„Przyspieszyłem kroku, gdyż do wybuchu pozostało tylko parę sekund. Usłyszałem dwa pociągi zbliżające się do stacji. Nagle zatrzymały się. Popatrzyłem na zegarek i zacząłem liczyć. Trzy sekundy… Dwie… Jedna i odwróciłem się w kierunku stacji. Nagle nad stacją ukazał się ogromny błysk, a następnie setki mniejszych błysków, aż długi język czerwono-pomarańczowego ognia pokrył dach budynku. W tej samej chwili rozległa się straszliwa eksplozja, która zatrzęsła chodnikiem. Przyspieszyłem kroku. Wkrótce usłyszałem przeraźliwe krzyki, płacze, rozkazy i nawoływania. Panika ogarnęła wszystkich na stacji. Zawyły syreny alarmowe. Ruszyła do akcji policja i pozamykano wyjścia z peronów. Wszelkiego rodzaju pojazdy zajeżdżały pod stację.
– Część długu została Niemcom spłacona – pomyślałem”.
To fragment wydanych właśnie w Polsce fascynujących wspomnień kpt. Bernarda Drzyzgi „Kazimierza 30” (wydawnictwo Mireki). Opisana przez niego scena rozegrała się 10 kwietnia 1943 r. na berlińskim Hauptbahnhof, czyli Dworcu Głównym. Tego dnia Drzyzga wraz z grupą żołnierzy Armii Krajowej dostał się do stolicy III Rzeszy i dokonał w niej skutecznego zamachu bombowego.
Polacy dotarli do Berlina przez Bydgoszcz. Jechali wagonem „Nur für Deutsche”, wyposażeni w fałszywe niemieckie papiery. Do stolicy III Rzeszy dojechali o godz. 6 rano. Po przybyciu na miejsce sprawdzili, że za godzinę na perony z dwóch stron wjadą pociągi z urlopowanymi żołnierzami Wehrmachtu. Następnie Józef Lewandowski „Jur” udał się do dworcowej toalety, gdzie odbezpieczył przywiezioną z Warszawy bombę.
Ładunek był śmiertelnie groźny. Składał się z 2 kg trotylu, 200 g plastiku i 2 kg jednocalowych gwoździ. Całość – bomba została umieszczona w skórzanej torbie – uzupełniał mechanizm zegarowy z bateriami. Przed przyjazdem wojskowych pociągów „Jur”, jak gdyby nigdy nic, wyszedł z torbą na peron i usiadł na ławce obok niemieckich oficerów. Po pewnym czasie wstał i powoli oddalił się, pozostawiając ładunek. Na pełnym żołnierzy i bagażu peronie torba nie zwróciła niczyjej uwagi. Potężna eksplozja nastąpiła o godz. 7.02.
Czytaj też:
Rzeźnia na „Bismarcku”. Ostatnie chwile dumy III Rzeszy
Straty były bardzo poważne. Zginąć miało 14 Niemców, a około 60 zostało rannych. Budynek dworcowy został poważnie uszkodzony. Rozbity został między innymi gruby szklany dach, a odłamki wywołały wśród Niemców nie mniejsze spustoszenie niż sama bomba.
Sabotaż w Berlinie doprowadził do furii Hitlera, który kazał Heinrichowi Himmlerowi osobiście nadzorować śledztwo. Niemcy się zorientowali, że atak był dziełem polskiego podziemia, nikogo jednak nie udało im się schwytać. Mimo że za głowę każdego polskiego sabotażysty gestapo wyznaczyło nagrodę w wysokości 10 tys. marek, Polacy bezpiecznie wrócili do Warszawy. I rozpoczęli przygotowania do kolejnego uderzenia.
