Stany Zjednoczone Polski. Sensacyjny projekt z 1917 roku

Stany Zjednoczone Polski. Sensacyjny projekt z 1917 roku

Dodano: 

„Stany Zjednoczone Polski” miały być państwem federacyjnym i składać się z kilku autonomicznych części: Królestwa Polski, Królestwa Litwy, Królestwa Polesia, Królestwa Galicji-Podola i Królestwa Wołynia. Obszar tego państwa pokrywał się na ogół z przedrozbiorową Rzecząpospolitą – z wyłączeniem ziem ukrainnych po obu stronach Dniepru, a więc przedrozbiorowych województw: kijowskiego, bracławskiego i czernichowskiego.

Zwraca uwagę, że dokładnie ten właśnie nieuwzględniony w projekcie obszar miał wedle unii hadziackiej (1658) tworzyć Wielkie Księstwo Ruskie, z dominacją Kozaków i prawosławia, ale jednak wchodzące do unii trzech równorzędnych podmiotów prawnych, nowej Rzeczypospolitej Trojga Narodów. Czy Paderewski brał więc pod uwagę sojusz z Ukrainą naddnieprzańską jako samodzielnym państwem (cztery lata później Józef Piłsudski zawierał taki sojusz z Symonem Petlurą)? Nie można tego wykluczyć, zwłaszcza że idea federacyjna Komendanta nie była mu, w przeciwieństwie do endecji, obca. Trudno natomiast byłoby przyjąć, że w ogóle tracił z pola widzenia ogromną część Ukrainy, wchodzącej przecież od unii lubelskiej w skład Korony, na której sam – w Kuryłówce (dzisiejszy obwód winnicki) – się urodził.

Niezadowolony w pełni z kształtu dokumentu Paderewski dołączył w jego dalszej części korektę. Galicję-Podole przemianował na Królestwo Halicji, do którego wchodziła też południowa część Wołynia między Bugiem a Zbruczem. Północną część Wołynia włączył do Królestwa Polesia. Na uwagę zasługuje włączenie do Polski części ziem śląskich: Księstwa Cieszyńskiego, Opolszczyzny i dolnośląskich powiatów: sycowskiego oraz namysłowskiego. Tak więc mapa US of Poland wyglądała następująco:

- Królestwo Polski,
- Królestwo Litwy,
- Królestwo Polesia,
- Królestwo Halicji.

Kraj ten liczyłby 54 mln ludności i byłby – zdaniem autora – „tak jednolity jak Francja”. Konstytucja i system prawny gwarantowałyby równość i wolność wszystkim obywatelom wszystkich nacji i wyznań. Głową całej federacji byłby prezydent, posiadający tytuły króla Polski, Litwy, Polesia i Halicji. Byłby to kraj Polaków, Litwinów, Rusinów z Białej Rusi i Czarnej Rusi oraz Rusinów halicko-włodzimierskich (Ruś Czerwona), których kraj zaczęto nazywać – w skali dziejów stosunkowo niedawno – Zachodnią Ukrainą. W Stanach Zjednoczonych Polski mieszkaliby oczywiście – tak jak w dawnej Rzeczypospolitej – liczni Żydzi, a także Niemcy, Czesi, Ormianie, Tatarzy i Karaimi.

Rys. Jacek Gramburg

Najistotniejszym uzupełnieniem, zawartym w osobnym memoriale, złożonym jeszcze tego samego dnia 11 stycznia, był postulat włączenia do reaktywowanego państwa Prus Wschodnich.

Od razu powiedzmy, że Wilson nigdy nie stał się orędownikiem takiego kształtu odrodzonej Polski. Dość naiwny zwolennik plebiscytów etnicznych na spornych terytoriach oraz łagodnego potraktowania pokonanych Niemiec i powrotu Rosji do grona mocarstw, a także dziejowych rozstrzygnięć dokonywanych mechanicznie przez instytucje międzynarodowe, nie rozumiał naszych historycznych praw do kresowych obrzeży. Poza tym – mimo zauroczenia Paderewskim i późniejszych przyjaznych rozmów z Romanem Dmowskim – musiał się liczyć ze zdaniem aliantów, z nieprzychylnym Polsce brytyjskim premierem Lloyd George’em na czele. Gdyby nie zwycięskie wojny z Ukraińcami i bolszewikami oraz powstańcza determinacja Wielkopolan i Ślązaków, otrzymalibyśmy w Paryżu państwo mniejsze od domeny pierwszych Piastów; raczej Księstwo Warszawskie po 1809 r., z prawem do korzystania z gdańskiego portu.

Znaczenie orędzi prezydenckich z lat 1917 i 1918 polega na tym, że Wilson w ogóle opowiedział się w nich za niepodległością zjednoczonej Polski, a z jego głosem musieli się liczyć wszyscy. Co do granic nowej Polski, to nasze oczekiwania, sprowadzające się do odrodzenia Rzeczypospolitej sprzed rozbiorów, całkowicie rozmijały się z „pojęciem o wyobrażeniu” państw Zachodu. Patrzyliśmy na wiek XVIII, a tu nastał XX. O naszym prawie do budowy Rzeczypospolitej Trojga Narodów świadczyć miała polska krew rozlana w narodowowyzwoleńczych powstaniach. Nie tylko politycy rosyjscy i niemieccy, lecz także zachodni skłonni byli za to przypominać nam, że na dwa pierwsze rozbiory zgodziły się polskie sejmy, a na trzeci – król Stanisław August, który, abdykując, oddał losy Polski w ręce „Najjaśniejszej Imperatorowej”.

