Przez ponad dwie dekady dekomunizacja w Polsce miała charakter pełzający, dokonywano jej tylko w niektórych obszarach życia i nierzadko z nieskrywanym wstydem. Teraz, gdy mamy okazję odciąć się od smutnej przeszłości, pojawia się pokusa, aby zrobić to drastycznie, jednym cięciem. Ostateczny charakter tego rozwiązania ma swoje zalety. Daje bowiem pewność, że po zmianie władzy nie wrócą takie pomysły, jak chociażby zaproponowany w 2012 r. w "Wyborczej". Maria Krzysztof Byrski wzywał wtedy, aby nadać budynkowi imię Andrieja Sacharowa, w imię poprawienia relacji z Moskwą.
„W amoku rewolucyjnego szału nie rozebrano Pałacu zaraz po upadku ZSRR i odsunięciu PZPR od władzy. Skoro stoi do dziś i skoro wpisano go do rejestru zabytków, a grono destruktorów się kurczy wraz z wymieraniem generacji mającej zdecydowanie negatywny emocjonalny stosunek do Peerelu, warto pomyśleć o spożytkowaniu tej symbolicznej budowli przy kształtowaniu naszych relacji z Rosją” - pisał Maria Krzysztof Byrski.
Zburzenie Pałacu Kultury i Nauki raz na zawsze uniemożliwi wprowadzanie w życie takich rozwiązań.
Można jednak zrozumieć opór części społeczeństwa przed tak radykalnymi krokami. Budynek stał się symbolem stolicy i chociaż nie prezentuje się już okazale, pomysł wyburzenia go jest dla wielu niezrozumiały i trudny do zaakceptowania. Doprowadzenie do usunięcia obiektu nie będzie również proste od strony prawnej, a znając dotychczasowe doświadczenia stolicy w planowaniu przestrzennym, nietrudno wyobrazić sobie, że nowa zabudowa Placu Defilad wniesie tylko więcej chaosu.
PKiN jest symbolem polskiej klęski, podboju, któremu ulegliśmy, okupacji i cierpienia. Jednak burząc go, dokonujemy aktu kapitulacji. Przyznajemy w ten sposób, że próbujemy wymazać naszą porażkę z pamięci, zamiast wyciągać z niej wnioski i przekuć w sukces. Pałac przez lata tracił swoje symboliczne znaczenie i dziś przeciętny Polak nie kojarzy go już ze Stalinem. Po transformacji ustrojowej zabrakło nie tylko dekomunizacji, ale również - tu Byrski ma rację - aktu symbolicznego odczarowania budynku.
Takim odczarowaniem może być nie tylko zburzenie. Proszę wyobrazić sobie wielką państwową uroczystość, zorganizowaną 11 listopada, na której odnowiony, przywrócony do pierwotnego stanu Pałac Kultury i Nauki (na stulecie odzyskania niepodległości raczej z tym nie zdążymy), znów prezentuje się okazale i otrzymuje nowe imię. Najlepiej, aby nowym patronem zostali ludzie, którzy walczyli z sowiecką okupacją, byli jej ofiarami, nie godzili się na poddanie Moskwie. W czasie gdy budowano PKiN, nasi bohaterowie byli torturowani i mordowani, ale nie dali się złamać. Trudno wyobrazić sobie lepsze oddanie im hołdu niż nazwanie ich imieniem centralnego punktu Warszawy, noszącego pierwotnie imię Stalina. Pokazalibyśmy w ten sposób, kto ostatecznie odniósł zwycięstwo.
Idealny patron powinien cieszyć się akceptacją nie tylko prawicy. Pałac uniknie dzięki temu zmiany nazwy przy kolejnej zmianie władzy. Jednym z takich bohaterów i ofiar Stalina, jest Witold Pilecki. Nadając Pałacowi jego imię wysłalibyśmy jednocześnie ważny komunikat wszystkim Polakom i zagranicznym gościom, mijającym budynek i pomnik bohatera, który powinien przy nim stanąć: Polak, który na ochotnika trafił do Auschwitz, aby opowiedzieć światu, co Niemcy robią z Żydami, został następnie zamordowany przez Sowietów. Był człowiekiem niezłomnym, uosobieniem wartości, w które wierzymy. Jesteśmy dumni z tego, że jest jednym z nas. Trudno o lepsze streszczenie polskiej historii II wojny światowej w krótkim i jednoznacznym komunikacie.
Bohaterów godnych takiego upamiętnienia mamy oczywiście więcej - od Armii Krajowej po ludzi „Solidarności”. Warto oddać im Pałac Kultury i Nauki, zamiast go burzyć.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.