Miejsce wymazane nawet z pamięci? Fascynujące dzieje gór, jakich już nie ma
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Miejsce wymazane nawet z pamięci? Fascynujące dzieje gór, jakich już nie ma

Dodano: 
Gory Izerskie, Wysoki Kamien
Gory Izerskie, Wysoki Kamien Źródło: Wikimedia Commons / Hydrus / CC BY-SA 3.0
Na mapie Karkonoszy i Gór Izerskich wiele jest miejsc, o których dzisiaj nikt już prawie nie pamięta. Jednym z nich jest nieistniejące schronisko Michelsbaude - miejsce o niesamowitym klimacie, przyciągające przez lata rzesze wędrowców.

Pierwsze schroniska w Karkonoszach i Górach Izerskich przyjmowały ówczesnych „turystów” czy raczej wędrowców już w XVI w. Zwykłe pasterskie budy dawały minimum schronienia od deszczu i górskiego wiatru. Dwieście lat później budy były już trwale wpisane w krajobraz, stając się nieodłączną częścią górskich wędrówek. Historia jednego z nich – które nie przetrwało naporu czasu opisana została w książce „Michelsbaude” Marsa Wawrzyna.

Szałasy, schrony, budy

Góry Olbrzymie, jak kiedyś nazywano oba pasma – Karkonoszy i Gór Izerskich – od średniowiecza były dosyć intensywnie eksploatowane. Walonowie przemierzali ich wysokie partie, poszukując szlachetnych kamieni i rud metali. Potem ziół potrzebnych do sporządzania cudownych specyfików szukali tam zielarze. W czasie wojny trzydziestoletniej góry te były schronieniem dla uchodźców religijnych i mieszkańców dolin. Po aneksji Śląska przez Prusy w XVIII w. górskie szlaki wykorzystywali przemytnicy, przekraczający wiodącą grzbietami granicę.

Pierwsze schroniska – budy czy baudy (boudy) jak je nazywano, odnotowano na mapach i w relacjach pisanych już w XVI-XVII w. Służyły nie tylko pasterzom, wypasającym na górskich halach bydło i kozy, ale też pracującym tam górnikom czy budowniczym; tak jak i znana także dziś kaplica na Śnieżce, która powstała w XVII w. W podobnym czasie powstały schroniska w miejscu dzisiejszej Strzechy Akademickiej i Pod Łabskim Szczytem. Schronisko, w miejscu gdzie dzisiaj stoi duże schronisko Luční bouda (obecnie po czeskiej stronie), przyjmowało wędrowców prawdopodobnie jeszcze wcześniej, bo już w drugiej połowie wieku XVI.

Erich Fuchs, "Kamieniarze", za: Wrocławski Portal

W połowie XVIII w. budy zaczęły stawać się całorocznymi siedliskami. Ich gospodarze zajmowali się już nie tylko wypasem zwierząt. Zaczęli przyjmować coraz liczniej pojawiających się w górach turystów. Prymitywne budy zmieniały się w coraz bardziej komfortowe schroniska i hotele. Skończyło się spanie w łóżkach gospodarzy albo na sianie na stryszku. Dobudowywano przeszklone werandy i osobne pokoje dla gości. Na wędrowców czekały też specjalne atrakcje. Gospodarze dęli w rogi na ich powitanie i pożegnanie, bili w specjalny dzwon, żeby budzić ich dla podziwiania wschodu słońca. Częstowali własnym serem i chlebem, i serwowali nalewki nastawiane na unikalnych kompozycjach miejscowych ziół. Turyści zaczęli przynosić większy i łatwiejszy dochód, niż uprawa ziemi czy wypas zwierząt. Budy szybko traciły swój dziki i romantyczny charakter, stając się hotelami czy pensjonatami.

