Egzamin z demokracji
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Egzamin z demokracji

Dodano: 
William Morgan
William Morgan Źródło: Wikimedia Commons
Kapitan Morgan zapewne kojarzy się czytelnikom wyłącznie z rumem. Smakosze erudyci wiedzą też zapewne o XVII-wiecznym korsarzu, do postaci którego nawiązuje nazwa trunku. Tymczasem o innym Morganie, kapitanie wojsk USA, imieniem Wiliam mało kto dziś pamięta, choć jego tragiczny los wiąże się z jednym z przełomowych wydarzeń w dziejach amerykańskiej demokracji.

Ów Morgan, William, też miał coś wspólnego z alkoholem – po opuszczeniu armii przez pewien czas był właścicielem browaru. Jednak nie tym, oczywiście, zapisał się w historii. W poważnym już na swoje czasy wieku, po pięćdziesiątce, dostąpił zaszczytu przyjęcia do masonerii. Używam takiego sformułowania, bo masoneria w USA rozkwitała wtedy bardziej niż w jakimkolwiek innym kraju. Historycy tłumaczą to specyfika kraju, w którym spotkały się różne narodowe i religijne żywioły – ideologia głoszona przez wolnomularzy pasowała tu szczególnie i stała się istotnym składnikiem ideologicznego lepiszcza, spajającego młody naród (co widać do dziś po stosowanej przezeń symbolice).

Ideologia ideologią, a życie – wiadomo. Kapitan Morgan, jako człowiek uczciwy i poważnie traktujące zasady, szybko się swą lożą rozczarował. Zamiast dobrym bractwem z „Czarodziejskiego fletu” okazała się sitwą czy wręcz mafią, z którą Morgan zerwał z obrzydzeniem, a następnie napisał demaskującą masonów książkę. I wtedy najpierw został pod lipnym oskarżeniem aresztowany, co było pretekstem do rewizji i konfiskaty wspomnianej książki, a potem – jak nasz Zagórski – „wypuszczony” z więzienia i wprost spod niego porwany. Nigdy go nie odnaleziono, ale śledztwo wykazało, że najpewniej jeszcze tego samego dnia „bracia” utopili nieszczęśnika w rzece.

Wstrząsem dla opinii publicznej było nie tyle samo porwanie szanowanego obywatela (w końcu postąpiono z Morganem zgodnie z masońską przysięgą, którą był dobrowolnie złożył – tożsamą w pomyśle do „klauzuli o dobrowolnym poddaniu się egzekucji”, jaką dziś umieszczają w umowach z kredytobiorcami banki, więc lojalista pokroju Korwina mógłby to zaaprobować) co późniejsze śledztwo. Gołym okiem widać było, że jest ono bezczelnie „skręcane” przez sędziów, szeryfów i wyższych urzędników, powiązanych z tajnym stowarzyszeniem. Wskutek tego masońskiego „zamiatania” winnym sprawiedliwości nie wymierzono, ale powstała partia antymasońska i szeroki ruch społeczny, który w następnych latach, mniej więcej do połowy XIX w., złamał potęgę wolnomularzy i na pewien czas skutecznie wymiótł ich z życia publicznego USA.

Oczywiście masoneria istnieje oraz nadal ma swoje wpływy, i w USA, i gdzie indziej – to temat do osobnej dyskusji. Jednak dla Ameryki skandal wywołany uprowadzeniem i zamordowaniem Morgana był egzaminem, który dowiódł, że ustrój obmyślony przez ojców założycieli jest skuteczny. Mimo mocnego usadowienia „braci” w elitach młodego państwa, prości wyborcy byli w stanie odzyskać dla siebie obieralne urzędy i rozprawić się ze swoistym spiskiem establishmentu, jakim były loże.

Myślę o tym, ilekroć popijam Kapitana Morgana albo tylko widzę go na sklepowej półce (mniejsza już, że to nie o tego Morgana chodzi), bo podobny egzamin – poradzenie sobie ze spiskiem, zmową czy z grupą interesu zawłaszczającymi dla siebie państwo i jego organa – przejść musi każda demokracja. Nasza też. Na razie idzie jej to tak, że lepiej nie mówić, ale – jak śpiewali przodkowie – „nie traćwa nadziei”.

Artykuł został opublikowany w 2/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.