Jedno z najsłynniejszych zdań Leopolda Tyrmanda brzmi: „Przybyłem do Ameryki bronić jej przed nią samą”. Pisarz, dzięki swym doświadczeniom i praktycznej znajomości komunistycznego państwa totalitarnego, pragnął przestrzec Amerykę przed zgubną fascynacją.
Wojenne losy
Leopold Tyrmand urodził się 16 maja 1920 roku w Warszawie w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Po ukończeniu gimnazjum im. Jana Kreczmara, w roku 1938 rozpoczął studia w Paryżu na Academie des Beaux-Arts, gdzie zresztą po raz pierwszy miał okazję słuchać jazzu, ukochanej przez siebie muzyki. Studia trwały krótko. Leopold wspomina je w swej późniejszej książce „Dziennik 1954”: „Po gimnazjum miałem zostać dobrze zarabiającym architektem i w tym celu udałem się do Paryża, by na tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych osiągnąć zawód i położyć podwaliny pod dorobek. Historia, już wspomniana tu niezbyt pochlebnie, chciała inaczej. Po pierwszym roku studiów, który klasycznie przegłodowałem, żywiąc się frytami i fasolą, moją pracą zarobkową stało się przemytnictwo. Jeśli nie liczyć korepetycji z polskiego udzielanych w gimnazjum zamożniejszym chłopcom, kandydatom na lekarzy i prawników, moim pierwszym znacznym zarobkiem okazało się honorarium za przeprowadzenie kobiety z dzieckiem i pakunkami ciemną nocą przez rzekę Bug, na linii Włodawa – Luboml, czyli od hitlerowców do bolszewików”.
Druga wojna światowa zastała Tyrmanda podczas wakacji w Warszawie. Po jej wybuchu uciekł ze stolicy do Wilna. Uciec nie udało się rodzicom pisarza, Mieczysławowi i Maryli, których Niemcy, wraz z innymi mieszkańcami Warszawy, wywieźli do obozu koncentracyjnego KL Lublin (Majdanek), gdzie zginął ojciec Tyrmanda. Matka przeżyła wojnę, a po jej zakończeniu wyjechała do Izraela.
Leopold, mieszkając w Wilnie, które w 1940 roku zajęły wojska sowieckie, podjął pracę w gazecie „Prawda Komsomolska”, a następnie jako redaktor naczelny „Prawdy Pionierskiej”. Praca dla propagandowej prasy nie trwała długo – w 1941 roku Tyrmand nawiązał kontakt z działającymi w Wilnie komórkami Armii Krajowej. Po zdemaskowaniu przez sowieckie służby został skazany na osiem lat więzienia. Uwięzienia udało się uniknąć niemal cudem – w chwili, gdy wojska niemieckie bombardowały Wilno, Tyrmand wraz z kolegą uciekli z transportu kolejowego. W obawie przed rozpoznaniem jako Żyd i wywózce do obozu, Leopold, po wyrobieniu fałszywych dokumentów na francuskie nazwisko, sam zgłosił się na roboty do Niemiec, gdzie przez krótki czas pracował fizycznie w kilku miejscach. W tym czasie próbował przedostać się Szwecji – jednak bezskutecznie. W 1944 roku pracując jako marynarz na niemieckim statku został złapany na próbie ucieczki i osadzony w obozie Grini w pobliżu Oslo, gdzie przetrwał do końca wojny.
Kolejne miesiące spędził w Szwecji i Danii pracując w Międzynarodowym Czerwonym Krzyżu oraz dla polskich agencji prasowych. W kwietniu 1946 roku powrócił do Warszawy, gdzie znalazł zatrudnienie jako dziennikarz kolejno w kilku redakcjach, m.in. „Ekspresie Wieczornym”, „Rzeczpospolitej”, „Ruchu Muzycznym” i „Przekroju”, z którego został usunięty w 1950 roku, kiedy w jednym z artykułów dotyczących turnieju bokserskiego skrytykował postawę sowieckiego sędziego. Po „Przekroju” przeniósł się do „Tygodnika Powszechnego”, do którego zarekomendował go Stefan Kisielewski. Tam pracował do marca 1953 roku, kiedy pismo (w dotychczasowym kształcie) zostało zamknięte.
