Jak Polak zabił prezydenta USA

Jak Polak zabił prezydenta USA

Dodano: 

Leon Czołgosz pod bandażem miał ukryty niewielki rewolwer małego kalibru. Na tyle niewielki i słaby, że gdy podszedł do prezydenta i przyłożył mu pistolet do ciała, pierwszy wystrzelony pocisk odbił się od metalowego guzika kamizelki. Dopiero drugi ranił McKinleya. Trzeci strzał nie padł – tłum rzucił się na zamachowca, obalił go i przymierzał się do zlinczowania napastnika. Prezydent zdążył jednak krzyknąć, żeby zamachowcowi nie robiono krzywdy, więc Czołgosza przekazano policjantom.

Rana prezydenta nie wydawała się poważna: początkowo nie zorientował się nawet, że został ranny. Pocisk jednak przebił żołądek, uszkodził trzustkę i zatrzymał się w okolicy nerek. McKinley został przewieziony do szpitala, jednak chirurdzy nie zdołali ustalić, gdzie znajdował się pocisk – nie skorzystali z prototypu aparatu Roentgena prezentowanego na wystawie. Ograniczono się jedynie do oczyszczenia i zaszycia rany. Prezydent został następnie wypisany ze szpitala i udał się na nocleg do zaprzyjaźnionego domu. Rokowania były optymistyczne.

Rana nie została jednak właściwie oczyszczona. Przez sześć dni prezydent czuł się całkiem dobrze, ale wdała się gangrena i stało się jasne, że śmierć jest tylko kwestią czasu. Prezydent zmarł nad ranem 14 września. Wiceprezydent Theodore Roosevelt został niemal natychmiast zaprzysiężony na prezydenta. Co ciekawe, kilka lat później sam stał się ofiarą zamachu – kula utkwiła między żebrami, a lekarze nie odważyli się jej wyjąć. Tym razem mieli rację.

Zamachowiec

Mordercą Williama McKinleya okazał się Leon Czołgosz. Powszechnie uchodzi za Polaka, choć nie jest to wcale takie oczywiste. Był bowiem rodowitym Amerykaninem, urodzonym w 1872 r. w Alpenie, w stanie Michigan. Polakami byli jego rodzice: Victoria (Mary) Nowak oraz Paul Czolgosz. Paul Czolgosz przybył do Stanów Zjednoczonych najprawdopodobniej jako carski poddany, legitymujący się nazwiskiem Жолгусь, pochodzący z miasteczka Ostrowiec znajdującego się dziś na Białorusi, tuż przy litewskiej granicy. Leon Czołgosz został ochrzczony w Kościele katolickim, ale opuścił go już jako młody chłopak, gdy związał się z ruchem socjalistycznym.

Leon Czołgosz ok. 1900 r.

Czołgosz pracował jako robotnik w stalowniach, ale podczas kryzysów gospodarczych regularnie nawiedzających Stany Zjednoczone bardzo często tracił pracę. Był nieprzystosowany do życia w społeczeństwie, najprawdopodobniej miał bardzo poważne problemy psychiczne. Nie miał przyjaciół, nie interesował się dziewczynami, a już jako 30-latek porzucił życie w mieście i przez dwa lata mieszkał na farmie swojego ojca. Od czasu do czasu odwiedzał jednak pobliskie Cleveland, gdzie chodził na spotkania socjalistów i anarchistów. Podczas jednego z nich spotkał Emmę Goldman – „papieżycę” anarchizmu – która wyraziła rozczarowanie brakiem aktywności amerykańskich robotników. Nie powinna była tych słów kierować do Czołgosza, którego wyrzekli się nawet towarzysze – 1 września 1901 r. ogłosili w partyjnej prasie, że zachowuje się on niczym agent tajnej policji. Byli w błędzie – kilka dni później zamordował prezydenta.

Proces Leona Czołgosza trwał jedynie dwa dni – 23 i 24 września. Morderca prezydenta nie współpracował z przydzielonym mu z urzędu obrońcą, przyznał się do winy i zachowywał się na tyle dziwnie, że publika była pewna, iż jest niepoczytalny. Powiedział m.in., że nie żałuje zabicia prezydenta, lecz jedynie tego, iż nie dane mu było spotkać się z ojcem. Również sędzia uważał Czołgosza za niepoczytalnego, jednak prokurator zdołał przekonać ławę przysięgłych, że morderstwo zostało dokonane z zimną krwią. Po niespełna godzinnych obradach został skazany na karę śmierci.

Wyrok wykonano wczesnym rankiem 29 października 1901 r. Wbrew krążącym legendom nie była to pierwsza egzekucja na krześle elektrycznym – odbywały się one już od 10 lat. Nie jest natomiast legendą rozpuszczenie trumny Czołgosza kwasem solnym – amerykańskie władze uznały, że jego grób mógłby stać się obiektem kultu jako miejsce pochówku anarchistycznego męczennika.

Zabójstwo McKinleya przyniosło Ameryce wiele zmian. Niektóre okazały się tymczasowe: Denali – najwyższą górę Ameryki – nazwano Szczytem McKinleya, ale w 2015 r. powrócono do pierwotnej nazwy jako poprawnej politycznie. Inne – choćby powierzenie Secret Service zadania ochrony prezydenta – są do dziś aktualne. Najważniejszą zmianą było odejście przez następcę McKinleya – Theodore’a Roosevelta – od polityki izolacjonizmu, której hołdował zamordowany prezydent. W przeciągu kilku lat zbudował olbrzymią oceaniczną flotę, która umożliwiła Ameryce wzięcie udziału w I i II wojnie światowej, a przez to stanie się światowym supermocarstwem, obrońcą demokracji czy – jak wolą ludzie lewicy – światowym żandarmem. Nie tego chciał Leon Czołgosz...

Artykuł został opublikowany w 3/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.