"Gorzki smak Arizony" - upadek PGR-ów w polskim filmie dokumentalnym

"Gorzki smak Arizony" -  upadek PGR-ów w polskim filmie dokumentalnym

Dodano: 
Kadr z filmu "Arizona", reż. Ewa Borzęcka (1997). Materiały producenta
Kadr z filmu "Arizona", reż. Ewa Borzęcka (1997). Materiały producentaŹródło:Film Polski
Gabriela Nastałek-Żygadło || Arizona. Film – symbol. Tylko czego? Upadku mieszkańców dawnych terenów popegeerowskich czy zręcznej manipulacji reżyserki? W 2023 roku mija 26 lat od premiery jednego z najgłośniejszych dokumentów, jakie nakręcono w Polsce. Reżyserka Ewa Borzęcka postanowiła ukazać nędzne i pozbawione nadziei życie mieszkańców popegeerowskiej wsi Zagórki w województwie pomorskim.

W 1990 roku, po zaprzestaniu dotowania budżetowego Państwowych Gospodarstw Rolnych, zakład w Zagórkach popadł w długi. Większość mieszkańców przeszła na kuroniówkę, a pocieszenie znaleźli w tytułowej Arizonie – tanim winie, które choć na chwilę pomogło zapomnieć o ciągłej beznadziei.

Koniec świata

Mieszkańcy Zagórek tak opowiadają w filmie „Arizona” o swojej pracy w PGR:

„W PGR-ze przepracowałem 22 lata. Byłem 15 lat kombajnistą i 7 lat magazynierem”; „W PGR-ze pracowałam jako stróż w cielętniku i przy wybieraniu ziemniaków. Mam ostatni zasiłek, jak długo, to nie wiem. Ale jak przyjdzie lato, to idzie zarobić. Idzie się do lasu, nazbiera się jagód, grzybów, jedzie się do Słupska i sprzedaje. I w ten sposób my żyjemy, do jesieni”; „Pracowałam w PGR-ze 19 lat, doiłam krowy. Kochałam te krowy jak ludzi. Naprawdę”.

Wraz z upadkiem PGR-ów runął ich cały świat. Znany dotąd rytm dnia przestał z dnia na dzień istnieć. Przyszła bieda i… mnóstwo wolnego czasu, z którym kompletnie nie wiadomo było, co robić. Jak skomentował to w obrazie Borzęckiej właściciel sklepu w Zagórkach: „Ci ludzie, którzy pracowali 20 lat w PGR są jak ten koń i umieją chodzić tylko tam i z powrotem, nie są przyzwyczajeni do żadnej pracy. (…) Pani Bronia doiła krowy przez 19 lat i teraz też chodzi jak ten koń. Nawet dobrze liczyć nie umie. No przecież za kelnerkę nie pójdzie ta pani do miasta”.

Choć jedna z mieszkanek przytomnie zauważa, że „od góry wszyscy kradli – brygadziści, ludzie (…) to musiało się rozpaść”, to jednak obiegowa opinia jest inna. W filmie przed kamerą jeden z mieszkańców wsi mówi, że „Za komuny było lepiej bo sami kradli i pracownikowi dali ukraść. Teraz jest gorzej, bo kradną i pracownikowi kraść nie dadzą”.

Kadry z filmu Borzęckiej są ostre niczym brzytwa. Bieda i nuda generują inne patologie. Ludzie kradną „z premedytacją” – jeden z gospodarzy skarży się, że musi pilnować „swojego świniaka dzień i noc”, bo zaraz by mu ukradli. Jeden z bohaterów dla zabicia czasu podsłuchuje sąsiadów (za pomocą szklanki) lub obserwuje ich lornetką (kupiona za okazyjną cenę na bazarze w Słupsku). Inny (już na emeryturze) przechadza się „obserwując” codzienne życie sąsiadów.

Wzajemnie szczucie na siebie. Niemoc. Beznadzieja. „Busz po polsku”.

Z pomocą przychodzi „Arizona”. Jak słyszymy w dialogach z filmu: „Najpierw Arizonka, potem żonka. Dla mnie trzy Arizonki i śpię już”. „Tylko Arizona nam została. Piję Arizonę, kładę się spać i nic mnie nie boli”.

