W I wojnie światowej, która rozgorzała ponad 100 lat temu na przełomie lipca i sierpnia, po jednej stronie stanęły Francja, Rosja i Wielka Brytania (ententa), a po drugiej Niemcy i Austro-Węgry (państwa centralne). Tych pierwszych wsparły m.in. Serbia, Belgia, Japonia, Włochy, Rumunia, Grecja, a w kwietniu 1917 r. USA, natomiast drugich – Turcja i Bułgaria. Przemysły zbrojeniowe głównych uczestników wojny dostarczyły do 1918 r.: 27,6 mln karabinów, 1,076 mln karabinów maszynowych, 151,7 tys. dział, 18,1 tys. moździerzy, 340 tys. samochodów, 181,9 tys. samolotów, 9,2 tys. czołgów, 1051 mln pocisków artyleryjskich i 47,7 mld nabojów karabinowych.
Broń nowej epoki
Taktyka największych nawet armii europejskich nadal tkwiła w epoce napoleońskiej, z uderzeniami zwartych kolumn piechoty włącznie. Tymczasem karabin maszynowy Maxime kładł pokotem szeregi nacierających, a armaty, haubice i moździerze kalibru od 75 do ponad 400 mm rozrywały wszystko, co żyje, na kawałki w odsłoniętym terenie. Aby atakować ze wsparciem broni maszynowej, skonstruowano w 1915 r. ręczne i lekkie karabiny maszynowe (niemiecki Bergmann i francuski Chauchat). Nasycenie bronią maszynową i artylerią lawinowo wzrastało, aby osiągnąć liczbę paru tysięcy szybkostrzelnych dział prowadzących nawałę ogniową, a potem ogień zaporowy podczas ofensywy.
Po raz pierwszy zastosowano gazy bojowe – chlor, fosgen, iperyt – rozprowadzane z wiatrem z butli, a później miotane w pociskach artyleryjskich. Dla osłony skonstruowano maski przeciwgazowe. Straszną bronią okazały się miotacze płomieni. Nową bronią były zaś czołgi, z początku nieruchawe na błotnistych polach, z czasem udoskonalane w zakładach Vickers i Renault. Naprawdę rolę czołgu docenili jednak dopiero Niemcy w następnej wojnie... Obok zaprzęgów końskich i kolei pojawiły się w transporcie samochody ciężarowe i osobowe.
Czytaj też:
Walka do utraty sił
Na niebie zaś miejsce sterowców i balonów obserwacyjnych coraz częściej zajmowały samoloty. Najpierw obserwacyjne, potem bojowe – myśliwskie i bombowe. Pierwszy pojedynek w powietrzu rozegrał się zresztą już 5 października 1914 r., kiedy pilot francuski strącił niemieckiego. Specjaliści od takich walk, którzy zniszczyli więcej niż pięć maszyn wroga, zwani byli asami. Nie walczono już zwykłym ckm-em instalowanym na kadłubie, ale strzelającym przez skrzydło. Niezwyciężony był zwłaszcza Manfred von Richthofen latający na czerwonym trójpłatowcu i dlatego zwany „czerwonym baronem”. Zestrzelono go z ziemi tuż przed końcem wojny...
Na morzu rządziły pancerniki i krążowniki pancerne o potężnej artylerii w obrotowych wieżach, pozwalających na ostrzał z obu burt. Anglicy wprowadzili dzięki nim blokadę Niemiec i choć w jedynej walnej bitwie obu flot wiosną 1916 r. koło Jutlandii ponieśli większe straty, to jednak strategicznie utrzymali swą dominację. Z ciekawszych walk morskich trzeba wymienić rejs niemieckiej eskadry admirała Maximiliana von Spee z Chin na południe Pacyfiku, zwycięskie starcie z Brytyjczykami pod Coronelem u wybrzeży Chile i zagładę w grudniu 1914 r. pod Falklandami, gdzie okręty Kaiserliche Marine zostały sprytnie wciągnięte w zasadzkę przez wysyłającego rozkazy z Londynu admirała Johna Fishera. Większe zagrożenie dla transportów morskich stanowiła niemiecka flota podwodna, która posłała na dno alianckie statki i okręty o łącznej pojemności przekraczającej 11 mln BRT. Z 360 U-Bootów, które zostały zbudowane, 178 zostało zatopionych podczas działań wojennych. Ciekawy był rejs nowoczesnych krążowników SMS „Goeben” i „Breslau”, które uciekły z Morza Śródziemnego do Stambułu, tam zostały... podarowane sułtanowi i pod banderą turecką siały postrach i zniszczenie wśród rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Zarówno ten podarunek, jak i 15 mln funtów w złocie przekonały Turków do wystąpienia po stronie państw centralnych.