Potem o losach Polski – ku uldze europejskich dworów – zadecydował kongres wiedeński w 1815 r. Car został „królem Polski”, a rdzenne ziemie – Wielkopolskę i Małopolskę – wzięli Prusacy i Austriacy. Pamiętajmy też, że powstanie styczniowe trwało akurat podczas amerykańskiej wojny secesyjnej, władze zaś Unii – czyli Północy – poparły Rosję w dziele „uśmierzenia polskiego buntu” (i na dodatek cioteczny brat Fryderyka Chopina – Włodzimierz Krzyżanowski – był pułkownikiem w wojskach Jankesów).

Pomnik płk. House’a

W warszawskim parku Skaryszewskim wznosi się pomnik wdzięczności dla człowieka, o którym z pewnością mało który ze spacerowiczów kiedykolwiek słyszał. Na wysokim cokole stoi postać mężczyzny z brązu w surducie armii amerykańskiej sprzed wieku. Ramiona ma uniesione w przyjaznym geście. Prawa dłoń jest rozwarta, a lewa przyciska do serca jakiś ważny dokument zwinięty w rulon.

Na froncie cokołu czytamy tylko: „Edward M. House”

Więcej dowiadujemy się z lewej strony: „Pułkownik Edward M. House / 18581938 / Mąż stanu USA / Przyjaciel Polski / Pomnik ufundowany przez / Ignacego Jana / Paderewskiego / w 1932 r. / Zniszczony około 1951 r. / odbudowany w 1991 r. / Wspólnym wysiłkiem / Polaków w Kraju i USA”.

I wreszcie po prawej stronie cokołu, krótko i trafnie: „Szlachetnemu / Rzecznikowi / Sprawy polskiej”.

Napisy mówią wystarczająco wiele. Warto przeczytać. Dodajmy tylko, że autorem pomnika – wtedy ze spiżu – był Franciszek Black (1881–1959), rzeźbiarz urodzony w Warszawie, ale tworzący głównie we Francji i w Szwajcarii. Razem z Antonim Wiwulskim wznosił krakowski pomnik Grunwaldzki (jego dłuta jest m.in. figura powalonego rycerza krzyżackiego w pełnej zbroi). Poznał go wtedy i docenił Paderewski, który zapewnił mu regularne stypendium. Natomiast po upadku komuny rzeźbę zrekonstruował na podstawie fotografii Marian Konieczny z inicjatywy konserwatora zabytków m.st. Warszawy architekta Feliksa Ptaszyńskiego.

Czytaj też:
Operacja „Wiosenne Słońce”. Tak miała upaść Polska

Krótkiego komentarza wymaga jeszcze data zniszczenia metalowego, solidnego monumentu w 1951 r. Na kim mściła się komunistyczna władza, która podjęła barbarzyńską decyzję? Na „imperialiście amerykańskim”, „podżegaczu wojennym”, „sługusie amerykańskiego kapitału”? Nikt w te bzdury – może poza aktywistami ZMP – nie wierzył. Chodziło o to, by z przestrzeni publicznej na wieczne czasy zniknęło wszystko, co mogłoby stanowić konkurencję dla „pomników ku czci wyzwolicielskiej Armii Czerwonej” oraz utrwalać sympatię dla Stanów Zjednoczonych Ameryki, głównego rywala Sowietów na arenie międzynarodowej i w zbiorowej pamięci Polaków.

Pouczające są też pod tym względem losy pomnika samego Ignacego Jana Paderewskiego, dziś znajdującego się w parku Ujazdowskim. Był to dar Polonii. Autor, Michał Kamieński, przedstawił pianistę siedzącego, a rzeźba powstała tuż przed wybuchem II wojny w Odlewni Metali Półszlachetnych przy ul. Solec w Warszawie. Jej właściciel Czesław Chojnowski skutecznie ukrył ją przed Niemcami, a komunistyczne władze przejęły rzeźbę dopiero w 1956 r. Ocalała, ale ustawiono ją w obecnym eksponowanym miejscu po upływie kilkunastu lat – w 1971 r. Natomiast popiersie Paderewskiego, ustawione w 1988 r. w parku Skaryszewskim, wyrzeźbił Stanisław Sikora z inicjatywy Janiny i Zbigniewa Porczyńskich.

Z kolei pomnik Wdzięczności Ameryce, dłuta Xawerego Dunikowskiego, stał przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie na skwerze Herberta Hoovera, kierującego po I wojnie Amerykańską Administracją Pomocy, szczególnie zasłużonego dla naszej ojczyzny. Monument w dwóch kolorach przedstawiał Polskę i Amerykę jako dwie kobiety tulące małe dzieci. Stał tylko w latach 1922–1930, gdyż piaskowiec, z którego został wykonany, okazał się wyjątkowo nietrwały. Przetrwała jednak dolna część: fontanna z cokołem i napisami projektu Zdzisława Kalinowskiego. Niemcy dali jej spokój, ale nie polscy komuniści po wojnie. Rozebrali ją w 1951 r. – tym samym, gdy zniszczyli spiżową postać płk. Edwarda Mandella House’a, szlachetnego rzecznika sprawy polskiej.

Artykuł został opublikowany w 12/2019 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.