Chłoporobotnik. Kim dla władzy miał być ten "wytwór" epoki słusznie minionej

Chłoporobotnik. Kim dla władzy miał być ten "wytwór" epoki słusznie minionej

Dodano: 
Fotografia opublikowana na łamach czasopisma "Nowa wieś"
Fotografia opublikowana na łamach czasopisma "Nowa wieś" Źródło:Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Chłoporobotnicy – społeczna, zawodowa i kulturowa hybryda "skonstruowana" w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Kim byli chłoporobotnicy i jaka była ich rola w komunistycznym ustroju?

„Chłopo-robotnik i boa grzechotnik,
z niebytu wynurza się fal,
wiedzie swa mamę i tatę, i żonkę,
i rusza, wyrusza na bal”.

Znamiennym jest, że to właśnie chłoporobotnik stał się bohaterem jednego z najpopularniejszych polskich songów, czyli piosenki estradowej, autorstwa Agnieszki Osieckiej w niezapomnianym wykonaniu Maryli Rodowicz. Dlaczego chłoporobotnik został zestawiony z przedziwnym tworem „boa – grzechotnikiem”? Może dlatego, że sam był swego rodzaju hybrydą - efektem wielkich przemian społecznych w powojennej Polsce.

Zawieszony był gdzieś pomiędzy „miejskim” a „wiejskim” życiem, niedookreślony w hierarchii społecznej. Wśród mieszkańców miast ktoś taki jak chłoporobotnik, z racji mieszkania na wsi, traktowany był w lekceważacy sposób. Wśród mieszkańców wsi uważany był z kolei za „dumnego bogacza”.

Początków „dwuzawodowości” ludności chłopskiej szukać należy już w XIX wieku. Także w okresie międzywojennym część mieszkańców rozdrobnionej i przeludnionej polskiej wsi szukała dodatkowego zarobku poza rolnictwem. Jednak dopiero po roku 1945 na fali intensywnego uprzemysłowienia kraju, można mówić o masowym rozwoju tego zjawiska. Palący wręcz brak rąk do pracy w nowo powstałych zakładach, a także rozwój komunikacji publicznej sprawiły, że tzw. chłoporobotnicy stanowili w niektórych regionach Polski wręcz 1/3 ludności zamieszkującej tereny wiejskie. W latach 60. było ich ok. 800 tys., w latach 70. ponad 1,1 mln, zaś w latach 80. ponad 1 mln. Mówimy więc o pokaźnej grupie ludzi balansujących codziennie pomiędzy miastem a wsią.

Portret chłoporobotnika

Niezwykle wnikliwym studium codzienności polskiego chłoporobotnika jest film dokumentalny w reżyserii Krystyny Gryczełowskiej z 1968 r. pt. „Nazywa się Błażej Rejdak. Mieszka w Rożnicy w jędrzejowskim powiecie”.

Kim był Błażej Rejdak? To młody mężczyzna, który godzi prowadzenie niewielkiego gospodarstwa z pracą na kolei, na stacji Jaworzno – Szczakowa. Życie nie oszczędzało młodego mężczyzny – był samotnie wychowywany przez matkę, która wcześnie go osierociła. Jak mówi do kamery: „po matce nie dostał nic, bo sama nic nie miała”. Po ożenku, bohater wraz z żoną zajmował ciasny pokoik „na lokatornym” u wujka. Jednakże, gdy na świat przyszło dziecko, z pomocą przyszedł teść, który oddał córce i zięciowi kawałek roli: „Teść mówi: ja Ci sam kawałek pola tyle, ile się żonie należy, tyle Ci odetnę”.

Młody Błażej nie próżnuje: kupuje pustaki i samodzielnie razem z żoną budują dom (jak przyznaje zajmuje im to 5 lat), jednocześnie podejmuje pracę na kolei, bo wie, że z samego gospodarstwa nie będzie w stanie utrzymać swojej rodziny. Błażej to człowiek serdeczny, pozytywnie nastawiony do życia, a prowadzenie niewielkiego gospodarstwa sprawia mu przyjemność. Jak sam mówi w filmie: „Lubię gadzinę. Lubię świnie – każda ma swoje przezwisko (…) kur nie lubię, bo nasypie się im pszenicy, a one jeszcze w tym grzebią. Gęsi lubię, bo to taka gadzina spokojniejsza”. Oglądając film w oczy rzuca się jedno: Błażej jest ciągle zajęty. Jego życie wypełnia ciągła praca – jeśli nie na roli, to na kolei, gdzie częstokroć trafiają mu się nocne zmiany. Jak przyznaje najgorzej jest zimą, kiedy nocna praca i mróz naprawdę dają się we znaki, ale przez to „szanuje się ten chleb, bo się ciężko na niego pracuje”.

