„Czarna księga cenzury PRL” (wydana później też jako „Wielka księga cenzury PRL”), została określona przez Grzegorza Brauna podczas prezentacji pierwszego wydania książki w wolnej Polsce, jako „największa demaskacja systemu totalitarnego od czasu rewelacji Józefa Światły aż do postania IPN”. Autorem książki był Tomasz Strzyżewski, były pracownik peerelowskiej cenzury, czyli Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk (delegatura w Krakowie). Jakie były okoliczności wydania pracy, która obnażyła prawdziwe oblicze komunistycznego systemu?
Droga do centrum cenzury
Tomasz Strzyżewski przyszedł na świat 21 sierpnia 1945 r. w Lublinie. Po ukończeniu V Liceum im. Augusta Witkowskiego w Krakowie podejmował różne zajęcia: pracował m.in. na poczcie i jako pracownik fizyczny w Wojewódzkim Urzędzie Statystycznym. W połowie lat 60. Zatrudnił się jako referent ds. ekonomicznych w Przedsiębiorstwie Remontowo - Montażowym Handlu Zagranicznego i wstąpił do PZPR. Jak pisała J. Błażejowska w artykule „Strzyżewski – polski Mitrochin:”
„Wtedy też wstąpił do PZPR, jak sam przyznawał, z powodów oportunistycznych, ponieważ w zamian otwarto mu furtkę do Wyższej Szkoły Ekonomicznej. Dyplomu, ze względu na trudności w godzeniu pracy z nauką, ostatecznie nie uzyskał. W 1975 r. znalazł się w Miejskim Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji”.
Strzyżewski sporo też podróżował, m.in. do Bułgarii, Turcji i Egiptu. Brzemienny w skutkach okazał się jego wyjazd do pracy zarobkowej do Szwecji (zadeklarował wówczas, że wyjeżdża w celach turystycznych). To „zapaliło” u decydentów czerwoną lampkę, a kolejne wyjazdy nie były (przynajmniej na jakiś czas) możliwe.
Szukając kolejnego zajęcia po niezbyt udanej zarobkowej emigracji, dzięki poręczeniu brata, który pracował w Wydziale ds. Wyznań Urzędu Miasta Krakowa dostał posadę w Głównym Urzędzie Kontroli Publikacji i Widowisk. Aby podjąć pracę musiał przejść specjalistyczne szkolenie w Warszawie. W filmie „Errata do biografii” (2009) w reżyserii Grzegorza Brauna, który poświęcony został postaci Strzyżewskiego, on sam mówił, że paradoksalnie to właśnie dopiero podczas szkolenia dla cenzorów zaznajomiono go z prawdziwą historią Polski, w tym z prawdą o Zbrodni Katyńskiej. Przyszły cenzor (choć oficjalnie pracownicy GUKPiW byli zatrudniani na stanowisku radców) musiał wszakże wiedzieć, o czym pisać i mówić nie wolno. Odkrycie, czym tak naprawdę ma się zajmować wywołało u Strzyżewskiego zdumienie. Czym bardziej zagłębiał się w „tajniki” zawodu, tym mocniej kiełkowała w nim myśl, że społeczeństwu należy ujawnić, jak bardzo władza nimi manipuluje przekazując zniekształcone, kłamliwe informacje.
W pracy nie zdradzał jednak żadnych oznak potęgującego się w nim obrzydzenia do rozrośniętego nowotworu, jakim była dla niego cenzura. Dostrzegał przy tym, że dotarła ona już nawet do najmniejszej redakcji czy wydawnictwa.
W końcu podjął decyzję. Na swoich nocnych dyżurach rozpoczął ręczne przepisywanie swoistego „katechizmu” cenzorów, jaką były „Książki zapisów i zaleceń GUKPPiW” oraz innych dokumentów urzędu, które obnażały prawdziwe oblicze systemu. Ryzykował wiele – gdyby ktoś złapał go na gorącym uczynku, wyrzucenie z pracy i utrata dochodów byłby dopiero początkiem kłopotów.
Strzyżewski doskonale zdawał sobie sprawę, że aby prawda ujrzała światło dzienne, musi wyjechać na Zachód. Decyzję podjął w 1977 r., choć jego żona była wówczas w zaawansowanej ciąży z drugim dzieckiem. Strzyżewski jednak postanowił zaryzykować. Ponownie dzięki pomocy brata udało mu się uzyskać zgodę na wyjazd do Finlandii. Postanowił to wykorzystać. Po zakończeniu nocnego dyżuru z 9 na 10 marca 1977 r. udał się najpierw do Warszawy, stamtąd pociągiem do Świnoujścia i w końcu wsiadł na prom do Szwecji. Pozytywnie przeszedł kontrolę – bezcenne notatki miał poprzyklejane do pleców i wetknięte za pasek spodni. Przez nikogo nie zaniepokojony dotarł do Szwecji. Wtedy pojawiło się pytanie: co dalej?
