Ameryka na kolanach. Ta bitwa była koszmarem US Army

Ameryka na kolanach. Ta bitwa była koszmarem US Army

Dodano: 
Partyzanci Wietkongu podczas przeprawy przez rzekę, 1968 r.
Partyzanci Wietkongu podczas przeprawy przez rzekę, 1968 r. Źródło:Wikimedia Commons
35 batalionów Viet Congu wdarło się do stołecznego Sajgonu. Był to najbardziej dramatyczny moment wojny w Wietnamie.

Arkadiusz Karbowiak

Wietnamska wojna z roku na rok angażowała coraz bardziej kolejne rządy Stanów Zjednoczonych. Przełomowy moment stanowił rok 1968. Sytuacja w Wietnamie po kilku latach chaosu wywołanego zabójstwem Ngo Diema zaczęła się wtedy stabilizować dzięki nowemu prezydentowi Nguyenowi Van Thieu. Jednak wspierany przez Demokratyczną Republikę Wietnamu Narodowy Front Wyzwolenia Wietnamu Południowego i jego siły zbrojne popularnie zwane Viet Congiem postanowiły zintensyfikować działania zbrojne na niespotykaną wcześniej skalę.

1 stycznia 1968 r. na falach Radia Hanoi padły następujące słowa: „Ta wiosna jest daleko jaśniejsza niż inne wiosny. Z całego kraju dochodzą szczęśliwe wieści o zwycięstwach. Niech północ i południe rywalizują ze sobą w walce z amerykańskimi agresorami. Naprzód! Ostateczne zwycięstwo będzie nasze”. Te słowa były fragmentem wiersza autorstwa samego przywódcy północnowietnamskich komunistów Ho Chi Minha. Sygnalizowały one, że przygotowania do wielkiej komunistycznej ofensywy zostały ostatecznie zakończone. Decyzja o jej przeprowadzeniu zapadła jeszcze w 1967 r. Komuniści zakładali masowe uderzenia na wybrane cele w miastach. Optymistycznie zakładano możliwość wybuchu ludowego powstania i całkowitego załamania się rządu sajgońskiego. Na południe przerzucono 55 tys. żołnierzy Wietnamskiej Armii Ludowej. Wspierało ich 30 tys. partyzantów Viet Congu.

Ofensywa rozpoczęła się w święto Tet, czyli wietnamski nowy rok. 31 stycznia 1968 r. o godz. 3 siły komunistyczne uderzyły na 44 obiekty położone w różnych częściach Wietnamu Południowego. Aż 35 batalionów Viet Congu wdarło się wtedy do stołecznego Sajgonu. Na liście głównych celów znajdowały się: lotnisko, pałac prezydencki, ambasada USA. Ten ostatni budynek położony był przy alei Thong Nhat. Był to sześciopiętrowy gmach o wymiarach 62 na 15 metrów z umieszczonym na dachu lądowiskiem dla helikopterów. Parcela otoczona była dwumetrowym murem wykonanym ze zbrojonego betonu. Ochronę wewnętrzną ambasady stanowili żołnierze Marine Security Guard (MSG). Jego członkowie pełnili służbę zarówno w ubraniach cywilnych, jak i mundurach w 12 różnych miejscach stolicy Wietnamu Południowego. MSG wspierali żołnierze 716. batalionu Military Police.

Śmigłowce US Navy podczas wojny w Wietnamie, 1966 r.

Ambasada w ogniu

Do ataku na ambasadę wyznaczono specjalny 19-osobowy pododdział batalionu saperskiego Viet Congu C-10. Ubrani po cywilnemu saperzy podjechali pod budynek ambasady dwoma samochodami, małą trójkołową półciężarówką typu Lambretta oraz taksówką. Za ogrodzeniem w bagażniku samochodu należącego do ambasady USA, kierowanego przez sympatyka Viet Congu, znajdował się ukryty szturmowiec. Ich uzbrojenie stanowiły wyrzutnie rakiet RPG, ładunki wybuchowe oraz karabiny M16. Szturm na ambasadę rozpoczął się o godz. 2.47. Zaskoczenie przeciwnika się nie udało, bo otwarty przez komunistycznych szturmowców z marszu ogień okazał się niecelny, przez co dwaj amerykańscy żandarmi Charles Daniels i William Sebast (obaj chwilę później polegli) zdołali zamknąć główną bramę ambasady i nadać sygnał alarmowy „Signal 300”.

