Kazimierz Wielki miał cztery żony i słynął z podbojów w alkowie, a jednak pomimo to nie doczekał męskiego potomka i następcy. Władzę w Polsce objął po nim jego siostrzeniec, król Węgier, Ludwik Andegaweński.
Ostatnie polowanie
Na początku września 1370 roku Kazimierz Wielki udał się w okolice Radomska na dwór w Przedbórzu. Lubił to miejsce. W okolicy rozciągała się gęsta puszcza, gdzie monarcha oddawał się łowieckiej pasji. Także tym razem pobyt w Przedbórzu miał być połączony z polowaniem na dziką zwierzynę. Podobno odradzano mu tę wyprawę – nie wiemy, czy ze względu na przypadające wtedy święto kościelne, czy też z racji pilnych obowiązków państwowych. Te sugestie króla jednak nie powstrzymały i ruszył w las.
Polowanie nie okazało się szczęśliwe. W czasie pogoni za zwierzem, prawdopodobnie w okolicach miejscowości Żeleźnica, koń króla przewrócił się, a wraz z nim upadł także król, który złamał i ranił wówczas lewą nogę. Choć rana nie wyglądała dobrze, to szybko zaczęła się goić, tak więc nikt zbyt mocno nie przejął się dolegliwością Kazimierza. Nie wszystko było jednak w porządku. Po kilku dniach monarcha zaczął nagle czuć się coraz gorzej. Jednocześnie, niepomny na rady swych medyków, mimo zranionej nogi, udał się do łaźni.
W kolejnych dniach stan króla tylko się pogarszał. Dopadła go gorączka, której niczym nie dało się zbić. Kazimierz był coraz bardziej osłabiony, lecz mimo to kazał ruszać w stronę Krakowa. Chciał wracać na Wawel, gdzie czekały żona i córki. Podróż trwała kilka tygodni. Zatrzymywano się po drodze w dłuższe postoje w Sandomierzu, Koprzywnicy, Osieku, Korczynie i Opatowcu. Zanim Kazimierz dotarł do stolicy był już w bardzo kiepskim stanie. Król przeczuwał, iż mogą to być jego ostatnie dni. Zaczął wtedy spisywać testament.
Kazimierz Wielki, jak pisał Jan z Czarnkowa, „odszedł szczęśliwie do Chrystusa”, 5 listopada 1370 roku.
Grobowiec Kazimierza Wielkiego został otwarty w roku 1869. Potwierdzono wówczas, że monarcha miał złamaną lewą nogę. 8 lipca 1869 roku na Wawelu odbył się ponowny pogrzeb króla.
Jan z Czarnkowa
Kronikarz Jan z Czarnkowa tak opisał ostatnie tygodnie króla Kazimierza Wielkiego:
„Roku pańskiego 1370-go, miesiąca września dnia ósmego, który był dniem Narodzenia Najświętszej Panny Maryi, gdy tak często wzmiankowany najjaśniejszy król Kazimierz bawił na dworze Przedborz, — przezeń na nowo razem z miastem założonym, a przepięknie i zbytkownie urządzonym, — chciał, jak to było w jego zwyczaju, iść na łowy jelenie. Gdy już wóz jego królewski był przygotowany i król chciał wsiadać do niego, niektórzy z wiernych radzili mu, aby w ten dzień jechania na łowy zaniechał. Zgadzając się na to król zamierzał już był pozostać; atoli któryś niecnota podszepnął mu parę słów o jakiejś, — jak podobniej do prawdy sądzą, — zabawie, wskutek czego król, nie zważając na rozsądną radę, wsiadł na wóz i pośpieszył do lasu na łowy. Tam, nazajutrz, goniąc jelenia, gdy się koń pod nim przewrócił, spadł z niego i otrzymał niemałą ranę w lewą goleń. Z tego uderzenia niebawem wywiązała się gorączka, która jednakże w krótkim czasie go opuściła.