„Samotny jeździec”
Strzyżewski dotarł do Szwecji niczym „samotny jeździec” – nie miał dotychczas kontaktów ze środowiskiem opozycyjnym ani w kraju, ani tym bardziej za granicą. Pierwszą osobą, do której zwrócił się ze swoimi rewelacjami był proboszcz polskiej parafii w Malmo, ten jednak nie byt w ogóle zainteresowany tematem. Strzyżewski napisał zatem do redakcji Radia Wolna Europa oraz paryskiej „Kultury”. Niestety, w obu redakcjach Strzyżewski jako „człowiek znikąd” wzbudził mocne podejrzenia; podejrzewano, że jest prowokatorem nasłanym przez Służbę Bezpieczeństwa.
Jednak były cenzor nie ustawał w wysiłkach, aby przekonać do siebie i jednocześnie do przywiezionych materiałów środowiska opozycyjne. Powiedzenie, że „kropla drąży skałę” dobrze oddaje to, co działo się później. Materiały zaczęły w końcu wzbudzać coraz większe zainteresowanie. Przełomem był wrześniowy artykuł autorstwa Leopolda Łabędzia, który ukazał się na łamach „The Times”. Temat Strzyżewskiego, cenzury w PRL i całym bloku wschodnim zaczął być poruszany na falach BBC, a ostatecznie też przez Radio Wolna Europa, które wystosowało do Strzyżewskiego pisemne przeprosiny za wcześniejszą, pełną rezerwy postawę. Dokumentami zainteresował się też m.in. Eugeniusz Smolar, przebywający na emigracji w Wielkiej Brytanii, przedstawiciel tzw. emigracji pomarcowej, dziennikarz polskiej sekcji BBC, który był zarazem współzałożycielem kwartalnika „Aneks” i wydawnictwa o takiej samej nazwie. To właśnie Smolar przekazał materiały Strzyżewskiego do Komitetu Społecznego Robotników KOR. Jednocześnie w Londynie rozpoczęto przygotowania do książkowego wydania materiałów.
Jak pisała Justyna Błażejewska na stronach IPN: „[W Polsce] publikacji wyboru dokumentów podjęli się animatorzy podziemnej Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Dokonali tego Mirosław Chojecki i Tomasz Michalak, używając nowo pozyskanego powielacza białkowego. »Tak naprawdę nikt nie wiedział, co z tym zrobić, jak to obsługiwać [...]. Koszmar robota! Półtoratysięczny nakład […] robiliśmy przez tydzień«. Matryce skompletowali z przesyłki, jaka nadeszła z... Japonii, od profesora Yukio Kudo. »Format A-4, niewyraźny powielaczowy druk, a jako okładka fotografia z frontonem znienawidzonego Głównego Urzędu Kontroli«. Na wniosek Wojciecha Ostrowskiego zdecydowano się na niestosowaną dotychczas formę kolportażu, według skonstruowanego doraźnie specjalnego adresownika. »Ta sprawa była ważna dla morale publicznego. Dlatego należało ją potraktować z pietyzmem. Poszedłem więc do Jana Józefa Lipskiego i wspólnie obmyśliliśmy system dystrybucji, odpowiedni w sytuacji, gdy potencjalnych czytelników jest trzydzieści kilka milionów«”.
Strzyżewski był świadom, że w momencie, gdy publikacja „pójdzie w świat”, szczególnie narażeni zostaną jego najbliżsi – wszakże żona z małymi dziećmi została w Polsce. Dlatego też listownie zwrócił się o pomoc do KOR-u, aby otoczyć ich szczególną opieką.
Wkrótce „Czarna księga cenzury PRL” została opublikowana. Materiały, które Strzyżewski ze swoich rękopisów pieczołowicie przepisywał w Szwecji na maszynie, wydał londyński „Aneks” w 1977 r. Po wznowieniach nakład wyniósł 10 tys. egzemplarzy. Wieść o tym, jak tak naprawdę wygląda „wolność słowa” w Polsce, zataczała coraz szersze kręgi.
Zrzucona bomba
To, co ujawnił Strzyżewski wprawiło w osłupienie zarówno jedną, jak i drugą stronę barykady. Pełne oburzenia (i przerażenia) opienie wyrażali literaci, publicyści, a nawet Konferencja Episkopatu Polski. Na ręce premiera PRL Władysław Bartoszewski i Andrzej Szczypiorski złożyli (sygnowany 14 podpisami członków Pen Clubu) list z apelem o pilną reformę działań GUKPPiW. Członkowie Episkopatu w swoim Oświadczeniu pisali zaś, że „naród ma prawo do obiektywnej prawdy o sobie”.
