„Zamiana dzieci dla jedzenia”. W Chinach nie wolno o tym horrorze wspominać

„Zamiana dzieci dla jedzenia”. W Chinach nie wolno o tym horrorze wspominać

Dodano: 

Czytając fragment pańskiej książki poświęcony temu problemowi, miałem wrażenie, że była to największa w dziejach świata kampania fałszerstwa.

Niewykluczone, że tak właśnie było. Ludzie kłamali od samego dołu aż do góry. Partyjniacy niższego szczebla chcieli zrobić wrażenie swoją skutecznością na swoich szefach. Ci z kolei chcieli wkraść się w łaski swoich przełożonych z Pekinu. A tamci chcieli pokazać Mao, że wszystko zmierza w jak najlepszym kierunku. To była gigantyczna drabina kłamstwa. Również w dzisiejszych Chinach widać wielki problem ze zbieraniem wiarygodnych statystyk, choć oczywiście jego skala jest obecnie nieporównywalna.

Chyba najlepiej widać to statystyczne szaleństwo na przykładzie produkcji stali. W 1958 r. Mao rozkazał, by do końca roku wyprodukowano 12 mln ton. Rok później miało to być 30 mln, w 1960 – 60 mln, a w 1962 r. już 100 mln ton. W ciągu następnych kilku lat Mao twierdził, że Chiny będą produkowały 700 mln ton stali rocznie, czyli więcej niż reszta świata razem wzięta.

Stal była dla niego bardzo ważna, tak samo jak dla Stalina. To był klucz do industrializacji. Mao niewiele rozumiał z gospodarki, ale wiedział, że to podstawa. Stąd rozkaz, by postawić miliony małych przydomowych dymarek, w których chłopi mieli produkować gigantyczne ilości stali. Żeby sprostać normom, chłopi przetapiali w tych piecach własne garnki, woki, sztućce, a nawet gwoździe wyciągnięte ze swoich domów. Efektem była stal tak tragicznej jakości, że większość nadawała się tylko do wyrzucenia.

Jeden z efektów polityki wielkiego skoku - na chińskiej prowincji budowano miliony dymarek, w których chłopi zmuszeni byli przetapiać własne garnki na stal fatalnej jakości.

Czyli m.in. w ten sposób odciągano chłopów od pracy na polach, co powodowało jeszcze większe problemy z produkcją żywności.

Od 1957 r. Mao zaczął organizować komuny wiejskie. W tych molochach żyło nawet po 25 tys. ludzi. Chłopom zabrano ziemię, uprawa czegokolwiek na własny użytek była wówczas traktowana jako burżuazyjny eksces. Nie można było niczego sadzić nawet we własnym przydomowym ogródku. Wszystko zależało od kierownictwa komuny, które zazwyczaj fatalnie zarządzało produkcją żywności. Chłopi nie mieli bodźców, by pracować na wspólnym, roboty organizowali dyletanci, a jakby tego było mało, jeszcze odciągano wieśniaków od pól, by budowali kanały, które – fatalnie wybudowane – nie nadawały się do niczego. Poza tym trzeba było oczywiście wytapiać „stal”. Żeby prześcignąć resztę świata, Mao skierował miliony chłopów do rozwoju przemysłu. Przez to jeszcze bardziej brakowało ludzi do pracy na polach.

Produkcji żywności na pewno nie pomagało też to, że Mao cały czas wysyłał ziarno za granicę. W końcu trzeba było czymś płacić za sowiecką „pomoc” gospodarczą.

Tak, nawet w apogeum głodu mnóstwo ziarna szło na eksport. W czasie, gdy miliony Chińczyków umierały z braku żywności, Mao wysyłał chińskie jedzenie jako pomoc dla krajów rozwijających się – chciał dobrze wyglądać w oczach zagranicznych przywódców. Chciał pokazać, że chiński socjalizm jest najlepszy.

Komunistyczni działacze wysłani na wieś do pracy, 1957 r.

W międzyczasie doszło w Chinach do „kampanii walki z czterema plagami”. Mao wziął na cel szczury, wróble, komary i muchy. Miliony Chińczyków spędzały mnóstwo czasu na wyszukiwaniu i zabijaniu tych zwierząt. Czy da się racjonalnie wytłumaczyć, o co chodziło przewodniczącemu?