W sztabie i w polu
Ani plany strategiczne, ani wynikające z nich założenia taktyczne żadnej ze stron nie zakładały długiej wojny pozycyjnej. Francuzi zamierzali ruszyć na Alzację i Lotaryngię, utracone w 1871 r., i – jak mówili – zmyć hańbę tamtej klęski. Lewą flankę frontu miały chronić ziemie neutralnej Belgii. Z kolei pruski feldmarszałek Alfred von Schlieffen zaplanował rzucić gros sił właśnie przez Belgię, zająć Paryż i posuwając się na południe, zwinąć wysunięte na wschód armie francuskie. Po wygranej na froncie zachodnim wojska II Rzeszy miały zostać przerzucone na wschód i rozbić Rosjan. Siły Austro-Węgier, dowodzone przez feldmarszałka Franza Conrada Hötzendorfa, powinny w tym czasie pokonać Serbię i związać Rosjan na ziemiach polskich.
Schlieffen nie zakładał ani oporu Belgów, ani – co najważniejsze – przystąpienia do wojny Wielkiej Brytanii. Założenia okazały się mylne: Belgowie walczyli, a Brytyjczyków oburzyła brutalność najazdu. Od dawna zaniepokojeni byli też rozbudową Kaiserliche Marine, która zagrażała dominacji Royal Navy na morzach i oceanach, kolonializmem niemieckim w Afryce i na Pacyfiku oraz dążeniem Berlina do hegemonii w Europie. W ciągu miesiąca korpus brytyjski był już na kontynencie i wsparł Francuzów, którzy na początku września obronili Paryż nad Marną (głównodowodzący Joseph Joffre) i zmusili Niemców do odwrotu. Nastąpił teraz wyścig ku morzu spowodowany chęcią oskrzydlenia wroga.
Czytaj też:
Pruski walec na marne
W efekcie powstał front o długości 700 km, biegnący przez północno-zachodni skrawek Belgii (Ypres), północno-wschodnią Francję i dalej ku Wogezom przez Szampanię. W ciągu czterech lat linia frontu zachodniego przesuwała się już nieznacznie mimo prób przeprowadzenia wielkich ofensyw, powodujących ogromne straty w ludziach. Marszałek polny lord Horatio Kitchener musiał wprowadzić – tak jak w innych mocarstwach – nieznaną na Wyspach powszechną służbę wojskową, a zginął rychło potem (1916) na zatopionym przez U-Boota krążowniku HMS „Hampshire”.
Niemcy przegrali nad Marną głównie dlatego, że głównodowodzący (szef sztabu) Helmut von Moltke wycofał z nacierających wojsk dwa korpusy i przerzucił je na front wschodni, gdzie dwie armie rosyjskie zaatakowały w końcu sierpnia Prusy Wschodnie. Dwukrotnie mniej liczni Prusacy zdołali tu pod dowództwem Paula von Hindenburga i Ericha Ludendorffa rozbić najpierw w rejonie Olsztyna, Olsztynka i Nidzicy armię Aleksandra Samsonowa (nazwali to bitwą pod Tannenbergiem, co miało być rewanżem za Grunwald), a następnie rozprawili się nad Wielkimi Jeziorami z armią Pawła von Rennekampfa. Zaważyły brak współdziałania obu dowódców rosyjskich, fatalne dowodzenie, bezcelowe ganianie głodnych, zmęczonych, źle zaopatrzonych żołnierzy po lasach i bezdrożach.