Atakujący zdetonowali w międzyczasie ładunek wybuchowy, wybijając w murze ambasady otwór, którym dostali się na jej teren. Podczas wymiany ognia ze wspomnianymi już żandarmami z MP ponieśli śmierć dwaj dowodzący grupą szturmową oficerowie. Ich podkomendni rozpoczęli ostrzał ambasady z granatników. Pomimo tego masywne drzwi wejściowe stały się barierą nie do pokonania, choć jeden z pocisków RPG, przebiwszy je, wybuchł w środku gmachu budynku, raniąc poważnie żołnierza marines z oddziału MSG. Sierżant Rudy Soto udzielił mu pierwszej pomocy, wciągając rannego kolegę na dach budynku. Stamtąd, oczekując na helikopter sanitarny, strzelał do napastników ze strzelby Shotgun. Potem informował swych przełożonych o rozwijającym się ataku na ambasadę.

Tymczasem w dowództwie 716. batalionu MP pod wpływem napływających informacji stworzono grupę, której zadaniem było odblokowanie ambasady. Krótko po godz. 3 pod gmach podjechało dwóch żandarmów MP: sierż. John Thomas i szeregowy Owen Nebust. Niestety obaj brak ostrożności przypłacili życiem, zastrzeleni przez snajpera ukrytego w budynku znajdującym się po przeciwnej stronie ulicy. Większym rozsądkiem wykazała się kilkuosobowa grupa, tym razem marines z MSG, która dotarła do bramy bocznej ambasady. Z zaskoczenia otworzyli oni ogień, kładąc trupem dwóch żołnierzy Viet Congu. Kilkanaście minut później wzmocniło ich 11 żandarmów z 527. kompanii MP podporządkowanej wspomnianemu 716. batalionowi MP, a o godz. 3.45 w rejon walk dotarło kolejnych sześciu żandarmów. Dowodzenie nad tymi siłami objął kpt. Robert O’Braien z MSG.

Amerykanom nigdzie się nie spieszyło. Jak słusznie zauważył jeden z żandarmów: „Nieprzyjaciel znajduje się wewnątrz i nigdzie się nie wybiera”. Kiedy śmigłowiec dostarczył 20 żołnierzy z 101. Dywizji Powietrznodesantowej, Amerykanie przystąpili do oczyszczenia terenu ambasady, metodycznie krok po kroku likwidując nieprzyjacielskie punkty oporu. Akcja trwała do godz. 9.15. Dokładnie dwie godziny później powieszono nad wejściem do ambasady amerykańskie godło. W efekcie walk toczonych na terenie ambasady śmierć poniosło pięciu Amerykanów (czterech żandarmów i jeden marines), a 10 odniosło rany. Zabito 16 napastników, a trzech rannych (Nguyen Van Sau, Ngo Van Giang, Dang Van Son) dostało się do niewoli. Tak zakończyła się próba opanowania najważniejszej w Sajgonie placówki dyplomatycznej USA.

Amerykańscy Marines podczas walk o Huế, luty 1968 r.

Partyzanci dokonywali także w południowowietnamskiej stolicy egzekucji swych rodaków. Tak wspominał ją jeden z mieszkańców Sajgonu: „Zamykali ulice, sprawdzali domy i dokumenty oraz zabraniali nam wychodzić. Schwytanych żołnierzy będących na urlopie aresztowano i rozstrzeliwano na miejscu”.

Zdjęcie Adamsa

1 lutego 1968 r. w jednym z ulicznych rowów znaleziono ciała 34 osób. Wśród nich znajdowały się również zwłoki kobiet i dzieci rodzin urzędników rządowych. Przypadek sprawił, że w pobliżu miejsca egzekucji żołnierze armii sajgońskiej ujęli oficera Viet Congu kpt. Nguyena Van Lema. Doprowadzono go przed oblicze szefa sajgońskiej policji. Generał Nguyen Ngoc Loan nie zastanawiał się długo – zbyt wielu z zamordowanych osób leżących we wspomnianym rowie było jego przyjaciółmi – wyciągnął swój pistolet Smith and Wesson kal. 38 mm i strzelił kapitanowi w głowę, zabijając go na miejscu. Następnie odwrócił się do stojących dziennikarzy i powiedział: „Oni zabili wielu Amerykanów i wielu moich ludzi. Budda zrozumie, a wy?”.

Nguyen Van Lem nie był zwykłym jeńcem wziętym do niewoli, ale mordercą odpowiedzialnym za śmierć ppłk. Nguyena Tuana i jego rodziny. Niestety, zbrodniczych dokonań kapitana nie przedstawiała fotografia dokumentująca jego egzekucję, zrobiona przez fotoreportera Eddiego Adamsa (egzekucję uwiecznił również na filmie kamerzysta ze stacji NBC News – Vo Suu).

Artykuł został opublikowany w 8/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.