To wszystko miało w teorii poprawić poziom higieny i zabezpieczyć ziarno przed szkodnikami. W każdym kraju na świecie wróble podbierają ziarno, ale jeżeli normalny gospodarz zauważy, że jest to problem, to po prostu lepiej je zabezpieczy przed „kradzieżą”. Tymczasem Mao postanowił rozwiązać problem u źródła, w myśl zasady, że jeżeli tylko pojawi się odpowiednio silna wola, to człowiek może wszystko...

Co zakończyło szaleństwo wielkiego skoku?

Ta kampania zakończyła się właściwie sama – nie sposób było już po prostu kolejny rok w ten sposób zarządzać państwem. W 1960 r. Chiny były kompletnie zrujnowane. Nagle do Pekinu zaczęło spływać tyle fatalnie brzmiących raportów, że Mao w końcu zorientował się w powadze sytuacji. Cała machina gospodarcza po prostu się zacięła i stanęła w miejscu.

W związku z tą ewidentną klęską Mao na przełomie lat 1960 i 1961 wycofał się do drugiego szeregu najważniejszych partyjnych towarzyszy. Zrozumiał, że jego polityka ekonomiczna poniosła klęskę. Prawdziwą władzę przejęli wówczas Liu Shaoqi oraz Deng Xiaoping, którzy zaczęli prowadzić bardziej racjonalną politykę gospodarczą. Mao przyznał nawet do pewnego stopnia, że cała ta katastrofa mogła być jego winą… Zaczął się dla niego okres lizania ran.

Nie przestał jednak myśleć o powrocie na szczyt.

W niedługim czasie Mao zaczął walczyć o powrót do władzy. Był to właśnie główny powód rewolucji kulturalnej, którą rozpoczął w 1966 r. Dzięki niej chciał się pozbyć przeciwników politycznych. Rozpoczął się kolejny szaleńczy okres.

Czytaj też:
Prostytutki Stalina. Te nazwiska na zawsze będą budziły obrzydzenie

Czy Chińczycy zdają sobie sprawę, do czego doprowadził człowiek, którego wielki portret do dziś wisi nad główną bramą do Zakazanego Miasta?

Niestety nie. Chińczycy nie mają pojęcia o milionach ofiar wielkiego skoku. Historia, jako nauka, jest w Chinach w tragicznym stanie. Historię dyktuje partia. W książkach po prostu przeskakuje się ten okres, tak samo jak rewolucję kulturalną. Generalnie młodzi Chińczycy nie mają prawa usłyszeć prawdy o wielkim skoku, o milionach ofiar głodu. Bardzo się dziwią, gdy mówię im o tym. Wszyscy dobrze wiemy, czym grozi nieznajomość historii...

W dzisiejszych Chinach jest jednak miejsce, które idzie w poprzek komunistycznej propagandzie. We wspomnianej już prowincji Henan, w jednej ze wsi na środku pola stoi niewielki pomnik zbudowany przez pewnego chłopa ku pamięci ofiar głodu.

Dzisiaj to możliwe, bo na szczeblu lokalnym zdarzają się pewne odchylenia od głównej linii partyjnej i miejscowe władze mogą na to – z różnych względów – przymykać oko. Jednak już na poziomie państwowym nie ma szans na upamiętnienie milionów ofiar wielkiego skoku. Zaszkodziłoby to bowiem partii, stawiając w złym świetle Mao. Władze ChRL muszą bronić „pięknej” historii partii, bo jeżeli przeszłość przestanie być wspaniała, to dlaczego partia miałaby dalej rządzić krajem?

W latach 80. chińska partia komunistyczna oficjalnie uznała, że Mao należy oceniać w 70 proc. pozytywnie, a w 30 proc. negatywnie. Czy te wytyczne wciąż obowiązują?

Tak. We wspomnianym dokumencie napisano, że po drodze były „pewne problemy”, ale generalnie Mao dobrze przysłużył się Chinom.

Torbjørn Færøvik jest norweskim historykiem, pisarzem i dziennikarzem. Specjalizuje się w tematyce dalekowschodniej. Był wieloletnim korespondentem norweskiej agencji informacyjnej NTB, telewizji NRK i dziennika „Arbeiderbladet”. W Polsce ukazała się właśnie jego książka „Mao. Cesarstwo cierpienia”.

Artykuł został opublikowany w 10/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.