Oko za oko
Pochodzący ze Śląska Bernard Drzyzga był oficerem 75. Pułku Piechoty. W jego składzie walczył dzielnie w kampanii 1939 r. Po klęsce dostał się do niewoli, szybko jednak podjął próbę ucieczki. Z Oflagu II C w Woldenbergu udało mu się jednak zbiec dopiero za trzecim razem. W wyniku brawurowej ucieczki – opisanej w jego wspomnieniach ze szczegółami – znalazł się w okupowanej Warszawie. Tam szybko wsiąkł w konspirację.
Ponieważ Drzyzga mówił dobrze po niemiecku i doskonale znał III Rzeszę, od kierownictwa Armii Krajowej otrzymał niezwykle niebezpieczne zadanie. Miał sformować jednostkę specjalną, która przeniknęłaby na terytorium wroga i dokonała tam aktów dywersji. Cel: odwet za niemieckie okrucieństwa popełniane w Polsce oraz zachwianie morale narodu niemieckiego.
Jednostka Drzyzgi powstała w grudniu 1942 r. i przyjęła kryptonim Zadra-Lin. Działała w ramach elitarnej Organizacji Specjalnych Akcji („Osa-Kosa”). Motywację żołnierzy „Zagra-Lin” i założenia podjętej przez nich akcji dobrze oddaje następująca rozmowa między Drzyzgą a Józefem Lewandowskim „Jurem”:
– A zatem, siła przeciwko sile! – wykrzyknął »Jur«.
– Oko za oko, ząb za ząb – dokończyłem.
– To jedyna rzecz, jaką hitlerowcy zrozumieją.
– To prawda – przyznałem. – Jeżeli akcja się uda, w co mocno wierzę, będziemy przykładem dla innych i podniesiemy naszego ducha moralnego.
– Ja im pokażę! – wykrzyknął Józiu, przygryzając wargi”.
To właśnie „Jur” stanowił filar zespołu. Mówiący po niemiecku jak rodowity Berlińczyk nie tylko świetnie czuł się na terenie Rzeszy, lecz także potrafił „rozmawiać” z Niemcami. Czyli krzyczał na nich, arogancko ich sztorcował i traktował z góry. Ostentacyjnie jeździł wagonami pierwszej klasy – oczywiście „tylko dla Niemców” – palił w nich cygara i wykłócał się z niemieckimi oficerami. Była to metoda skuteczna. Pozwoliła mu szczęśliwie przechodzić wszystkie kontrole graniczne.
„Jur” Niemców nienawidził i ze swojej odwetowej „roboty” czerpał olbrzymią satysfakcję. Uważał, że na terror należy odpowiadać kontrterrorem. Dla Drzyzgi ważne było również to, że ataki na terenie Rzeszy – w przeciwieństwie do akcji podziemnych dokonywanych na terenie Generalnego Gubernatorstwa – nie pociągały za sobą odwetowych pacyfikacji niewinnej polskiej ludności dokonywanych przez gestapo.
Berlin i Wrocław
Pierwszym zamachem dokonanym przez „Zagra-Lin” było podłożenie bomby na stacji kolejki podziemnej przy Friedrichstrasse w Berlinie 24 lutego 1943 r. Bomba została odpalona w momencie, gdy z kolejki wysiedli udający się do pracy gestapowcy. Niemiecka prasa podała później, że w wyniku eksplozji zginęły cztery osoby, ale „Jur” – swoimi kanałami – miał ustalić, że ofiar śmiertelnych było 36, a rannych 78. Oczywiście po tylu latach liczba ta jest trudna do zweryfikowania.
Kolejnym miastem, które wzięli na cel żołnierze „Zagra-Lin”, był Wrocław. Tam uderzyli 23 kwietnia 1943 r. Tak jak na berlińskim Dworcu Głównym akcją kierował „Kazimierz 30”, a głównym wykonawcą był „Jur”. Celem ataku był pociąg wojskowy, który na wrocławski dworzec miał wtoczyć się o godz. 5.40. Schemat był taki jak poprzednio: „Jur” odbezpieczył bombę w dworcowej latrynie i pozostawił ją na peronie.