Płatne urlopy dla robotników i popularyzowanie masowej turystyki w wilhelmińskiej Rzeszy sprawiły, że schroniska i górskie restauracje zaczęły wyrastać w górach jak grzyby po deszczu. Niemal przy każdym punkcie widokowym czy górskiej polanie na szlaku turystycznym można było napić się piwa, zjeść coś, a czasem nawet i przenocować. Kres temu położył dopiero PRL-owski socjalizm. Wymagające dużego zachodu w utrzymaniu i zaopatrzeniu schroniska nie wytrzymywały upaństwowienia i centralizacji. Przetrwały jedynie większe schroniska, położone w najbardziej uczęszczanych miejscach. Mniejsze były porzucane i niszczały na odludziu, były rozkradane przez szabrowników albo palone przez wandali. Po jednym ze schronisk z fascynującą historią dzisiaj także nie pozostał namacalny ślad. Stało się to jednak z zupełnie innych powodów.

Została tylko tabliczka

Historia przywracania pamięci o nim zaczęła się w 2018 r. Wówczas Marcin Wawrzyńczak – mieszkaniec Chromca, niewielkiej wsi na Pogórzu Izerskim przechadzał się Starą Drogą Celną, prowadzącą ze Szklarskiej Poręby w stronę czeskiej granicy. W pewnym momencie zwrócił uwagę na leżący w trawie prostokątny przedmiot. Po oczyszczeniu z błota i śniedzi, ukazał się na nim napis „R. Adolph – Michelsbaude”.

Mosiężna tabliczka, onegdaj wisząca na drzwiach izerskiej budy pobudziła jego wyobraźnie do tego stopnia, że zaczął intensywnie szukać jej śladów, instynktownie przeczuwając, że za niepozornym przedmiotem kryje się jakaś wielka historia.

Kaspar Dawid Friedrich, Poranek w Karkonoszach

Wawrzyńczak to niespokojny duch. Z zawodu zajmował się tłumaczeniami z angielskiego. Pochodzi z Warszawy, ale zawsze ciągnęło go na pogranicze, które jak mówił „poszerza świadomość”. Mieszkał przy granicy z Białorusią, a potem z Litwą. Jednak swoje prawdziwe przeznaczenie odnalazł w niewielkiej wiosce na Dolnym Śląsku.

Próbując wyjaśnić tajemnicę mosiężnej tabliczki, trafił na trop jednej z ostatnich bud, które zachowały do końca swój pierwotny, surowy charakter. Michelsbaude była położona na dzisiejszej Jeleniej Łące, przy Starej Drodze Celnej. Buda została wybudowana dla ówczesnego właściciela tych terenów, hrabiego Schaffgotscha jako leśniczówka około 1776 r. W pisanych źródłach wzmiankowana jest po raz pierwszy w 1783 r. Ówcześnie było to – jak na górską okolicę – całkiem uczęszczane miejsce. Droga Celna, zwana też Szklarską, była jedną z najważniejszych w Górach Izerskich. Prowadziła z huty szkła w Białej Dolinie przez osiedle Orle, do komory celnej i dalej przez granicę do osady Jizerka po czeskiej stronie.

Po wybudowaniu w latach 1853-1857 nowej drogi ze Szklarskiej Poręby do Czech przez Jakuszyce i zamknięciu hut szkła w Orlu i Dolinie Nadziei, ruch w w Michałowej Budzie, jak nazwał ją Wawrzyńczak, znacząco zmalał. Hutnicy i tragarze szkła wynieśli się stamtąd na dobre. Handlarze i leśnicy przenieśli się na Drogę Jakuszycką. Michelsbaude stała się „prostą karczmą”. Mimo to prosperowała jeszcze kilkadziesiąt lat, zanim pod koniec XIX w. zaczęła upadać. Jak odnotowuje w roku 1902 w swoim przewodniku Franz Hubler: „W Michelsbaude nic się nie dostanie poza gorzałką. Mieszkańcy z powodu samotnego życia są małomówni i ponurzy”. Trzy lata później buda została rozebrana. Wcześniej jednak gościła ona wielu podróżujących tamtędy wędrowców, w tym i ludzi znanych później na całym świecie.

