W maju 1981 r. zorganizowano w Warszawie dyskusję pt. „Sąd nad królem Stanisławem Augustem”. Atmosfera zgromadzenia była gorąca, a jeden z uczestników podsumował ją słowami: „To nie był sąd nad królem, ale pluton egzekucyjny”. Zdanie to dość trafnie oddaje bilans jednego z najbardziej doniosłych polskich sporów. Tylko pozornie chodzi w nim bowiem o postać historyczną – w rzeczywistości dotyczy on tego, jak Polacy chcą postrzegać swoją historię i siebie samych.
W sporze tym chętnie staję po stronie Stanisława Augusta. Co prawda wycieczka w wiek XVIII ma swój gorzki wymiar – o upadku I Rzeczypospolitej trudno myśleć bez poczucia wstydu. Jednak kojąco wpływa świadomość, że mieliśmy też w swych dziejach człowieka, który potrafił tak myśleć politycznie i który swymi działaniami tyle argumentów zostawił swoim obrońcom.
Nie chcę przy tym bronić Stanisława Augusta jako „ministra kultury”. Nie odmawiam mu bynajmniej zasług na tym polu i ich znaczenia dla umocnienia polskiej tożsamości narodowej. Niemniej twierdzenie, jakoby król, nie zdoławszy ocalić kraju przed rozbiorami, pozwolił narodowi przetrwać 123 lata niewoli, wydaje mi się przesadzone. Jako linii obrony nie przyjmuję także: „Stanisław August (współ)twórcą Konstytucji 3 maja”. Nie mam zamiaru zaprzeczać twierdzeniom, że ustawa rządowa była znakomicie napisana i miała uczynić ną, sprawiedliwą dla swoich obywateli i zdolną oprzeć się zewnętrznym zagrożeniom monarchię konstytucyjną. Rzecz w tym jednak, że dopiero miała uczynić. Nie wiemy, jak sprawdziłaby się na dłuższą metę, a jej krótki żywot każe nam pamiętać, że najdoskonalsze prawa na niewiele się zdadzą, jeśli nie stoi za nimi siła.
Plan strategiczny
Chcę bronić Stanisława Augusta jako stratega politycznego. Domyślam się, jak dziwnym pomysłem może się to wydawać czytelnikowi. Kiedy wspominamy myśl strategiczną I Rzeczypospolitej, przed oczami stają nam przede wszystkim jej wielcy wodzowie: Tarnowski, Zamoyski, Żołkiewski, ze wszystkimi swoimi wojennymi atrybutami – a nie ten słabowity paniczyk w zachodnim stroju, lepiej władający piórem niż szablą. A jednak będę bronił tezy, że wbrew tym pozorom Stanisław August rozumiał – jak mało kto w naszych dziejach – uwarunkowania geopolityczne, mechanizm równowagi sił, dynamizm stosunków międzynarodowych, naturę potęgi i ograniczenia, którym podlega polityk. Potrafił odczytywać interesy mocarstw i przewidywać ich działania. Podjął grę o ocalenie państwa i prowadził ją w sposób, który do dziś robi wrażenie, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, w jak trudnych warunkach przyszło mu działać.
Oceniając Stanisława Augusta, trzeba bowiem zawsze pamiętać o tym, że państwo, na którego tronie zasiadł, było przeraźliwie słabe. Głęboką przyczyną tego stanu rzeczy był ustrój wewnętrzny, który nie pozwalał przekuć potencjału terytorialnego, demograficznego i ekonomicznego na realną siłę. Słabość państwa była zresztą funkcją słabości instytucji monarchy. Król polski nie dysponował liczącą się armią ani skarbem, ani administracją, ani służbą dyplomatyczną. W porównaniu z mocą sprawczą współczesnych mu monarchów europejskich jego władza była praktycznie żadna. Nie mógł nic zrobić bez zgody Sejmu, a tam zarówno obcy ambasadorowie, jak i przerażeni widmem absolutyzmu rodzimi posłowie uważnie pilnowali, by nie powiększył swoich uprawnień.
Gdyby tego wszystkiego było mało, szlachta uważała ustrój Rzeczypospolitej za najdoskonalszy na świecie, a gwarancji bezpieczeństwa zewnętrznego upatrywała naiwnie w przekonaniu, że rywalizacja sąsiadów o potęgę powstrzyma ich od antypolskiej współpracy.