„Zorientowałem się, że tylko trzy minuty pozostały do eksplozji – wspominał »Kazimierz 30«. – Spojrzałem jeszcze raz na zegarek i zacząłem powoli zbliżać się do wyjścia. Spojrzałem jeszcze na pociąg wojskowy. Właśnie żołnierze zaczęli z niego wychodzić i ustawiać się w szeregach na peronie.
Czytaj też:
Hitler – dziecko bolszewików
– Więc nasza podróż nie odbyła się nadaremno – pomyślałem, opuszczając stację. Uszedłem zaledwie kilkadziesiąt metrów od dworca, gdy usłyszałem straszliwą eksplozję. Nawet chodnik zadrżał pod moimi nogami. Słychać było odgłos rozpryskującego się szkła. Przechodnie zatrzymywali się przerażeni, a potem zaczęli biec w kierunku dworca, aby zobaczyć, co się stało. Przyspieszyłem kroku”.
Tym razem ofiar było kilka, ale efekt psychologiczny kolejnego udanego zamachu na terenie Rzeszy był olbrzymi. Wkrótce po tej akcji „Kazimierz 30” i „Jur” zostali udekorowani Orderami Virtuti Militari. Inni członkowie oddziału otrzymali zaś Krzyże Walecznych i Krzyże Zasługi.
Od Rygi po Murnau
Dwa ataki bombowe w Berlinie i jeden we Wrocławiu nie zamykały działalności bojowej „Zagra-Lin”. Członkowie grupy również:
– 12 maja 1943 r. wysadzili w powietrze niemiecki pociąg zaopatrzeniowy pod Rygą. W liczącym 36 wagonów składzie znajdowały się amunicja i czołgi. „Wszystko, co z niego pozostało – napisano w niemieckiej gazecie – to ogromny zwał pokręconego żelaziwa”.
– Wrzucili wiązkę granatów do niemieckiej restauracji. Akcja ta również odbyła się w łotewskiej stolicy. „Zagra-Lin” stworzył tam siatkę, w skład której weszli miejscowi Polacy, Polacy z Litwy, a nawet Niemiec.
– Spalili niemiecki pociąg zaopatrzeniowy między Bydgoszczą a Gdańskiem. Akcja miała wyjątkowo brawurowy przebieg – polscy zamachowcy w ostatniej chwili wyskoczyli z pędzącego pociągu.
– Planowali ucieczkę gen. Władysława Bortnowskiego z oflagu w Murnau. Sprawa była już dopięta na ostatni guzik. Generałowi wyrobiono fałszywe dokumenty i przygotowano cywilne ubranie. Za druty miał się przedostać w wozie piekarza, który co rano przywoził chleb dla Niemców. Akcja spaliła na panewce, bo w ostatniej chwili zwerbowany przez Polaków piekarz został wcielony do Wehrmachtu.
Wspomnienia Bernarda Drzyzgi są porywające, czyta się je jak powieść sensacyjną. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że czasami są nieco przesadzone. Zupełnie fantastyczna wydaje się na przykład liczba 100 zabitych we wspomnianym wyżej ataku na niemiecką restaurację w Rydze. Wątpliwości budzi również historia zamachu na… Adolfa Hitlera, który miał zostać zorganizowany przez Józefa Lewandowskiego „Jura”.
Jego szczegółowy opis został zawarty w znajdującej się w aneksie książki relacji „Jura”:
„Od oficera SS Rudolfa Teschke dowiedziałem się, że właśnie za 2 dni ma przyjechać do Bydgoszczy pociągiem specjalnym Hitler. Przyjazd tego pociągu do Bydgoszczy miał nastąpić o godz. 22.
Zamach na pociąg miał mieć miejsce w odległości 8 km od Bydgoszczy, w miejscu, gdzie pociąg przejeżdżał przez las. Całe gestapo, SS, policja tajna i żandarmeria okoliczna miały być w pogotowiu i obstawić przed tą godziną trasę pociągu na długości 3 km od Bydgoszczy aż samego dworca, na który miał przyjechać pociąg wiozący Hitlera.
