Broń „A” w Polsce. Tak wyglądały plany armageddonu w Europie

Broń „A” w Polsce. Tak wyglądały plany armageddonu w Europie

Dodano: 

Oprócz kija pokazali im też kawałek marchewki, chwaląc PRL-owskich bezpieczniaków wojskowych za szybkie powiadamianie przełożonych z KGB o pojawiających się dyplomatach z państw zachodnich w obrębie jednostek sowieckich stacjonujących w PRL. Niemniej zażyczyli sobie przy okazji zbiorczych sprawozdań na ten temat, co było niczym innym jak podwójnym testem na prawdomówność. A niechby coś się nie zgadzało!

Jednocześnie postanowili poszerzyć sferę swych wpływów na najbliższe otoczenie w rejonach wspomnianych silosów atomowych, co oznaczało, że od tej pory mieli w towarzystwie oficerów WSW brać czynny udział w rozpracowywaniu mieszkańców najbliższych wiosek i miasteczek.

I tak krok po kroku życzenia sowieckie stawały się prawem. W pewnym momencie okazało się, że przeszkadzało im również w rejonie obiektu „3001” istnienie cywilnego obwodu myśliwskiego z Białogardu, stąd zażyczyli sobie, żeby ten obwód przejęło wojskowe koło myśliwskie. Podejrzewali bowiem, że cywilni myśliwi mogliby sprowadzić na polowania „leśnych dziadków z dubeltówkami” z krajów kapitalistycznych. W tej sytuacji PRL-owscy czekiści od razu pospieszyli z informacją, że nie tylko przegonią myśliwych z Białogardu z tej okolicy, ale także, że nie zezwolą na powstanie w tym rejonie wojskowego koła myśliwskiego. Od tej pory prawo wstępu do sowieckiej zony miało mieć jedynie trzech upoważnionych pracowników polskiej służby leśnej, odpowiedzialnych za gospodarkę zwierzyną leśną. Taką odpowiedź strona sowiecka uzyskała już w dniu 16 listopada 1972 r. Co za pośpiech! Wystarczyło kilka miesięcy i po myśliwych z Białogardu nie było śladu w okolicy.

Czytaj też:
Żukow – najgorszy dowódca II wojny

W kontekście tych problemów Sowietów zaniepokoiło coś jeszcze, a mianowicie nieutrzymywanie w tajemnicy – przemieszczających się przez PRL ‒ transportów wojskowych z ZSRS. Skrytykowali więc stosowany w Polskich Kolejach Państwowych sposób oznakowywania wagonów, który – ich zdaniem – mógłby doprowadzić do pełnej dekonspiracji między innymi położenia wspomnianych silosów atomowych. W te pędy PRL-owscy czekiści wojskowi rzucili się sprawdzać, czy aby tak jest. Zaangażowano w to dochodzenie Służby Komunikacji Wojskowej MON i stwierdzono, iż system znakowania nalepkami wagonów z sowieckim sprzętem wojskowym jest właściwy i nie stwarza przesłanek do dekonspiracji. Takie stanowisko aż dziwi, gdyż najczęściej bywało tak, że przyznawano rację Sowietom, następnie typowano kozły ofiarne, które karano. I było pozamiatane. Taki stan rzeczy trwał niemal po kres PRL.

Trzy dziury w ziemi

Aż stało się, padł system „importowanej sowieckiej szczęśliwości” nad Wisłą i było trzeba coś zrobić z wymienionymi trzema dziurami w ziemi. Stąd zapadła decyzja wyprowadzenia z terytorium Polski sowieckich baz rakietowo-technicznych oraz zakończenia „czasowej eksploatacji” obiektów „3001” oraz „3002” i „3003”. Brzmiało to tak, jakby mieli tu jeszcze kiedyś wrócić. Powołano komisję na szczeblu Zarządu I Sztabu Generalnego WP, która wespół z szefostwem WSW i sowieckim Sztabem Generalnym dokonała – między 6 a 10 sierpnia 1990 r. – oględzin przekazywanych sowieckich zon atomowych. Zadaniem komisji było dokonanie oceny stanu technicznego oraz stopnia zużycia obiektów, a także określenie dalszego ich wykorzystywania. Z oceny komisji wynikało, że część techniczna obiektów była na poziomie bardzo dobrym i nadawała się do dalszej eksploatacji.

Czytaj też:
Mudżahedini znad Wisły. Polacy przeciw Sowietom w Afganistanie

Natomiast – jak to bywało także w pozostałych sowieckich garnizonach – cała infrastruktura wraz z budynkami mieszkalnymi wymagała generalnego remontu. Ustalenia te miały stanowić podstawę do rozliczeń ze stroną sowiecką. Nie dość, że to strona polska wyłożyła na całość tych przedsięwzięć ponad 180 mln zł, to jeszcze teraz Sowieci rościli sobie jakieś pretensje finansowe za pozostawiane mienie.

Po przejęciu pełnych trzech kompleksów atomowych zaczęto się zastanawiać po stronie polskiej, co z tym fantem uczynić. Sowieci zabrali ze sobą wszystkie piguły atomowe, a pozostawili puste bloki garnizonowe. W końcu postanowiono, że w tych miejscach powstaną: na dawnym obiekcie „3001” – Podstawowe Stanowisko Dowodzenia Pomorskiego Okręgu Wojskowego do kierowania obroną Wybrzeża RP; na „3302” – Zapasowe Miejsce Pracy POW lub Stanowisko Dowodzenia Armii, Korpusu albo Zapasowe Stanowisko Dowodzenia Armii, Korpusu; na „3003” – Zapasowe Stanowisko Armii lub stałe obozowisko zgrupowań rozpoznawczych albo koszary Ośrodka Szkolenia Poligonowego Wojsk Lądowych. Miejsca te miały być jednocześnie włączone do ochrony kontrwywiadowczej jako obiekty I grupy pod względem zagrożenia wywiadowczego. Jednocześnie komisja poleciła przeprowadzenie sprawdzenia radiokontrwywiadowczego w pomieszczeniach sztabowych i części technicznej zdawanych obiektów, gdyż obawiano się napromieniowania.

Tym sposobem strona polska przejęła między innymi schrony specjalne, budynki koszarowo-służbowe i mieszkalne oraz socjalno-kulturalne, komunalne, jak również składy, magazyny, budynki garażowe, techniczne i gospodarcze wyposażenie. Protokół przekazania sporządzono w językach rosyjskim i polskim, w dwóch egzemplarzach każdy. W imieniu rządu ZSRS podpisał go marszałek W. Jazow, a za rządu RP minister obrony narodowej adm. Piotr Kołodziejczyk. Co z tym uczyniono dalej? Aby się tego dowiedzieć, najlepiej zajrzeć do Internetu, gdzie obraz nędzy i rozpaczy przeplata się z gorzką ironią. Istniejący stan zapaści budzi trwogę.

Artykuł został opublikowany w 7/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.