Schronisko było wymieniane w prawie każdym przewodniku po Górach Izerskich i Karkonoszach, wspomina też o nim prawie każdy podróżnik, który zapuszczał się w ich wyższe partie. Trafiło też na karty literatury pięknej światowego kalibru. Opisał je w swoich dwóch dziełach noblista Gerhart Hauptmann, który od 1891 r. wraz z bratem Carlem zamieszkał w Szklarskiej Porębie. Hauptmann miał kiedyś spędzić noc w Michelsbaude i być świadkiem wydarzeń, które później zawarł w swojej sztuce.

W „Michasiowym szałasie”, jak z kolei nazwał Michelsbaude tłumaczący to dzieło z niemieckiego Jan Kasprowicz, a co odkrył w swoich poszukiwaniach Wawrzyńczak, miała mieszkać Rusałka z dramatu „Dzwon zatopiony”. Najprawdopodobniej Hauptmann w Michelsbaude umieścił też część akcji swojej sztuki „A Pippa tańczy!”. Buda jest tam karczmą przy hucie szkła, położoną na izerskim odludziu. Tak przynajmniej zidentyfikował ją znany śląski znawca folkloru Will Erich Peuckert, który w latach 1916-1922 był nauczycielem w wiejskiej szkole w niedalekiej wiosce Groß Iser. Michelsbaude co prawda nie istniała już wtedy co najmniej od dziesięciu lat, ale Peuckert – znający chyba wszystkie miejscowe opowieści – poznał ostatniego właściciela budy, wymienionego na tabliczce którą znalazł Wawrzyńczak, Roberta Adoplha.

Zapewne w Michelsbaude zatrzymał się również w lipcu 1800 r. ówczesny amerykański ambasador w Berlinie, a późniejszy szósty prezydent USA, John Quincy Adams. Podróżował on ze Szklarskiej Poręby do huty w Dolinie Nadziei, żeby poznać tajniki wytopu słynnego karkonoskiego szkła. Tak opisywał później swoje wrażenia: „Zarówno jadąc tam, jak i z powrotem zatrzymaliśmy się w chłopskiej chacie, gdzie dostaliśmy doskonałego razowego chleba, wody, mleka i masła oraz niezłego sera; artykułów tych jest w tutejszych górach w bród, nawet tam, gdzie nic więcej się nie kupi”.

W 1810 r. do budy zawitał malarz Caspar David Friedrich – pionier niemieckiego romantyzmu i autor wielu słynnych obrazów, w tym karkonoskich pejzaży.

Poszukiwania Wawrzyńczaka nie ograniczyły się li tylko do archiwalnej kwerendy. W wyniku badania zapisów literackich i porównywania ich ze szkicami i obrazami z epoki wywodzi on na przykład, że Gerhart Hauptmann zobaczył Michelsbaude podczas wycieczki na Wysoki Kamień tego właśnie dnia, kiedy zdecydował o kupnie chałupy i przeniesieniu się z Berlina w Karkonosze. Na podstawie didaskaliów do „Dzwonu Zatopionego”, autor książki rekonstruuje też możliwy wygląd baudy z czasów, kiedy toczyła się w niej akcja utworu. Daje też niezwykły opis nieistniejącego już świata ówczesnych gór, pełnych przemytników, kłusowników, szklarzy i tragarzy.

Zebrane podczas tej tytanicznej pracy, w której wspomagali go Jowita Selewska i Ullrich Junker materiały były tak niszowe, że prawdopodobnie nie wydałoby ich jako książki żadne wydawnictwo. Wawrzyńczak założył więc własne – Wielka Izera. W 2018 r. wydał tam książkę o Michelsbaude pod pseudonimem Mars Wawrzyn. Wywołała ona dość duży odzew wśród miłośników tych okolic, co zdopingowało autora do dalszych poszukiwań. Między innymi odkrył on akta dóbr Schaffgotschów w Archiwum Państwowym we Wrocławiu. Dwa lata później wydał więc część drugą opowieści, której treść poszerzył o liczne źródła niemieckie, ilustracje i rysunki, w tym unikatowe prace Ericha Fuchsa ze zbiorów Muzeum Karkonoskiego.

