którym Robespierre mówił, że „jest niczym innym jak sprawiedliwością, niezwłoczną, srogą, nieugiętą”, że tylko on może przynieść „uzdrowienie”, towarzyszył rewolucji od samego początku. Był jej sednem. Aby rewolucja mogła trwać, nie wystarczyło obalić króla, nie wystarczyło go zabić. Rewolucja potrzebowała nowych wrogów, aby mogła trwać. W okresie rządów jakobinów zgilotynowano około 14 tysięcy osób.
Walka z Kościołem
Najważniejszymi elementami rewolucji jakobińskiej była zupełna likwidacja resztek systemu feudalnego oraz pozbycie się wpływów Kościoła, dzięki czemu Francja miała całkowicie obalić dawny system, wartości i tradycje.
Kościół, jako najstarszy i posiadający największe wpływy nośnik tradycji i wartości był instytucją najbardziej dla rewolucji niebezpieczną. Był gwarancją stabilizacji i jedną z najważniejszych – jeżeli nie najważniejszą – częścią francuskiej tożsamości.
Odrzucenie wiary było jednym z fundamentów oświeceniowej filozofii opartej na racjonalizmie i roli rozumu, która w XVIII-wiecznej Francji cieszyła się dużą popularnością, zwłaszcza w miastach. Przekonania jakobinów były rezultatem czerpania inspiracji z pism Woltera czy Jean Jacques’a Rousseau.
Represje wobec Kościoła rozpoczęły się jednak o wiele wcześniej, zanim ludzie tacy jak Danton czy Robespierre zaczęli cokolwiek znaczyć.
W lipcu 1790 roku uchwalono „konstytucję cywilną kleru”, a każdy duchowny został zobowiązany do złożenia na nią przysięgi, uznając tym samym nadrzędność konstytucji nad prawem kościelnym i samym papieżem. Księża którzy odmówili przysięgi na konstytucję cywilną kleru byli szykanowani, odbierano im parafie (które zresztą pełniły funkcje nie tylko religijne – księża odpowiedzialni byli za organizację szkół czy podstawowej opieki zdrowotnej dla swoich parafian). Zabijanie „nieposłusznych” duchowych stało się w końcu czymś powszechnym.
Jeszcze w 1790 roku zaczęto zamykać klasztory, przepędzając z nich zakonników i zakonnice – wielu spośród nich skazując na zesłanie do Gujany Francuskiej. W ciągu kilku lat zginęło około 40 tysięcy osób życia konsekrowanego.
W październiku 1793 roku Komuna Paryża zakazała odprawiania nabożeństw w kościołach, a niedługo później rozkazała ich zamykanie. Pół roku później w całej Francji nie funkcjonował prawdopodobnie żaden kościół. Ucierpiała również katedra Notre Dame oraz miejsce spoczynku francuskich monarchów, bazylika Saint-Denis. Rzeźby i posągi królów, duchownych i świętych oszpecano, „gilotynowano” i topiono w Sekwanie. W Reims publicznie rozbito ampułkę na oleje koronacyjne.
Pomimo zaciekłej walki z Kościołem i wszelkimi przejawami dotychczasowej „ciemnoty”, dość szybko zauważono, że „narzędzia”, jakie oferuje religia są niezastąpione. Jacques Hébert, należący do stronnictwa „wściekłych” wyszedł z propozycją, aby miejsce Boga zajął Rozum. Niesprecyzowana idea, kult Rozumu wkroczył tryumfalnie do katedry Notre Dame, detronizując Boga. Jakobini wierzyli, że nowe obrzędy będą stanowiły legitymizację ich władzy i porwą tłumy, które miały odtąd klękać przed drzewem wolności i maszerować w marszach rewolucyjnych, które zastąpić miały katolickie procesje.
Robespierre widział jednak, że pomimo starań popartych terrorem kult Rozumu nie cieszy się dostateczną popularnością. Po pozbyciu się krytycznego Dantona, Robespierre mógł zrealizować własny plan – wprowadzić kult Istoty Najwyższej. Nowa „religia”, dziwnie podobna do starej, tak znienawidzonej religii katolickiej, miała być jednocześnie jej zupełnym zaprzeczeniem. Zarówno praktykowanie chrześcijaństwa, jak publiczne przyznanie się do ateizmu były natychmiast karane gilotyną. Wprowadzono liczne święta (niektóre bliźniaczo podobne do świąt katolickich), a centralne obchody zaplanowano na dzień święta konstytucji. Jej treść eksponowano niczym świętą księgę rewolucji na Ołtarzu Ojczyzny wybudowanym na Polach Elizejskich.