Stanisław August o wiele inteligentniej postrzegał międzynarodowe położenie państwa, biorąc pod uwagę zarówno uwarunkowania geograficzne, jak i istniejącą równowagę sił. Za największego wroga uważał Prusy. Wystarczał jeden rzut oka na mapę Europy Środkowej połowy XVIII w., by spostrzec, że strategicznym celem Hohenzollernów musiało być scalenie dwóch części ich państwa: Prus Książęcych i Brandenburgii, rozdzielanych polskimi Prusami Królewskimi. Jeżeli Prusy nie mogły tego uczynić, mimo słabości Rzeczypospolitej, to dlatego, że nie zgadzała się na to silniejsza od nich Rosja, uważająca Polskę za swoje faktyczne lenno i niezamierzająca dzielić się nim z innymi mocarstwami, tym bardziej że na rozbiorze Polski zyskałaby relatywnie najmniej, zagarniając słabo zaludnione ziemie litewskie i ukraińskie, a oddając rywalom najbogatsze prowincje zachodnie. Rosja nie mogła sobie jednak pozwolić na aneksję całości Rzeczypospolitej, przede wszystkim z powodu sprzeciwu Berlina i Wiednia, które nie chciałyby takiego wzmocnienia potęgi Romanowów. O polityce Austrii z kolei decydował jej antagonizm z Prusami, które niedawno odebrały jej Śląsk i kwestionowały jej dominującą pozycję w Rzeszy. Stąd Austrii zależało na udaremnieniu ewentualnych nabytków terytorialnych Prus w Polsce; jeśli jednak takich nie dałoby się powstrzymać, to musiała dążyć do uzyskania należnej rekompensaty, aby równowaga sił nie została naruszona.
Rozumiejący te niuanse sytuacji międzynarodowej Stanisław August miał w chwili wstąpienia na tron gotowy plan wydobycia państwa z zacofania i ze słabości. Skoro decydujące słowo w sprawach Polski ma Rosja – rozumował król – to nie wolno nam w żadnym razie pozwolić sobie na pogorszenie z nią relacji. Przeciwnie, powinniśmy jej zaoferować sojusz i pomoc w jej przedsięwzięciach międzynarodowych, a w zamian za to uzyskać zgodę Katarzyny na reformy wewnętrzne i stopniowe wzmocnienie państwa, tak aby w kolejnych rozdaniach móc licytować coraz wyżej i wyżej. Stanisław August wiedział, że będzie to wymagało czasu, usilnej pracy i pokory. „Trzeba mi odwagi – pisał trzy dni po koronacji – aby wszystko przedsięwziąć, bo wszystko jest do zrobienia w mojej ojczyźnie, i trzeba mi cierpliwości, a nawet rezygnacji, aby nie obiecywać sobie innej nagrody dla mojej pracy niż wiara, że kto inny zbierze po mojej śmierci owoce z drzewa, które sadziłem. Bo nie można zrobić szybko i dobrze wielkich rzeczy w kraju osłabionym przez swawolę i nieporządek dwóch stuleci […] i który otoczony jest sąsiadami zazdrosnymi i mocnymi”.
Przykra lekcja
Wbrew stereotypowi Stanisław August nie był bezwolnym narzędziem Katarzyny. Wręcz przeciwnie, liczył na to, że jako były kochanek władczyni Rosji łatwiej uzyska jej zgodę na naprawę Rzeczypospolitej. Niestety, Katarzyna również nie kierowała się sentymentem. Cesarzowa i jej doradcy, owszem, rozumieli, że rozbiór Polski nie leży w ich interesie, ale też zdawali sobie sprawę, jakim niebezpieczeństwem dla Rosji byłoby wzmocnienie bezpośredniego sąsiada. Przyzwolenie na reformy było więc bardzo ograniczone, a w zamian domagano się ściślejszego podporządkowania. Gdy Stanisław August okazał się zbyt samodzielny, Katarzyna zwróciła się ku antykrólewskiej opozycji, przy pomocy której cofnęła część wprowadzonych jeszcze w czasie bezkrólewia reform i zastopowała dalsze.
Teraz jednak z kolei Rosjanie popełnili błąd. Poczynając sobie zbyt brutalnie, wywołali reakcję w postaci konfederacji barskiej. Po czterech latach beznadziejnych zmagań i nieudanych prób pacyfikacji Rzeczypospolitej Katarzyna, uwikłana dodatkowo w wojnę z Turcją, musiała pogodzić się z koniecznością podzielenia się polskim tortem z Prusami i Austrią. Nastąpił I rozbiór.