Ponieważ jednak wbrew zakazom swoich lekarzy, przez nieumiarkowanie i łakomstwo, nie chciał powstrzymać się od różnych pokarmów, zwłaszcza surowych owoców, orzechów laskowych i innych, przedewszystkiem zaś od łaźni, która mu była przez mistrza Henryka z Kolonii, lekarza jego nadwornego, męża wielkiej sumienności, w mieście Sandomierzu zakazana, więc tego samego dnia, kiedy wyszedł z łaźni, zapadł jak to rzeczony mistrz Henryk przepowiedział, w ciężką gorączkę; nią trawiony ruszył rankiem do Krakowa, i uszedłszy jedną milę od Sandomierza, napił się dużo zimnej wody, poczem jeszcze się więcej rozpalił, mordowany żarem wewnętrznym. W takim stanie przywieziono go do pewnej posiadłości pana Grota rycerza, kasztelana lubelskiego, który króla pana razem z całym jego dworem do siebie zaprosił; tutaj król spoczywał, tak silną gorączką dnia tego trawiony, że tak lekarz jak i wszyscy dworzanie o życiu jego zupełnie zwątpili. Na drugi dzień, gdy za staraniem lekarza gorączka żar swój złagodziła, wierni dworzanie, serdecznie współczując jego niemocy, w wozie do klasztoru Koprzywnickiego braci Cystersów, sposobem koni się wprzągłszy, a piechotą wóz ciągnąc, ostrożnie króla przewieźli. W tym klasztorze przez całe osiem dni leżąc wypoczywał; tutaj też ślubował Bogu i Ś. Zygmuntowi, że chce podźwignąć z ruin świątynię płocką, w której ze czcią przechowywały się relikwie Zygmunta króla i męczennika, i wikarjuszom kwartę, mianowicie każdemu pół grosza dziennie na wieczne czasy, ku czci Wszechmocnego i N. P. Maryi i Ś. Zygmunta króla, przeznaczyć.
Potem, gdym się zbliżył do niego i gdy rano mnie i innym obecnym o ślubie oznajmił, zaraz uczuł się cokolwiek wolniejszym od gorączki i polecił mi, abym posłał do miasta Płocka dla obejrzenia zwalisk świątyni i doniesienia mu o liczbie wikaryuszów, co niezwłocznie, jak było rozkazane, wypełniłem, śpiesznie wysyłając w tej sprawie szlachetnego męża, księdza Jana ze Skrzyna, kapelana dworu królewskiego. Następnie, gdy króla przewieziono do dworu, zwanego Osiek, i pewien lekarz jego, mistrz Mateusz, wbrew zakazowi i woli mistrza Henryka i nas wszystkich, pozwolił mu napić się miodu, od tego znowu zapadł on w większą gorączkę. Potem jednak, gdy przybył do Nowego Miasta, tam we dworze swoim, przepysznie zbudowanym, wziął od lekarzy na przeczyszczenie i siły znakomicie odzyskał, tak iż bez pomocy siadł na wóz i stanął w Opatowcu, gdzie zabawiwszy sporo dni, bardzo dobrze się poprawił. Ale za namową wspomnianego wyżej lekarza, mistrza Mateusza, pojechał dalej do Krakowa; w drodze już pierwszej nocy porwała go, jak się zdaje wskutek ruchu, gorączka, jak i przedtem nie jedna lecz potrójna, gdyż przebywał codzienną, trzydniową i czwartaczkę, które zdawały się być dosyć lekkiemi, lecz gdy wszystkie się zeszły jednego dnia, męczyły go srodze.
Odtąd też dzień w dzień, aż do samego przybycia do Krakowa, cierpienia jego się nie umniejszały, lecz dręczyły go, coraz się powiększając. W przedostatni dzień miesiąca października przywieziono go na zamek krakowski, gdzie też pierwszego dnia listopada kazał pytać przezemnie lekarzy, stojących przed jego łożem, czy już jest w Krakowie. Gdy ich zapytałem: „czy król pan jest w Krakowie?”, wyżej wspomniany mistrz Mateusz rzekł: „czy on majaczy, czy dostał pomieszania zmysłów, że się pyta, czy król jest w Krakowie?” Na to mu odrzekłem: „wie on dobrze, że jest w...[tekst kroniki niekompletny] ordynując lekkie lekarstwa, których będąc w drodze mieć nie mogliście; teraz jednak zdaje mu się, że żadnych starań do tego nie przykładacie”. Na to mistrz Mateusz, jakby piorunem rażony, powiedział, że będzie ze swoimi kolegami dokładał najusilniejszych starań, o ile będzie umiał. Wkrótce potem król przezemnie kazał się ich zapytać, czy spostrzegają w nim jakiekolwiek znaki śmierci, (żądając) aby mu to przez Boga wyjawili, by mógł rozporządzić co do zbawienia swej duszy i co do domu. Oni zaś, obyczajem lekarzy, wróżyli mu i przepowiadali długie życie.