Powstanie wandejskie
Rolniczy departament Wandei leży w zachodniej części Francji. Zarówno w czasach rewolucji, jak współcześnie, uchodzi za ostoję katolicyzmu i tradycji.
Z chwilą rozpoczęcia rewolucji francuskiej mieszkańcy Wandei nie opuścili króla, ani nie dali się porwać wichrowi radykalnych przemian. Czarę goryczy przelało zabicie Ludwika XVI oraz zapowiedziany pobór do wojska, który spowodowałoby wyjazd na wojnę wszystkich zdolnych do pracy mężczyzn. 10 marca 1793 roku Wandejczycy rozpoczęli powstanie przeciwko lokalnym władzom rewolucyjnym oraz konstytucyjnym księżom. Wielka Armia Katolicka i Królewska walcząca pod sztandarami Burbonów, ze szkaplerzami maryjnymi na szyi i przypiętymi do piersi wyhaftowanymi czerwonymi sercami z napisem Bóg i Król (Dieu Le Roi), pomimo wielkich trudności, nie poddawała się przez 3 lata. W czasie całego powstania stoczono około 17 większych bitew i ponad 700 potyczek.
Powstanie wandejskie było powstaniem ludowym, choć w jego szeregach nie brakowało również szlachetnie urodzonych.
Pierwszy przywódca powstania w Wandei, Jacques Cathelineau, zwany Świętym z Anjou był chłopem, który wierzył głęboko, że misja, którą otrzymał jest mu dana przez Boga. Armia pod jego dowództwem, licząca niemal 40 tysięcy ludzi, pod koniec czerwca 1793 roku zdobyła Nantes. Krótki był to jednak tryumf. W trakcie walk w mieście zginął Cathelineau. Morale Armii Katolickiej i Królewskiej załamało się, wiele osób opuściło jej szeregi i powróciło do domów.
Był to jednak dopiero początek powstania. Dla Paryża Wandea stawała się rosnącym problemem i skazą na rewolucji. 10 sierpnia 1793 roku do departamentu skierowano regularną armię (do tej pory powstańcy bili się z lokalnymi oddziałami republikańskimi) pod dowództwem Jean-Baptiste Klébera. Inny generał, François Joseph Westermann, który przybył do Wandei już miesiąc wcześniej, zaczął karać niepokornych Wandejczyków stosując taktykę spalonej ziemi, paląc ich uprawy, lasy i wioski. Wielu mieszkańców departamentu próbowało się ratować uciekając do leżącej za Loarą Bretanii. Powstańcy liczyli ponadto, że na pomoc wyruszy im Wielka Brytania. Od kilku tygodni wypatrywano brytyjskich statków – te jednak nie przybywały i, jak się miało okazać, wbrew oczekiwaniom i silnie antyrepublikańskim nastrojom na Wyspach, nie pojawiły się nigdy.
2 sierpnia - o czym w swej książce „Rozważania o wojnie domowej” pisał Paweł Jasienica – Konwent wydał dekret, w którym zarządzał: „Minister wojny wyśle do Wandei wszelkiego rodzaju materiały palne, a to w celu zniszczenia drzew i zarośli. Lasy zostaną wycięte, schroniska buntowników zburzone, zbiory skoszone i wywiezione na zaplecze działającej armii, bydło domowe ulegnie konfiskacie. Majętności buntowników przejdą na własność Republiki. Kobiety, dzieci i starcy zostaną przeniesieni w głąb kraju, gdzie przez szacunek dla zasad ludzkości będzie się dbać o ich utrzymanie i bezpieczeństwo”.
Inny rozkaz – przytoczony przez Reynalda Sechera w książce „Ludobójstwo francusko – francuskie” - brzmiał: „Przeprowadzić eksterminację wszystkich powstańców, do ostatniego człowieka. Spalić ich farmy, wygnieść tych tchórzy jak pchły. Skruszyć tych ohydnych Wandejczyków”. Decyzje Konwentu oznaczały, że Wandea ma zostać zmieciona z powierzchni ziemi, aby żaden jej przyszły mieszkaniec nie myślał nawet o buncie.