Okres ten był dla Stanisława Augusta wielką lekcją i domknął jego ewolucję jako polityka. Król uświadomił sobie w pełni przewagę Rosji nad Polską i niemożliwość zrzucenia protektoratu siłą. Pojął też siłę oporu społeczeństwa polskiego wobec reformowania i wzmacniania państwa. Zrozumiał wreszcie złudność nadziei na pomoc innych mocarstw: Francji, Austrii czy Wielkiej Brytanii, którym kłopoty Rosji w Polsce mogły być okazjonalnie na rękę, ale które nie miały zamiaru Polski spod rosyjskiej dominacji uwalniać. Teraz dopiero przed oczyma Stanisława Augusta stanęła w całej pełni trudność zadania, którego się podjął.
Nic dziwnego, że towarzyszyła mu myśl o abdykacji. Zwyciężyło jednak poczucie odpowiedzialności za państwo. Stanisław August wiedział, że na tronie zastąpić mógłby go tylko ktoś gorszy. Świadomie przyjął na siebie poniżenie, aby oszczędzić większych klęsk krajowi. Wyciągnął wnioski z pierwszych niepowodzeń i na przeszło sto lat przed Koźmianem wstąpił na drogę wskazaną przez tego teoretyka realizmu politycznego: „Zawsze i wszędzie robić to, co się da w istniejących warunkach i otaczających naród okolicznościach, w przekonaniu, że zawsze coś zrobić się da, ale robić to tylko, co się da”.
Wielki program reform z początku panowania zastąpiło uporczywe targowanie się o drobiazgi z ambasadorem rosyjskim i nieprzejednaną opozycją sejmową. Większość tych targów Stanisław August przegrywał, co bynajmniej nie przynosi mu ujmy. Świadczy raczej o tym, że król nie zmarnował żadnej okazji, by spróbować naprawy takiego czy innego aspektu funkcjonowania państwa, ale też nigdy nie posunął się do zbyt dużego ryzyka. Wiedział, że nie dysponuje siłą, więc jeżeli napotykał opór, to cofał się i próbował gdzie indziej.
Ta strategia dawała efekty. Powolny postęp był widoczny na wszystkich polach: gospodarki, administracji, kultury, oświaty, przede wszystkim jednak w dziedzinie wychowania obywatelskiego. Dzięki zręcznej propagandzie króla szerzyło się przekonanie o konieczności reform i wydobycia Polski ze stuletniego zacofania. Dojrzewało nowe pokolenie, bardziej patriotyczne i lepiej wykształcone. Pozostawało tylko czekać na poprawę koniunktury międzynarodowej.
Złudna okazja
Wydawało się, że dogodna okazja przyszła w 1778 r. wraz z wybuchem kolejnej wojny austriacko-pruskiej. Kolejną szansą zdawało się zaostrzenie stosunków rosyjsko-tureckich w latach 1782–1784. W obu przypadkach próby aktywizacji politycznej Polski spaliły jednak na panewce. Król był jednak cierpliwy. Wiedział, że słabe państwo nie może ryzykować swego istnienia dla niewczesnych nadziei. Rozumiał także, że polityka jest dziedziną dynamiczną i kolejne szanse przyjść muszą.
Wreszcie w 1787 r., w obliczu kolejnej wojny z Turcją, Katarzyna zgodziła się, acz niechętnie, rozpocząć negocjacje w sprawie przymierza, a rok później zezwoliła na sejm skonfederowany. Poróżnione z Rosją Prusy wystąpiły ze swoją ofertą sojuszu. Rozpoczynała się nowa rozgrywka o los Rzeczypospolitej, do której król przystępował bogatszy o doświadczenia sprzed 20 lat.
Stanisław August wiedział, po jak cienkim lodzie stąpa. Chciał kontynuacji strategii małych kroków, utrzymania dobrych stosunków z Rosją i uzyskiwania jej akceptacji dla reform i powiększenia armii. Poprawa koniunktury międzynarodowej i pozorne osłabienie Rosji oszołomiły jednak posłów sejmowych. Na Sejmie Czteroletnim król starł się już nie ze stronnictwem archaicznej „złotej wolności”, jak u progu panowania, ale z patriotycznym stronnictwem reform. Obu stronom przyświecał teraz ten sam cel – wzmocnienie państwa. Różniły się jednak metodami. Historia tych zmagań pozostaje niezastąpioną lekcją, jak robić politykę, a jak jej nie robić.