Jak się okazało, lista zakazanych tematów i twórców zdawała się nie mieć końca. Jak wyliczał Stefan Kisielewski, cenzorskie embargo objęło zagadnienia dotyczące chorób (zarówno zwierząt i ludzi), kinematografię, emigrację, produkcję papieru, cukru, służbę zdrowia, handlu zagranicznego. Nie wolno było też pisać „pewnych rzeczy” o setkach aktorów, pisarzy, dziennikarzy. Nie było tym samym nawet skrawka rzeczywistości, do którego by nie próbowano wetknąć cenzorskiego nosa.
Nie mniej poruszona była strona rządowa. Ówczesny premier Piotr Jaroszewicz wezwał „na dywanik” szefa GUKPPiW Stanisława Kosickiego. W efekcie Kosicki wraz z rzecznikiem prasowym rządu Włodzimierz Janiurkiem dokonali radykalnej redukcji wytycznych dla cenzorów.
Członkowie opozycji zauważyli zarazem, że ostrze cenzury zaczęło się powoli tępić, co z kolei spowodowało, że zaczęto domagać się likwidacji znienawidzonego urzędu. Postulat pełnej „wolności słowa, druku i publikacji” został wysunięty m.in. podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w 1980 r., a także w Stoczni Szczecińskiej.
Wrogowie czy przyjaciele?
Po 1989 r. Tomasz Strzyżewski podkreślał, że tak naprawdę nigdy nie został zaakceptowany przez kręgi emigracji postmarcowej, która cały czas miała go deprecjonować. Można tutaj wspomnieć o paszkwilu, jaki „wysmarował” na temat Strzyżewskiego były członek PZPR, a potem działacz polonijny, zaangażowany w działalność opozycyjną, Andrzej Koraszewski. W wysłanych do różnych redakcji emigracyjnych pismach, nie wahał się on wprost określić Strzyżewskiego jako agenta bezpieki, „postać miałką i nijaką”.
Nie brak również kontrowersji wobec pierwszego wydawcy „Czarnej Księgi Cenzury PRL”, czyli Eugeniusza Smolara. We wspomnianym już filmie „Errata do biografii” Smolar wyraził lekceważący stosunek do Strzyżewskiego wskazując, jakoby za ten za wydanie książki oczekiwał bajońskiej sumy miliona dolarów. Strzyżewski w odpowiedzi wskazał, że publikacja została wydana bez jakiejkolwiek umowy, a materiały przekazane zostały za darmo. Dokument prawny między nim a wydawnictwem „Aneks” został spisany dopiero w 1981 r. W myśl jego postanowień, materiały wydawnictwo otrzymało bezpłatnie, jednakże miało pobierać 15 proc. od wydań obcojęzycznych, do czego jednak nie doszło.
Nowe światło na rolę Smolara w całym przedsięwzięciu rzucił Grzegorz Braun, który najpierw w „Erracie do biografii”, a potem podczas premiery pierwszego krajowego wydania „Wielkiej księgi cenzury PRL” w grudniu 2014 r., wskazał, że w aktach IPN, zachowały się dokumenty wskazujące, że Eugeniusz Smolar został zarejestrowany jako kontakt operacyjny pod pseudonimem „Korzec”.
Równie zastanawiający, jak postać Smolara, jest fakt, że pierwsze krajowe wydanie książki nastąpiło tak późno. Co prawda Narodowe Centrum Kultury (nazwane podczas premiery „Narodowym Centrum Cenzury”) podpisało ze Strzyżewskim w 2007 r. umowę na wydanie uzupełnionej „Wielkiej księgi cenzury PRL”, ale po dwóch latach prac wycofało się projektu, nie zgadzając się m.in. na publikację przedmowy autorstwa Strzyżewskiego. W niezbyt zrozumiałym oświadczeniu zakomunikowano, że wydawnictwo może „zagrozić interesowi publicznemu z uwagi na wrażliwą społecznie tematykę”. Sam Strzyżewski podkreślał, że była to decyzja na polityczne zamówienie, albowiem w zakwestionowanym wstępie ośmielił się zawrzeć krytyczną ocenę postaw części, dziś wpływowych, ludzi emigracji. Czy nie stało się wielką aberracją, że publikacja demaskująca mechanizmy cenzury sama stała się jej przedmiotem?
Kończąc rozważania o okolicznościach powstania i dalszych dziejach tego niezwykłego wydawnictwa nie można się oprzeć wrażeniu, że Tomasz Strzyżewski, pomimo upływu lat, wciąż musiał się przebijać przez mur cenzury, który w głowach wielu ludzi wciąż trzyma się twardo, pomimo iż GUKPPiW przestał istnieć w 1990 r. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne pokolenia zburzą go już na zawsze.
Czytaj też:
Cenzura w PRL. Jak władza kreowała rzeczywistośćCzytaj też:
"Gorzki smak Arizony" - upadek PGR-ów w polskim filmie dokumentalnymCzytaj też:
Obława Augustowska. Nieznane rozmiary komunistycznej zbrodni
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.