Grzegorz Przemyk. Jego śmierć miała być "karą" dla matki

Grzegorz Przemyk. Jego śmierć miała być "karą" dla matki

Dodano: 
Grzegorz Przemyk
Grzegorz Przemyk Źródło: Muzeum Historii Polski
Grzegorz Przemyk zmarł 40 lat temu, 14 maja 1983 roku. Jego śmierć była następstwem ciężkiego pobicia. Dlaczego młody chłopak zginął? Czy władze PRL chciały się zemścić w ten sposób na jego matce?

Grzegorz Przemyk dowiedział o zdanym egzaminie maturalnym 12 maja 1983 roku. Dla niego i jego kolegów był to więc szczególny dzień, a zarazem powód do świętowania. Radosny nastrój grupy znajomych, którzy bawili się na Placu Zamkowym w Warszawie przerwał oddział Milicji Obywatelskiej (MO). Kiedy funkcjonariusze chcieli chłopców wylegitymować okazało się, że niektórzy, w tym Przemyk, nie mają przy sobie dokumentów. Grzegorza, wraz z kolegą, zatrzymano i zawieziono na komisariat MO na Starym Mieście przy ul. Jezuickiej.

Zakatowanie Przemyka

Na miejscu Przemyk został dotkliwie pobity. Milicjanci wielokrotnie kopali i uderzali go w brzuch pięściami i pałką. Jeden z zomowców mówił „Bijcie tak, żeby nie było śladów”. Krzyki katowanego chłopaka słychać było na zewnątrz komisariatu.

W końcu na posterunek dotarł kolega Przemyka z jego dokumentami. Kiedy zobaczył w jakim stanie jest Grzegorz zaczął krzyczeć na milicjantów. Oni wrzeszczeli, że Przemyk jest niezrównoważony psychicznie lub, że zażywa narkotyki. Wezwano karetkę, która zawiozła chłopaka do szpitala. Sanitariusze domyślili się, że chłopak symulował wcześniej chorobę psychiczną, aby wyrwać się zomowcom. Kiedy Grzegorz dotarł do szpitala, nie był stanie samodzielnie iść. Niedługo potem do szpitala przybyła jego matka, która widząc, że jej syn nie ma zewnętrznych obrażeń, kazała zabrać go do domu.

Wspomnienie Grzegorza Przemyka na wystawie PWPW

Stan Grzegorza pogarszał się jednak. W domu poczuł się jeszcze gorzej. Znajoma lekarka stwierdziła krwotok wewnętrzny. Przemyk szybko ponownie trafił do szpitala, gdzie był operowany. Okazało się, że faktycznie ma rozległe obrażenia w jamie brzusznej, a operacja nic w tym wypadku nie pomoże. Dwa dni po skatowaniu przez zomowców i milicję, 14 maja 1983 roku Grzegorz Przemyk zmarł.

19 maja odbył się pogrzeb Grzegorza Przemyka. Na Powązki przybyło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wieść o bestialskim pobiciu młodego człowieka rozeszła się bardzo szybko. Ludzie przybyli, aby pożegnać Przemyka, a zarazem po to, aby zamanifestować sprzeciw wobec komunistycznej dyktatury.

Dopaść syna

Pobicie Grzegorza Przemyka nie było przypadkowe. Jego matka, Barbara Sadowska, była poetką i działaczką antykomunistyczną, należała do Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom. Po śmierci swojego syna, w wywiadzie dla amerykańskiej stacji ABC wyznała, że kiedy rok wcześniej przetrzymywano ją w więzieniu, usłyszała od funkcjonariuszy: „Was, Sadowska, nie możemy ruszyć, ale syna wam załatwimy”. 3 maja 1983 roku Barbara Sadowska została pobita przez „nieznanych sprawców”. 10 dni później, już całkiem „jawnie”, MO skatowało jej syna, w wyniku czego zmarł.

Była to oczywista próba zastraszenia. Mieczysław Rakowski, wówczas wicepremier w rządzie Wojciecha Jaruzelskiego, pisał później, że Barbara Sadowska i jej syn zostali „upatrzeni” i władza postanowiła „dać im nauczkę”.

Pogrzeb Grzegorza Przemyka. Kondukt żałobny w drodze na Cmentarz Powązkowski w Warszawie. W pierwszym rzędzie po środku idzie ks. Jan Sikorski. 19 maja 1983 r.

Po śmierci Przemyka władza robiła wszystko, aby zatuszować sprawę i jak najbardziej ją zagmatwać. Szczególne „zasługi” mieli na tym polu Czesław Kiszczak i Jerzy Urban. Sprawa śmierci Grzegorza Przemyka została perfekcyjnie wykorzystana przez aparat przemocy oraz propagandę PRL.

Jak pisze Dobrosław Rodziewicz na stronie IPN: „Strategię sterowania postępowaniem w sprawie śmierci Przemyka ustalano na najwyższych szczeblach władzy, z udziałem samego Jaruzelskiego, a pod komendą generałów Kiszczaka i Milewskiego. W wyniku licznych matactw, wywierania nacisków na prokuratorów, ich wymiany, zastraszania świadków i wytypowanych »kozłów ofiarnych«, prześladowania prawników pomagających matce ofiary i tym podobnym działaniom, udało się doprowadzić w lipcu 1984 r. do uniewinnienia dwóch milicjantów z Jezuickiej, w tym dyżurnego komisariatu Arkadiusza Denkiewicza – autora polecenia »bijcie tak, żeby nie było śladów«”.

16 lipca 1984 roku odbył się wyreżyserowany proces, w wyniku którego skazano dwóch sanitariuszy, którzy przewozili Grzegorza do szpitala. Władza wymusiła na nich przyznanie się do winy i wymierzyła karę 2 i 2,5 lat pozbawienia wolności. Milicjantów, którzy faktycznie zakatowali Grzegorza od razu zwolniono.

Sprawiedliwość nie dosięgła winnych śmierci Grzegorza Przemyka nawet po roku 1989. Trzej milicjanci, którzy doprowadzili do jego śmierci zostali uniewinnieni (jeden uniknął kary „z powodów zdrowotnych”).

Sprawa Grzegorza Przemyka to jeden z najbardziej jaskrawych i tragicznych przykładów, jak bezwzględnym, zbrodniczym i zakłamanym systemem była PRL. Niestety, nawet w czasach „wolnej Polski”, sądy nie potrafiły wymierzyć sprawiedliwości, a mordercy Przemyka nigdy nie ponieśli kary.

Czytaj też:
Ksiądz Franciszek Blachnicki. Przez lata na celowniku służb PRL. Dlaczego zginął?
Czytaj też:
Ks. Stanisław Suchowolec. Niewyjaśniona śmierć w ostatnich chwilach PRL. Kto go zabił?
Czytaj też:
"Wrażliwy jak otwarta rana". Zbigniew Herbert w oczach Leopolda Tyrmanda

Źródło: DoRzeczy.pl