Kontrowersyjna popularność

„Arizona” miała dwa szczyty popularności – pierwszy tuż po premierze, gdy na autorkę spadł deszcz nagród (m.in. główna nagroda w Krakowskim Festiwalu Filmowym), drugi – gdy okazało się, że reżyserka bardzo zabiegała, aby obraz Zagórek był jak najbardziej odpychający. Kiedy na jaw wyszło, iż Borzęcka sama przywoziła wino „Arizona” rozdając je za darmo miejscowym, zaś świnię zarżniętą przez gospodarzy „by nie karmić dla złodziei” też im kupiła, a także rezygnowała z wywiadów w mieszkaniach wyglądających „zbyt porządnie” – część środowiska filmowego wyraziła stanowczy protest przeciwko tak nachalnemu kreowaniu rzeczywistości. Marcel Łoziński w rozmowie z Tadeuszem Lubelskim mówił: „(...) ona nie bierze w obronę tych ludzi, ona ich poniża, to jest zwykłe epatowanie najbardziej brutalnymi scenami z życia chłopstwa, odwołujące się do najniższych instynktów widza”.

W reportażu „Kac po Arizonie” autorstwa Edyty Gietki, mieszkańcy odsłaniali kulisy kręcenia filmu: „Stawiali, ile wlezie. Nie chciałam wystąpić, ale szefowi było na rękę, bo tyle wina, co normalnie w miesiąc, szło w dzień, jak były telewizory. Ale nie aż 14 skrzynek. Bzdura! Dwie, może trzy, no cztery, jak była wypłata. Jest nas 206 mieszkańców. Nawet z dziećmi i emerytami nie dałoby rady tyle wypić. (…) Reporterka mówiła »Bronia, nic nie pożałujesz«. Za jakiś czas Musiałowa dostała przekazem 120 zł za warunki, jakie stworzyła na ekranie (…) Dzień emisji dobrze pamięta. Tak się napatrzyła na własną szpetotę, że ze wstydu przez trzy lata nawet się zarejestrować nie poszła”.

Reżyserka Ewa Borzęcka

W opinii samych mieszkańców film zdecydowanie im zaszkodził. W rozmowach z Edytą Gietką relacjonowali: „Wszystkim za »Arizonę« się dostało, nawet tym, którzy nie pili:
– Teraz to już ludzie zapomnieli, ale z początku koszmar przeokropny – wspomina Małgorzata. – Zajeżdżam na pogotowie z dzieckiem, pielęgniarka spisuje miejscowość: „Zagórki”... i tak spogląda, że… A jak do autobusu się wsiadało z naszą tabliczką, to tylko gwizdy: »Pani z tej Arizony, co tam takie pijaństwo?« Pytam: »Widział mnie pan w filmie? Nie? Bo tam też są normalni ludzie«. A takich wszędzie się znajdzie, no bo w którym sklepie nie ma arizony. Najlepiej z człowieka zrobić małpę i tak go zostawić. Tyle nagród dostała, dlaczego nie pomogła?”

Dyrektorka pobliskiej Szkoły Podstawowej, w rozmowie z reporterką, wskazywała jak mocno obraz z „Arizony” odbił się na dzieciach z Zagórek: „Może tak jeszcze dodam: skrzywdzone są. Ale myśmy tego poznać nie dali. W ogóle to w szkole zaraz od »Arizony« obowiązywała taka zasada: udajemy, że tego filmu nie było i nie ma.

- Nauczyciele mogli udawać, ale dzieci nie.

- No tak. Dzieci się śmiały, nawet niekiedy dokuczały. Były przycinki nieładne. Ale nauczyciel, kiedy usłyszał takie zachowania, tłumaczył: nie wolno. Bo ten film jest mocno przesadzony. Dodam: on zrobił krzywdę na wiele lat, napiętnował. Przylgnęła łatka”.