Przez kolejne miesiące w całym departamencie trwały mniej lub bardziej regularne walki. Powstańcy nie poddawali się, odnosząc liczne, pomniejsze sukcesy – ludzie nie mieli nic do stracenia, dlatego ich wola walki była nieugięta. Trudno było jednak pokonać regularną armię. Pod koniec grudnia 1793 roku, po bitwie pod Savenay, Wielka Armia Katolicka i Królewska przestała istnieć.
Zabić ich wszystkich
Generał Westermann w raporcie do Komitetu Ocalenia Publicznego pisał: „Nie ma już Wandei. Wraz ze swymi kobietami i dziećmi zginęła ona pod naszą wolną szablą. Grzebię ją w bagnach i lasach Savenay. Zgodnie z rozkazami, któreście mi dali, miażdżyłem dzieci kopytami koni, masakrowałem kobiety, które – przynajmniej te właśnie – nie będą już rodzić bandytów. Nie mam na sumieniu wzięcia chociażby jednego jeńca. Tępiłem wszystkich... Moi huzarzy mają przy końskich ogonach strzępy bandyckich sztandarów. Drogi są zasłane trupami. Jest ich tyle, że w wielu miejscach tworzą piramidy. Bez przerwy rozstrzeliwuje się w Savenay, ponieważ ciągle przybywają bandyci pragnący się poddać. My nie bierzemy jeńców; trzeba by im było dawać chleb wolności, litość zaś to nie rewolucyjna sprawa”.
Nie był to jednak koniec powstania (potyczki trwały aż do 1796 roku, a niedobitki powstańców walczyły w lasach do 1800 roku) ani prześladowań. Westermann, co prawda, opuścił Wandeę, lecz jego miejsce zajął gen. Turreau, który przewodził oddziałom zwanym „kolumnami piekielnymi”. Ich zadaniem było całkowite i ostateczne spacyfikowanie departamentu. Gwałcono żywe i martwe kobiety. Zabijano dzieci, kobiety, starców oraz chorych w szpitalach. Symbolem prześladowań stało się masowe topienie ludzi w wodach Loary, do czego dochodziło w Nantes. Żołnierze innego z dowódców, Jean-Baptiste Carriera, wiązali nagich, obcych sobie ludzi w pary po czym wyrzucali ich do rzeki. Morderstwa te nazywano prześmiewczo „małżeństwami republikańskimi”.
Tylko w okresie od stycznia do maja 1794 roku mogło zginąć w Wandei nawet 50 tysięcy ludzi. Łączna liczba ofiar nie jest znana i prawdopodobnie niemożliwa do oszacowania. Podaje się, że w latach 1794-1800 śmierć poniosło od 120 tysięcy do 600 tysięcy ludzi – być może nawet 45 procent ludności departamentu.
„Robespierre, Couthon, Danton. Carrier, Fouquier-Tinville – sama podrzędna palestra. Desmoulins – dziennikarzyna. Santerre – piwowar paryski. Historia zauważyła ich nie wcześniej, aż okoliczności pozwoliły im wspiąć się na polityczne szczudła. Ci ludzie mieli do wyboru dwie drogi: nicość lub władzę. Utrata jej w najlepszym razie oznaczała konieczność powrotu w mrok obskurnych kancelarii adwokackich, w kwaśny zaduch piwowarni. Chłopi wandejscy dopuścili się niewybaczalnej zbrodni, zakwestionowali prawo owych mężów do władzy, zapragnęli siekierami porąbać polityczne szczudła. Skazani więc zostali na śmierć”. – pisał Paweł Jasienica.
Wandejczycy ponieśli najcięższą możliwą karę za wierność swej religii i królowi – śmierć przez zapomnienie.
Francja, świętując Wielką Rewolucję Francuską mówi o jej bohaterach, o przeciwstawieniu się przestarzałemu porządkowi. Wciąż bardzo rzadko wspomina jednak o wojnie domowej w Wandei, która zakończyła się ludobójstwem katolików.
Czytaj też:
Dla wrogów wolności nie ma wolności! Wielki Terror Robespierre'aCzytaj też:
Głowy obrońców obnoszono po ulicach. Zdobycie Bastylii to żaden powód do świętowaniaCzytaj też:
Edmund Burke. Przeciwko rewolucji oraz grzechom złudnego postępu
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.