Wielką pasją Tyrmanda był jazz. Pisarz poznał ten muzyczny gatunek podczas studiów w Paryżu. Miłość do jazzu towarzyszyła mu przez resztę życia. W latach 50., mieszkając w Warszawie organizował festiwale i koncerty, walnie przyczyniając się do spopularyzowania jazzu w Polsce. Wydał również zbiór esejów „U brzegów jazzu” uchodzący za świetną ilustrację jego pasji oraz samego zjawiska, jakim jazz był dla świata muzyki.
Oprócz zamiłowania do muzyki, Tyrmand znany był ze słabości do nietypowych, jak na lata 50., strojów: szerokich marynarek, wąskich spodni i kolorowych skarpetek oraz krawatów. Często powtarza się, że Leopold był symbolem polskiej subkultury bikiniarzy, nawiązujących do amerykańskich beatników, lecz on sam za bikiniarza się nie uważał. Barwny ubiór był raczej jeszcze jedną manifestacją braku zgody na ponurą komunistyczną rzeczywistość pełną absurdów.
Żył Warszawą
Wówczas Tyrmand rozpoczął pisanie świetnego „Dziennika 1954”, gdzie w barwny sposób, nie szczędząc pikantnych szczegółów, ukazał zarówno zdarzenia, jak postaci doby powojennych przemian w Polsce. Powieść ta nie została ukończona (kończy się na słowach „Niemniej jednak”), lecz często wymieniana jest jako najwybitniejsze dzieło pisarza. Znaleźć w niej można wyjątkowy obraz stalinowskiej rzeczywistości i odbudowującej się Warszawy. Autor „Dziennika” pamiętał o tym, jak stolica wyglądała przed wojną. Na kartach swego dzieła raz za razem zestawia jej powojenny wizerunek z tym, co pamiętał sprzed wojny. Tyrmand nie krył swego rozgoryczenia faktem, jak jego ukochana Warszawa zmieniła się pod władzą komunistów. Nieustannie z sentymentem, choć również krytycznie, wspominał stolicę, która zamieniła się w gruzy.
W roku 1955 Tyrmand otrzymał zamówienie na swą najsłynniejszą powieść: „Zły”. Jej wydanie było możliwe jedynie dzięki chwilowej „odwilży” po śmierci Stalina. Książka wielu zachwyciła, zdając się powiewem świeżego powietrza po dusznej atmosferze doby stalinizmu. Chwalili ją Witold Gombrowicz, Tadeusz Konwicki i Stefan Kisielewski, choć nie brakowało również głosów krytycznych, zarzucających książce Tyrmanda infantylizm i brak powagi. Ci drudzy stali jednak w mniejszości. Czytelnicy przyjęli dzieło z entuzjazmem, a Leopold stał się osobą powszechnie znaną i rozpoznawalną.
Fenomen pisarski oraz niezwykle trafne spostrzeżenia wynikające z wnikliwej obserwacji rzeczywistości były możliwe dzięki szczególnej znajomości środowiska, w jakim wychowywał się, mieszkał i pracował. Jak wspomina Andrzej Dobosz, Tyrmand „miał najgłębszą znajomość mieszkańców Warszawy ze wszystkich sfer: wyżsi urzędnicy ministerialni, koledzy z liceum Kreczmara, właściciele garaży, elektrotechnicy, dozorcy (…) Był to człowiek cywilizacji miejskiej, znający Warszawę przedwojenną i powojenną, po której chodził całymi godzinami. Znał wszelkie zaułki, dzielnicę zburzoną dla wybudowania Pałacu Kultury”. Z pewnością najważniejsze dzieła Tyrmanda nie miałby takiego kształtu, gdyby nie wyjątkowa więź ze stolicą. Pomimo niesłabnącej popularności, Tyrmand cieszył się sukcesami stosunkowo krótko.