Król wszakże, wątpiąc o odzyskaniu zdrowia, trzeciego dnia tegoż miesiąca, rano o wschodzie słońca, napisał testament, w którym tak kościołom, jak ubogim i sługom swoim wielką ilość dóbr i dziedzictwa zapisał. Niektórym z nich, mianowicie Zbigniewowi, Przedborzowi i Pakoszowi braciom, zwanym Zbigniewicami, miasto Włodzisław z przynależytościami zapisał; naturalnym synom swoim, Niemierze i Bogucicowi, zapisał Kutów, Puznicz, Drugrę i inne wsie; Paszkowi — Słodzień, Niekłań, Mieczdę; Janowi — zamek Międzygórze i wójtostwo Sobotę w Zawichoście, oraz wiele innych zapisał; Jaśkowi Żerawskiemu — Podgaje, i wielu innym dużo (majętności) legował, co następnie było w części przez Ludwika, króla węgierskiego i polskiego, i rodzicielkę jego królowę Elżbietę, siostrę rodzoną króla Kazimierza unieważnione. Synowi ukochanej swej nieboszczki córki Elżbiety, żony Bogusława, księcia szczecińskiego i pana Kaszubów, wnukowi swemu, imieniem Kazimierz, księstwa dobrzyńskie, kujawskie, sieradzkie i łęczyckie, z zamkami kruszwickim, bydgoskim, Wielatowem, Wałczem zapisał. Krzyż złoty, bardzo wielkiej ceny, wartości przeszło dziesięć tysięcy florenów — kościołowi krakowskiemu; ramię Ś. Koźmy we wspaniałem pozłacanem cyboryum — kościołowi poznańskiemu; monstrancyę z relikwiami i biblię ozdobną kościołowi gnieźnieńskiemu zapisał. Dwom córkom swoim przeznaczył wszystkie ozdoby łoża, kotary i okrycia z cienkiego płótna, purpurą, perłami cennemi i drogiemi kamieniami suto sadzone, oraz czary z czystego złota wyrobione, wartości wielu tysięcy grzywien srebra, — tudzież połowę wszystkich naczyń srebrnych i klejnotów różnego rodzaju, drugą zaś połowę żonie swojej Elżbiecie, córce Henryka księcia głogowskiego. Rozporządziwszy tedy przyzwoicie i prawnie tak tem, jak i wszystkiem innem, w następny wtorek, który był piątym dniem miesiąca listopada, rano o wschodzie słońca, w obecności wielu osób ze szlachty i duchowieństwa, odszedł szczęśliwie do Chrystusa. Był natenczas obecny Władysław, książę opolski, zrodzony z córki siostry rzeczonego króla, wysłany przez wspomnianego króla węgierskiego dla wyrażenia współczucia w królewskiej chorobie.
Po odprawieniu uroczystych po zejściu króla egzekwij, był on w następny czwartek, t.j. siódmego dnia wspomnianego miesiąca, z prawej strony chóru kościoła krakowskiego, przez wiernych (sług) swoich pochowany, w obecności Jarosława, świętego gnieźnieńskiego kościoła arcybiskupa, oraz biskupów Floryana krakowskiego i Piotra lubuskiego. — Jaki był jęk, jaki płacz, jakie głośne narzekania panów i szlachty, prałatów, kanoników, mężów kościelnych i ludu podczas złożenia zwłok jego, tego język ludzki nie łatwo wypowiedzieć zdoła”.
(Kronika Jana z Czarnkowa Archidyakona Gnieźnieńskiego, Podkanclerzego Królestwa Polskiego; cyt. za: www.wikisource.org)
Czytaj też:
Wielkie miłości, wielkie dramaty. Wszystkie żony Kazimierza WielkiegoCzytaj też:
Pierwsza kobieta - król. Koronacja Jadwigi AndegaweńskiejCzytaj też:
Mały wzrostem, wielki duchem. Polski malarz narodowy
