PIOTR WŁOCZYK: Napisał pan książkę o ludobójstwie, które – jak sam pan to określa w tytule – znalazło się w cieniu Wołynia...
DR DAMIAN KAROL MARKOWSKI: Wołyń był pierwszy, więc siłą rzeczy przyciągnął najwięcej uwagi ówczesnych władz polskich i społeczeństwa. Z tego samego powodu poświęcono mu najwięcej miejsca w polskiej historiografii. Słowo to stało się bardzo pojemnym terminem, pod który można było – oczywiście upraszczając – podciągnąć wszystko, co w trakcie drugiej wojny światowej stało się między Polakami i Ukraińcami. W mojej książce staram się pokazać, że zbrodnie dokonane na Polakach w Galicji Wschodniej powinny być traktowane odrębnie, ponieważ miały własną charakterystykę.
Chociaż geograficznie region ten sąsiaduje z Wołyniem, to jednak w czasie drugiej wojny światowej pod względem składu narodowościowego Galicja Wschodnia różniła się od niego w sposób diametralny.
Mówimy tu o wschodniej części województwa lwowskiego, całym województwie tarnopolskim i stanisławowskim, które od 1941 r. aż do zakończenia okupacji niemieckiej weszły w skład tzw. Dystryktu Galicja Generalnego Gubernatorstwa. Obszar dotknięty masowymi mordami był więc ogromny – od Karpat do Wołynia i od Zbrucza aż do Sanu.
Na Wołyniu Polacy stanowili w momencie wybuchu wojny zaledwie 16 proc. ludności. Z kolei Galicję Wschodnią w 1943 r. zamieszkiwała dobrze zorganizowana ludność polska, która liczyła ponad milion osób (ok. jednej trzeciej wszystkich mieszkańców tych terenów). Największe miasta – Lwów, Tarnopol i Stanisławów – były zdominowane przez Polaków. Ukraińscy nacjonaliści, chcąc „wyczyścić” te ziemie z polskości, mieli tu więc dużo trudniejsze zadanie niż na Wołyniu.
Masowe mordy na polskiej ludności Galicji Wschodniej rozpoczęły się w połowie stycznia 1944 r. W jaki sposób banderowcy przygotowywali do tego „grunt”?
Pierwsze uderzenia na Polaków w Galicji Wschodniej dokonane zostały jeszcze pod koniec czerwca 1943 r., gdy Wołyń spływał już krwią. Atakowano pojedynczych przedstawicieli polskich elit, którzy mogliby organizować opór – m.in. duchownych, przedwojennych urzędników i wojskowych. Równolegle zaczynają też ginąć leśnicy z całymi rodzinami. Banderowcy zamierzali przerzucić ciężar walki partyzanckiej z Wołynia do Galicji Wschodniej i dążyli do tego, by lasy były wolne od ludzi, którzy mogliby przeciwstawiać się antypolskiej akcji.
Kiedy ukraińscy nacjonaliści podjęli decyzję o przeniesieniu do Galicji Wschodniej masowych mordów?
Ta decyzja w pewnym sensie dojrzewała. Początkowo pojawiały się pomysły, by Polaków wypędzić. Ostatecznie jednak – kluczowy głos miał tu Roman Szuchewycz – na konferencji OUN-B w sierpniu 1943 r. we wsi Złota Słoboda banderowcy doszli do wniosku, że antypolska akcja zostanie przeniesiona do Galicji Wschodniej. Jesienią tego roku Roman Szuchewycz wizytował zrewoltowany Wołyń i widział, że na wielkich przestrzeniach panują Ukraińcy. Stwierdził, że chciałby widzieć podobne rezultaty na terenie Galicji Wschodniej. Zanim jednak OUN-B i UPA przystąpiły do masowych mordów, Szuchewycz analizował materiały, które spływały do niego z „terenu” w związku z „mniejszymi” antypolskimi akcjami, takimi jak mordy na całych rodzinach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.