Autorka filmu broniła się, że owszem płaciła drobne kwoty za udział w filmie, ale alkoholu nie stawiała. I na pewno nie było jej intencją upokorzenie mieszkańców Zagórek. W reportażu „Tak się kończy Arizona” autorstwa Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego, tak opisywała swój punkt widzenia:

„No tak. Tam się piło i ja to pokazałam. Pamiętam, jak pierwszy raz weszłam do tego starego sklepu. Zimno było jak diabli, sklep nieogrzewany. Chodzi tylko farelka, a przy tej farelce, w strumieniu ciepłego powietrza z nadmuchu, jedna przy drugiej stoją butelki wina. Wokół sami mężczyźni i co się któraś butelka już w miarę dostatecznie ogrzeje, to ją wypijają. I dostawiają nową. Tak tam wtedy było i ja to uchwyciłam w takim momencie. Gdybym chciała tych ludzi obrazić, o co mnie później posądzano, mogłabym pokazać dużo więcej i dużo gorszych rzeczy.

- Na przykład?

- Na przykład kobiety leżące pijane w błocie. Wymiotujących. Nie pokazałam wszystkiego, bo nie było moim celem upokorzenie kogokolwiek. Ja tych ludzi pokochałam! I zrobiłam film po to, żeby im pomóc. Ale by im pomóc, trzeba było pokazać, że potrzebują pomocy”.

Gdzie leży prawda? Na pewno niekwestionowaną zasługą filmu Borzęckiej jest fakt, iż o dramatycznych losach mieszkańców byłych PGR-ów po prostu zrobiło się głośno. Wypominanie, że w transformującej się, goniącej Zachód Europy Polsce są ludzie, których życie przypomina nędzną wegetację było swoistym aktem odwagi. Tak „Arizonę” bronił Andrzej Fidyk: „(…) »Arizona« pozostaje jednym z najważniejszych wydarzeń w historii telewizji i polskiego filmu dokumentalnego. Autorka w wyrazisty sposób postawiła problem ludzi wypchniętych na margines przez system, żyjących w opuszczonych PGR-ach. »Arizona« działa na emocje, kto ją widział, do końca życia zapamięta los tych biednych ludzi”.

„Kiedyś żyło się lepiej”

Czy jednak nie można o ludzkim dramacie powiedzieć nieco inaczej? W sposób bardziej przemyślany, taktowny? Nie piętnując na długie lata ludzi, których los i tak nie oszczędził? Ano można, udowodniła to – i to jeszcze przez Arizoną, Irena Kamieńska, w swoim filmie „Mgła” z 1993 roku.

W filmie Kamieńskiej nie zostaje wskazane dokładne miejsce akcji. Jest to celowy zabieg, który nadaje obrazowi wymiar uniwersalny. PGR ukazany przez autorkę jest po prostu jednym z wielu PGR-ów. Ludzie, którzy stają przed kamerami, są reprezentantami całej rzeszy mieszkańców likwidowanych Państwowych Gospodarstw Rolnych, których łączy ta sama krzywda. Są wykluczeni, pogardzani przez miejscowych notabli, kompletnie zagubieni w nowej rzeczywistości. Kamieńska nie szuka sensacji. W przeciwieństwie do „Arizony”, widzimy tutaj mało „rozrywkowych” ludzi, których czas wypełniają starania aby zapewnić minimalny poziom egzystencji swoim rodzinom.

W „Mgle” w reżyserii Kamieńskiej, rodziny stają przed kamerą i w prostych słowach opowiadają o swoim gorzkim losie:

„Nie dość, że jesteśmy na kuroniówce, to jeszcze przesyłają nam czynsz za mieszkanie w wysokości 110 tys. zł. Za światło obecnie nie płacimy, bo nie ma z czego. Mamy na utrzymaniu czworo dzieci i nas dwoje to jest razem sześcioro i zasiłku mamy 1,6 mln zł. I to nie starcza, no nie starcza… Ja już tak różnie kombinuję, jak tu... żeby ubrać te dzieci, trójka chodzi do szkoły… Pracy nie obiecują żadnej. No i nie wiem... Dobrze, że jeszcze mam kawałek ziemi i ogródek za domem i z tego się utrzymujemy. Ale i tak jest ciężko.

Poszedłem do naczelnika. On mówi, że jesteśmy ludźmi młodymi – do pracy! Ja mówię, Panie Naczelniku daj mi Pan tę pracę, to z miłą chęcią pójdę. A jak nie to ja swoje dzieci przyprowadzę do Pana Naczelnika, pan je będzie ubierał, żywił i zobaczy Pan ile to będzie kosztować. – »Nie mądrzyjcie się ze mną« – Zabrał się i poszedł”.