Stronnictwo patriotyczne uznało sojusz z Prusami za znakomitą okazję do uwolnienia się od rosyjskiej dominacji. Stanisław August rozumiał, że pruska oferta to pułapka, że niezależnie od taktycznych kombinacji pruskich ministrów strategicznym celem Berlina pozostaje uzyskanie kolejnych nabytków terytorialnych kosztem Polski, a oddalenie Rzeczypospolitej od Rosji przybliża chwilę nowego przymierza rosyjsko-pruskiego.
Patriotyczni posłowie i ich naśladowcy prześcigali się w ubliżaniu i uprzykrzaniu życia rosyjskiemu ambasadorowi. Stanisław August, który sam przez wiele lat musiał znosić upokorzenia ze strony Stackelberga, przestrzegał przed drażnieniem Rosji, za które w przyszłości może przyjść drogo zapłacić. Król tłumaczył, że nawet zwolennicy sojuszu z Prusami nie powinni odżegnywać się od porozumienia z Rosją, bo im lepsze będą stosunki polsko-rosyjskie, tym korzystniejsze warunki będzie musiał Polakom zaproponować Berlin. Starał się sprowokować licytację sprawy polskiej między mocarstwami. Nie uważał, że im bardziej nieprzejednani będziemy wobec potencjalnego przeciwnika, tym mocniejsza będzie nasza pozycja u potencjalnego sojusznika.
Kiedy stało się jasne, że stronnictwo patriotyczne nie da się odwieść od przymierza z Prusami, Stanisław August sprzeciwiał się uchwale o integralności terytorialnej Rzeczypospolitej. Rozumiał bowiem, że jeśli sojusz z Berlinem przeciw Rosji ma mieć sens, to trzeba zapłacić za niego Gdańskiem i Toruniem.
Król wiedział, że w polityce nie da się uniknąć wyborów między większym a mniejszym złem i lepiej zrezygnować z jednego miasta czy dwóch, których i tak się nie da utrzymać, niż doprowadzić do zupełnego rozbioru państwa. Król wiedział także, że integralności państwa bronią nie uchwały, lecz armia. Kiedy uniesieni patriotycznym zapałem posłowie uchwalili zwiększenie armii do 100 tys. żołnierzy, gasił entuzjazm, przypominając, że na tę obecną na razie na papierze armię trzeba jeszcze uchwalić fundusze. Ostatecznie zdołano powołać pod broń zaledwie 60 tys. Przy tym wszystkim król starał się prowadzić swoją grę subtelnie, szanując nastroje społeczeństwa. Wiedział, że nie wystarczy mieć racji, trzeba jeszcze umieć do niej przekonać. Jego racjonalne argumenty przegrywały jednak z reguły z patriotycznym frazesem.
Klęskę 1792 r., przed którą przestrzegał, zrzucono oczywiście na niego – bo nie dołączył do armii, bo przystąpił do targowicy. Król rozumiał jednak, że manifestacyjnymi posunięciami nie da się odwrócić skutków przegranej wojny. Był rasowym politykiem i do końca chciał działać politycznie, tylko instrumentów działania nie miał już prawie żadnych. Wstręt do patetycznych gestów nie pozwolił mu zapewnić sobie jakiegoś alibi przed historią. Walkę o miejsce w pamięci zbiorowej Polaków przegrał z Rejtanem i Kościuszką. Czy gdyby miał większą władzę, albo bardziej zdyscyplinowane społeczeństwo, zdołałby uchronić Polskę przed ostatecznym upadkiem? Na to pytanie nigdy nie odpowiemy, gdyż scenariusza historycznego nie da się rozegrać jeszcze raz, ale też nie o to w takich rozważaniach chodzi. Symboliczna rehabilitacja Stanisława Augusta, kiedy się wreszcie dokona, będzie rehabilitacją cnót politycznych, które reprezentował: cierpliwości, pokory, heroizmu codziennej pracy zamiast jednorazowych zrywów, odpowiedzialności za skutki, a przede wszystkim umiejętności dostosowania polityki do istniejących możliwości. I nie chodzi tu o to, by król zastąpił w naszym panteonie wielkich wodzów czy bohaterskich powstańców, ale by zajął wśród nich należne mu miejsce, jako reprezentant rozumu politycznego.
Jan Sadkiewicz
Czytaj też:
Konfederacja barska – dobre intencje czy pogrzeb Rzeczpospolitej?Czytaj też:
„Imię Polski będzie wymazane…”. Konwencja petersburska sankcjonowała rozbioryCzytaj też:
„Jeszcze Polska nie zginęła!”. Legiony Polskie we Włoszech
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.