W 1955 roku wziął ślub z Małgorzatą Rubel-Żurowską, lecz małżeństwo nie przetrwało. W 1957 roku drugą żoną pisarza została dziennikarka „Przekroju”, Barbara Hoff.
W tym samym czasie cenzura PRL zaczęła czynić problemy z dodrukiem „Złego” oraz odmówiła wydania innych prac Tyrmanda, m.in. powieści pt. „Siedem dalekich rejsów” i „Życie towarzyskie i uczuciowe”, z którą Leopold wiązał duże nadzieje widząc w niej, być może, swoją najlepszą pracę. Nie bez problemów udało się Tyrmandowi opublikować „Wędrówki i myśli porucznika Stukułki” i zbiór opowiadań „Gorzki smak czekolady Lucullus”. Ostatnią wydaną w Polsce powieścią był „Filip” z 1961 r.
Życie za oceanem
Od końca lat 50. pisarz rozmyślał nad wyjazdem z Polski, lecz władze odmawiały mu wydania paszportu. Przez kilka lat Tyrmand starał się o pozwolenie, które ostatecznie udało się uzyskać w połowie kolejnej dekady. Wyjechał z Polski 15 marca 1965 roku i zamieszkał w Stanach Zjednoczonych.
Będąc na obczyźnie publikował w paryskiej „Kulturze”, a wkrótce w jednym z potężnych amerykańskich pism „The New Yorker”. W roku 1970 wydał „Zapiski dyletanta” (Notebooks of Dilettante), które przyniosły mu popularność w intelektualnych kręgach ówczesnej Ameryki. Wykładał na Uniwersytecie Stanowym Nowego Jorku i Uniwersytecie Columbia.
W wyniku konfliktu z Jerzym Giedroyciem, zaprzestał publikacji w „Kulturze” i zaangażował się w działalność kręgów konserwatywnych, m.in. Rockford Institute (Illinois).
Poglądy Tyrmanda ewoluowały lub – może lepiej powiedzieć – nabierały wyrazistości. Mieszkając w Polsce uchodzić mógł na liberała, wyróżniającego się na tle komunistycznej szarzyzny. Jednak to, co w Warszawie postrzegano jako barwną ekstrawagancję, w Stanach Zjednoczonych było już wówczas normą. W czasach, kiedy za „żelazną kurtyną” ludzie ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach lub podczas manifestacji, kiedy odbierano im wolność myśli i decydowania o sobie, w USA „pokolenie ’68” organizowało pochody niosąc na sztandarach wizerunki Mao Zedonga i Ho Chi Minha, a podziw dla Związku Sowieckiego był głoszony powszechnie, coraz częściej z uniwersyteckich katedr.
Jedno z najsłynniejszych zdań Tyrmanda brzmi: „Przybyłem do Ameryki bronić jej przed nią samą” – i tak było w istocie. Pisarz, dzięki swym doświadczeniom i praktycznej znajomości państwa totalitarnego, pragnął przestrzec Amerykę przed zgubną fascynacją komunizmem. Bezskutecznie. Wiele środowisk intelektualnych i artystycznych zdążyło już odurzyć się fantasmagoryczną wizją marksistowskiego państwa. Apele Tyrmanda, jak ten zawarty w „Cywilizacji komunizmu”, nie doczekały się wydania. Jego przemyślenia znalazły ujście w czasopiśmie „Chronicles of Culture”, do dziś jednym z najważniejszych tytułów konserwatywnych w USA, wydawanym przez wspomniany think-thank Rockford Institute.
Mieszkając w Stanach Zjednocznych, w 1971 roku Leopold Tyrmand ożenił się po raz trzeci i założył rodzinę. Dziesięć lat później, z małżeństwa z Mary Ellen Fox, urodziły się bliźnięta, Rebecca i Matthew. Niestety Leopold krótko cieszył się nowym życiem. Zmarł w 1985 roku, mając zaledwie 65 lat.
Czytaj też:
Zaginiona eskadraCzytaj też:
Gdzie leży prawda ŁysiakaCzytaj też:
Bitwa o handel. Walka komunistów z "prywaciarzami"