M. Wawrzyn, Michelsbaude. Wydanie poszerzone (Historia nieistniejącej izerskiej gospody), wyd. Wielka Izera

Na tym nie poprzestał, bo od 2020 r. w wydawnictwie ukazują się kolejne dzieła dotyczące regionu. M.in. „Podróżnicy w Górach Olbrzymich. Antologia tekstów źródłowych” czy „Budy i ich mieszkańcy. Historia schronisk zachodnich Karkonoszy”, a nawet przekłady z oryginałów dzieł Gerharta Hauptmanna. We wrześniu 2019 r. z inicjatywy autora na Jeleniej Łące, w miejscu gdzie kiedyś stała Michelsbaude odsłonięto tablicę pamiątkową, przypominającą budę i jej historię.

Lojalnie trzeba jednak przestrzec potencjalnych czytelników, że książka o Michelsbaude nie jest lekturą łatwą. Pełno w niej odniesień i cytatów do dawno zapomnianych tekstów, postaci czy miejsc. W dodatku w większości poświęconych niemieckiej historii tego miejsca. Przeznaczona jest więc raczej dla podobnych jak sam autor pasjonatów tematu i miejsca.

Przywracać pamięć czy tworzyć własną?

Warto jednak docenić wykonaną przez Wawrzyna pracę. Nie tylko w przywracaniu pamięci o zapomnianej izerskiej budzie, ale i innych, dotychczas nie eksploatowanych, bo niezbyt komercyjnych tematach. Można też mieć nadzieję, że działalność pasjonatów takich jak Marcin Wawrzyńczak pobudzi również polskich twórców do działania. Niemiecka spuścizna Dolnego Śląska, w szczególności jego górskich części, jest bardzo dobrze opisana, również przez polskich autorów. Wydanych zostało dziesiątki przewodników, albumów i książek opisujących górskie szlaki, zabytki, tajemnice i działania wojenne na tym terenie.

Opisowi polskiej historii regionu poświęcono o wiele mniej miejsca Oczywiście wynika to głównie z nieporównywalnych długości tych okresów. Co prawda książek o Dolnym Śląsku pojawia się coraz więcej, często jednak są to pozycje typu „śmierć, bale i skandale” albo „morderczy zamek”. W tajemniczej scenerii Sudetów toczy się też akcja kilku kryminałów. W poniemieckich bunkrach w Górach Sowich akcje „Projektu Riese” umieścił Remigiusz Mróz. W karkonoskich schroniskach mają miejsce wydarzenia opisane w serii książek Sławka Gortycha. Książek traktujących stricte o powojennej historii Dolnego Śląska jest niewiele. Są to np. „Utracone Sudety” Tomasza Rzeczyckiego, traktujące o powojennym zaniedbywaniu tego regionu czy biografia legendarnego przewodnika górskiego Tadeusza Stecia, który zginął w tajemniczych okolicznościach, napisana przez Stanisława Jawora oraz książki Janusza Skowrońskiego.

W czasach dominacji multimediów pewnie nie doczekamy się drugiego Gerharta Hauptmanna czy Willa Peuckerta. Nie da się też zupełnie uciec od niemieckiej przeszłości regionu. Tym bardziej więc cieszy każda inicjatywa, która zawiera polskie akcenty, wzbogacając jego kulturę.

Mars Wawrzyn „Michelsbaude. Wydanie Poszerzone”; współpraca Jowita Selewska, Ullrich Junker, wyd. Wielka Izera, Chromiec 2020

Czytaj też:
Will Peuckert. Zapomniany znawca mroków niemieckiej duszy
Czytaj też:
Śnieżka. Niezwykłe dzieje Obserwatorium na Śnieżce
Czytaj też:
W podróży do wód. Gdzie i dlaczego leczyła się królowa Marysieńka

Źródło: DoRzeczy.pl / Wyd. Wielka Izera