Przedstawiciele 9-osobowej rodziny mówią, że tak naprawdę ich menu ograniczyło się do chleba z margaryną albo ze smalcem, choć czasem nawet i na to nie wystarcza. Ojciec rodziny mówi wprost o rozstroju nerwowym, o wyczerpaniu bezsennymi nocami. Remedium? Bardzo proste – praca. Tylko tyle i aż tyle. W obrazie Kamieńskiej jeden z bohaterów mówi: „Gdybym miał pracę, miałbym wszystko… tak jak kiedyś, a teraz nie mam pracy i jestem jak ten dziad, i to najgorzej mnie boli”.

Niczym refren, w wypowiedziach bohaterów filmu, powtarza się stwierdzenie „Kiedyś żyło się lepiej”. Jednakże nie jest to tylko bezrefleksyjna tęsknota za minionym ustrojem. Ludzie mają świadomość tego, że komunizm nie wróci, że w PGR-ach też dochodziło do wielu nadużyć i niegospodarności, ale jednocześnie wyziera z nich poczucia bycia wyrzutkami w nowym systemie. Prezydentura Lecha Wałęsy, która w ich oczach była uosobieniem nadziei na nowe, lepsze życie okazała się być kompletną farsą. W nowej rzeczywistości politycznej okazało się, że są po prostu zbędni.

Kamieńska w swoim dokumencie ukazuje, iż upadek PGR-ów był tragedią dla ludzi niezależnie od ich wieku. Oto płaczący przed kamerą mężczyzna opowiada, że likwidacja PGR-u nastąpiła na parę miesięcy przed jego przejściem na emeryturę. Co ma robić? Jak sam mówi, gdyby dostał od Państwa trochę ziemi, pieniądze na krowę i konia, sam by sobie poradził. Jakże duży kontrast stanowią te wypowiedzi z postawą bohaterów „Arizony”!

Beznadzieję pogłębia fakt, że wraz z utratą miejsca pracy, mieszkańcy zostali jednocześnie wykluczeni komunikacyjnie. Do najbliższego autobusu jest 5 km, teraz ma być likwidowana także linia PKP. Ludzie zastanawiają się – nawet gdyby udało się komuś coś znaleźć w mieście, to jak do tej pracy dojechać? Boli także odrzucenie przez władzę – właściwie na każdym poziomie. Począwszy od naczelnika gminy, który nie chce ich przyjmować w urzędzie, poprzez przedstawicieli wojewody aż po rząd. „Gdy za komuny napisało się do Pierwszego Sekretarza, to zaraz ktoś przyjechał, a teraz? Nawet nie wiadomo do kogo się zwrócić”. Ludzie mają świadomość, że przez tzw. „resztę” są postrzegani, jako „element drugiej kategorii”, „ciemniacy”, „pijacy”, „złodzieje”. A oni… chcieliby, żeby w końcu ktoś ich wysłuchał.

Nad zlikwidowanym PGR-em rozciąga się coraz większa mgła... I również we mgle niezrozumienia i beznadziei pogrążają się jego mieszkańcy.

Dwie reżyserki, dysponując bardzo podobnymi środkami technicznymi, zrealizowały dwie kompletnie różne narracje na temat tego samego problemu. O ile jednak obraz Ireny Kamieńskiej pozostaje znany raczej jedynie miłośnikom kina dokumentalnego, o tyle wstrząsająca „Arizona” Ewy Borzęckiej stała się filmem znanym szerokiej publiczności. Pytanie tylko, czy cena jaką zapłacili mieszkańcy Zagórek nie była zbyt wysoka?

Czytaj też:
Ksiądz Franciszek Blachnicki. Przez lata na celowniku służb PRL. Dlaczego zginął?
Czytaj też:
Grzegorz Przemyk. Jego śmierć miała być "karą" dla matki
Czytaj też:
QUIZ: Filmy z czasów PRL o… PRL. Pamiętasz najlepsze sceny i aktorów?

Źródło: DoRzeczy.pl