Krwawy potop Kim Ir Sena. Jak gen. MacArthur uratował Koreę Południową

Krwawy potop Kim Ir Sena. Jak gen. MacArthur uratował Koreę Południową

Dodano: 
Północnokoreański pomnik upamiętniający komunistyczną armię
Północnokoreański pomnik upamiętniający komunistyczną armię Źródło: Wikimedia Commons / Nicor
Siedem dywizji pancernych grzało w kierunku Seulu, za nimi zaś podążały oddziały piechoty. Armia Korei Północnej błyskawicznie opanowała cały kraj, nie licząc niewielkiego obszaru wokół leżącego na dalekim południu miasta portowego Pusan. Wyglądało na to, że ostateczne zwycięstwo przyjdzie łatwo. Generał Douglas MacArthur, dowódca amerykańskich sił zbrojnych stacjonujących w Japonii, był zaskoczony atakiem, ale zareagował bez wahania...

(Poniższy tekst jest fragmentem książki Anny Fifield „Wielki Następca. Niebiańskie przeznaczenie błyskotliwego towarzysza Kim Dzong Una”. Wyd. SQN. Tytuł tekstu pochodzi od redakcji)

(...) Gdy wojna na Pacyfiku dobiegła końca, a Korea została uwolniona spod japońskiej okupacji, dalsze losy półwyspu stanęły pod znakiem zapytania. Dotąd, od blisko czternastu stuleci, był to jeden kraj, ale USA i Związek Radziecki, wielcy zwycięzcy pacyficznego konfliktu, postanowili podzielić zdobycz między sobą. Nikomu, rzecz jasna, nie przyszło do głowy zapytać Koreańczyków, czego oni by pragnęli. Młody pułkownik Armii Stanów Zjednoczonych imieniem Dean Rusk, który po latach miał zostać sekretarzem stanu, wraz z drugim oficerem, przyszłym generałem Charlesem Bonesteelem, wygrzebali skądś mapę National Geographic. Narysowali na niej kreskę biegnącą przez sam środek Półwyspu Koreańskiego, wzdłuż 38. równoleżnika, i przedstawili to jako prowizoryczne rozwiązanie: Amerykanie mieli zrobić porządek w południowej części, podczas gdy Sowieci zajęliby się północą. Ku ich zdziwieniu Moskwa przystała na propozycję.

Okładka książki

Prowizorka utrzymała się dużo dłużej, niż Rusk i Bonesteel przewidywali czy planowali. Po krwawej wojnie koreańskiej z lat 1950–1953 wyznaczona przez nich granica okrzepła w tak zwaną Strefę Zdemilitaryzowaną. Istnieje ona już od ponad 60 lat. Powierzchnia powstałego na górzystej północy półwyspu kraju wynosiła około 120 tysięcy kilometrów kwadratowych, co oznaczało, że rozmiarami niemalże dorównywał on Anglii. Sowieci potrzebowali kogoś, kto objąłby władzę nad taką połacią ziemi.Kim Ir Sen widział w tej roli siebie. Jeszcze w Chabarowsku młody bojownik na tyle zaimponował sowieckim protektorom, że zasłużył sobie na ciepłą posadkę w dopiero powstającym reżimie. Co nie znaczy, że Rosjanie chcieli, by zaraz stanął na czele całego państwa. Ambicja zawsze ich niepokoiła. Stalin obawiał się, że Kim może stworzyć sobie zaplecze polityczne niezależne od radzieckich wojsk okupacyjnych. A zatem obyło się bez fajerwerków, kiedy 19 września 1945 roku ubrany w rosyjski mundur Kim Ir Sen zszedł z pokładu dokującego w Wonsan okrętu wojennego Pugaczow.