Spółdzielnia Kółek Rolniczych we wsi Sobienie-Jeziory przeprowadza opryskiwanie pól przeciwko stonce ciągnikiem Ursus, 1976 rok

Istotnie była to ciężka praca. Tak wypowiadał się o niej – notabene w jednym z komentarzy pod filmem – były pracownik PKP:

„Ten pan na PKP miał 11 grupę uposażenia, dwa srebrne gwoździe na marynarce i wykonywał pracę jako konduktor końcowy pociągu towarowego. Zima i lato w budce na końcu pociągu, wtedy były zimy mroźne, na stacjach był manewrowym łączył i rozłączał wagony przestawiając je z toru na tor. Zarabiał około 950 zł i miał około 200 zl dodatku. Ja wtedy tak pracowałem w latach 60. po technikum kolejowym miałem 1150 zl i 350 dodatku i 9 grupę - jeden zloty gwóźdź. Była to ciężka praca, jak Cygan od stacji do stacji z kromką suchego chleba”.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że według danych z GUS, na rok powstania filmu, tj. w roku 1968, przeciętna miesięczna płaca wynosiła 2106 zł. Zarobki Błażeja były więc niemalże o połowę niższe. Niestety, przy małym gospodarstwie i nieurodzajnej ziemi, praca na kolei stała się po prostu przymusem ekonomicznym. Życie to ciągły balans, który jest też znacznym obciążeniem psychicznym. Świetnie oddaje to końcowy monolog głównego bohatera: „Za mało jest tej roli, żeby utrzymać żonę. Bez kolei nie da rady. Kiedy się zbliża czas służby na kolei, to już mnie drażni ta praca w polu, co trochę na zegarek spoglądam. Bo to człowiek jest taki rozdwojony. Kiedy na stacji stoi pociąg bezczynnie to się denerwuję, bo żona gdzieś tam zaczęła kopanie [ziemniaków], no ale mimo wszystko trzeba się nabyć cierpliwości i czekać. Jednocześnie Błażeja martwi przyszłość, co będzie kiedy będzie starszy i „nie będzie mógł już tak latać”. Ale jak filozoficznie kończy: „Takie po prostu jest życie, i takim trzeba je brać”.

Zazdrość na wsi, pogarda w mieście

Z jednej strony praca w mieście stwarzała chłoporobotnikom na ogół lepsze warunki życiowe w porównaniu z osobami żyjącymi tylko i wyłącznie z uprawy roli. Niejednokrotnie zapożyczali oni „miejskie” wzory konsumpcyjne – wyrażało się to m.in. w wyposażeniu domów czy noszonych ubraniach. Przez to niekiedy chłoporobotnicy stawali się w swoich wsiach obiektem zawiści mniej zamożnych sąsiadów.

Z drugiej strony w miastach, ze względu na to, że ich miejscem zamieszkania chłoporobotników pozostawała wciąż wieś, spotykali się często z pogardą. Jak pisał prof. Jerzy Kochanowski:

„Takie określenia jak »wieś«, »wiocha«, »wiejski«, »wieśniak«, »wieśniactwo« miały (i mają do dzisiaj!) wyraźnie negatywne konotacje, gdyż oznaczają zacofanie, nieokrzesanie, wulgarność, prymitywny gust, język daleko odbiegający od literackiego wzorca, specyficzny zestaw zachowań”.

Nierzadko przybyszom ze wsi zarzucano, że nie przykładają się do pracy, kradną i generalnie robią więcej złego niż dobrego. Choć ekonomia wskazywała raczej na proces odwrotny – w efekcie pracy w mieście najczęściej cierpiały gospodarstwa, które były niedopilnowane i niedoinwestowane. Nieustającym źródłem napięć był też permanentny deficyt podstawowych dóbr, do których tworzyła się rywalizacja między „miastowymi” a „tymi ze wsi”. Zwłaszcza w momentach kryzysowych, kiedy zaopatrzenie spożywcze osiągało stan krytyczny w fabrykach dochodziło do sytuacji gdy „miejscy” robotnicy głośno domagali się, aby ich koledzy ze wsi zajęli się tylko i wyłącznie pracą na roli. Na ów problem w połowie lat 70. zwrócił uwagę sam premier Jaroszewicz, który wobec niedoborów mięsa miał pytać wojewodę bielskiego: „Gdzie się podziały te świnki, które dawniej były na tych pół hektarach?” Istotnie z biegiem lat, to chłoporobotnicy najszybciej porzucali hodowlę zwierząt, nawet na własne potrzeby.

Wydawało się, że chłoporobotnicy będą trwałym zjawiskiem. Stało się jednak inaczej. Jak ujął to prof. Kochanowski:

„Transformacja gospodarcza po 1989 roku radykalnie zweryfikowała ten pogląd. W upadających, niewytrzymujących konkurencji fabrykach w pierwszej kolejności zwalniano właśnie chłoporobotników, którzy zanikli w swoim »peerelowskim« kształcie. Termin jednak pozostał i nic nie zapowiada, żeby został zapomniany”.

Źródło: DoRzeczy.pl