»Dym« pracował na kolei i uzgodnił z kolejarzami, będącymi członkami podziemia, że będą nas informowali o zbliżaniu się pociągu. Wtajemniczony w akcję był również dróżnik, który w tym właśnie czasie miał mieć służbę w budce na pobliskim przejeździe.
W przeddzień poczyniliśmy starannie wszystkie przygotowania, zgromadziliśmy materiał wybuchowy, aby pociąg wysadzić w powietrze. Wybraliśmy dogodne miejsce, gdzie pociąg miał przejeżdżać przez dosyć wysoki zagajnik, na zakręcie. I tam właśnie, w dwóch miejscach, w odległości około 20 metrów jeden od drugiego, podłożyliśmy silny materiał wybuchowy, który został zakopany na głębokości 40 cm i podłączony zapalnikami. Od niego przeciągnięty był przewód elektryczny o długości 150 m. Wszystko to było przeciągnięte pod ziemią, na głębokości 20 cm. Połączenie kabla z bateriami miało nastąpić na dany przeze mnie latarką znak.
O wyznaczonej godzinie usłyszeliśmy zbliżający się pociąg. Naprężenie nerwów było wielkie, gdyż oczekiwanego od dróżnika znaku nie otrzymaliśmy, gdy nagle zobaczyłem zamiast pociągu osobowego – jadące z szybkością 40 km na godzinę dwa wagony towarowe popychane przez lokomotywę, które zwekslowano na boczny tor. Pełni napięcia oczekiwaliśmy jeszcze ok. 50 minut, ale oczekiwany pociąg nie zjawił się w ogóle. Odwołałem stan alarmowy i wkrótce dowiedziałem się, że Hitler w tym dniu do Bydgoszczy nie przyjedzie i że rzekomo w ostatniej chwili zmienił decyzję i wyjazd swój odwołał”.
Żołnierze Polski podziemnej wysadzający w powietrze Adolfa Hitlera! Przyznają państwo, że jest to wizja porywająca!
Niestety jednostce „Zagra-Lin” nie dane było zadać okupantowi kolejnych ciosów. W lipcu 1943 r. została rozwiązana. Był to efekt rozbicia „Osy-Kosy” na skutek głośnego nalotu gestapo na warszawski kościół św. Aleksandra, w którym odbywał się ślub dwojga członków oddziału (o tragedii tej pisałem szeroko w artykule „Lincz na bohaterze”, „Historia Do Rzeczy”, 8(30)/2015). Kierownictwo Armii Krajowej uznało, że „Zagra-Lin” może zostać zdekonspirowany, a jego członkowie mogą wpaść w łapska gestapo. „Zagra-Lin” został więc rozformowany, a kpt. Bernard Drzyzga przeniesiony do Okręgu Łódź AK. Po wojnie przedostał się do 2. Korpusu gen. Władysława Andersa, a ostatecznie osiadł w angielskim Brighton. Zmarł w 1994 r. w wieku 83 lat.
Działalność „Zagra-Lin” to mało znany epizod dziejów Polskiego Państwa Podziemnego. A szkoda, bo mamy z czego być dumni.
„Już za długo tolerowaliśmy niemieckie zbrodnie – mówił w 1943 r. Bernard Drzyzga. – Musimy i my pokazać Niemcom, że potrafimy pomścić naszych braci. Uderzymy tam, gdzie ich najwięcej zaboli. Najczulszym miejscem jest ich własne legowisko i serce Rzeszy, sam Berlin. Musimy pokazać, że i my potrafimy zrobić im piekło na ziemi. Sabotaż i terror w Rzeszy zdemoralizuje Niemców. A jak to podniesie na duchu Polaków w kraju! Satysfakcja, że i Niemcy biorą po skórze!”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.