Nie pozwolono mu nawet dołączyć do sowieckich oddziałów, które wyparłszy niedobitki japońskich wojsk, triumfalnie wmaszerowały do Pjongjangu. Jako przywódcę nowego państwa satelickiego Moskwa upatrzyła sobie nacjonalistę Cho Man-sika, sześćdziesięciodwuletniego prezbiteriańskiego neofitę, który przewodził pokojowemu ruchowi reformatorskiemu czerpiącemu z idei Gandhiego i Tołstoja. Nie był to kandydat idealny – Sowietom nie podobały się jego związki z Japonią – ale promował edukację i rozwój gospodarczy jako sposób na zapewnienie Korei niepodległości i bezpiecznej przyszłości. Naturalnie Kim Ir Sen nie zamierzał się poddać bez walki. Szybko zaczął pracować nad poprawą swojej pozycji, mając na oku najwyższe stanowisko. W tym celu, między innymi, organizował dla radzieckich patronów bankiety, na których nie brakowało alkoholu i prostytutek. Jego działania wkrótce przyniosły pożądany efekt. W niespełna miesiąc po powrocie pozwolono mu wystąpić na wiecu w Pjongjangu, gdzie miał wygłosić mowę przygotowaną przez sowieckich oficjeli. Kiedy stanął na scenie, rozbrzmiały gromkie okrzyki: „Niech żyje komendant Kim Ir Sen!”.

Kim Ir Sen z sowieckimi oficerami, 1945 rok.

Wśród ludności krążyły już niesamowite historie o błyskotliwym przywódcy partyzantów i jego bohaterskich dokonaniach w Mandżurii. Stojący na podium człowiek nie całkiem odpowiadał powszechnym wyobrażeniom. Uczestnicy zgromadzenia spodziewali się srebrnowłosego weterana o elektryzującej osobowości. Tymczasem wystąpił przed nimi facet, który nie wyglądał nawet na swoje 33 lata, do tego ubrany w za mały, z pewnością pożyczony granatowy garnitur. Co gorsza przyszły wódz nie mówił za dobrze po koreańsku, jako że 26 lat życia spędził na emigracji. Skromne wykształcenie otrzymał w chińskich szkołach. Z trudem przebrnął przez napuszoną, wypchaną niezgrabnie przełożonymi komunistycznymi frazesami mowę, którą napisali dla niego Sowieci. A przy tym – jak zanotował później sekretarz Cho Man-sika – „gdakał niczym kaczka”.

Jeden z widzów stwierdził, że mówca jest „ostrzyżony na chińskiego kelnera”, a ogólnie przypomina „grubego chłopca na posyłki z chińskiego targu”. Inni nazywali go oszustem i radzieckim pachołkiem. Wystąpienie Kima okazało się całkowitą klapą. Czekał go jednak łut szczęścia: Stalin i jego ludzie w końcu odkryli, że Cho Man-sik nie tylko nie jest komunistą, ale też nie da sobie w kaszę dmuchać. Lider nacjonalistów zaczął wysuwać irytujące żądania, aby Rosjanie pozwolili Korei Północnej funkcjonować jak niezależnemu państwu. Bierny, mierny, ale wierny Kim Ir Sen nagle stał się wygodną alternatywą. Cho szybciutko aresztowano i zniknął, Moskwa zaś postawiła na ambitnego młodzieńca. Do końca radzieckiej okupacji powierzano mu coraz wyższe stanowiska. Wreszcie, 9 września 1948 roku, Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna została oficjalnie powołana do życia, a na jej czele Sowieci postawili Kim Ir Sena. Objąwszy nowy urząd, Kim zaczął propagować kult jednostki tak nachalnie, że nawet Stalin by się zarumienił. W przeciągu roku przyjął tytuł „Wielki Wódz”. Zapełnił kraj swymi pomnikami, a historię kazał spisać od nowa. W oficjalnej biografii wodza żenujące przemówienie z 1945 roku opisano jako moment chwały. W poprawionej wersji rzeczywistości ludzie „nie mogli oczu oderwać od [jego] dumnej postaci” i wiwatowali przepełnieni „nieokiełznaną miłością i szacunkiem do swego wielkiego przywódcy”.