Golgota japońskich chrześcijan

Golgota japońskich chrześcijan

Dodano: 
Ukrzyżowanie chrześcijan z Nagasaki, grafika z 1628 r.
Ukrzyżowanie chrześcijan z Nagasaki, grafika z 1628 r. Źródło: Wikimedia Commons
W 1600 r. w Japonii żyło 300 tys. katolików. Wkrótce rozpoczęły się potworne prześladowania, których skutkiem było wielkie powstanie chrześcijan na półwyspie Shimabara

Łukasz Czarnecki

Wiek XVII nie był dla japońskich wyznawców Chrystusa szczęśliwy. Po trwającej od połowy poprzedniego stulecia dobrej passie nad katolikami Kraju Kwitnącej Wiśni zaczęły zbierać się ciemne chmury. O tym, że idą złe czasy, świadczyły już wydane w roku 1587 przez dyktatora Japonii – Toyotomi Hideyoshiego – dwa antychrześcijańskie edykty. Początkowo pozostawały one wyłącznie na papierze, ale już 10 lat później na ich mocy ukrzyżowano w Nagasaki sześciu hiszpańskich franciszkanów i 20 ochrzczonych Japończyków. Potem miało już być tylko gorzej, po śmierci Hideyoshiego cesarstwo podzieliło się na dwa obozy, które starły się w roku 1600 w bitwie pod Sekigaharą. Wielu chrześcijańskich samurajów znalazło się po stronie przegranej. Kiedy zaś w 1614 r. syn zmarłego dyktatora – Hideyori – podniósł w Osace sztandar buntu przeciwko szogunowi, pod jego chorągwie (na wielu spośród nich widniały krzyże i św. Jakub) popędziły całe rzesze katolickich wojowników. Rebelia zakończyła się totalną klapą, a rozdrażniony postawą chrześcijan rząd w Edo (dzisiejsze Tokio) wydał rozporządzenie wyganiające z Japonii wszystkich cudzoziemców (zostać pozwolono jedynie Holendrom) i nakazujące ochrzczonym wyrzec się swej wiary.

Zbudujemy zamek

Panujący wówczas nad Krajem Kwitnącej Wiśni ród Tokugawa postanowił raz na zawsze spacyfikować archipelag. Wprowadzono bardzo surowe prawa, a wielu dajmio (wielkich właścicieli ziemskich) przesiedlono z ich krain na nowe lenna. Dodatkowo ręce wiązały im ograniczenia suwerenności poszczególnych dziedzin, narzucane przez rząd centralny. Jednym z klanów, których dotknęły przesiedlenia, był panujący na półwyspie Shimabara na Kiusiu chrześcijański ród Arima. Dajmio noszący to nazwisko co prawda powrócili do dawnej wiary, ale i tak Edo nie ufało im na tyle, by pozwolić im zostać w domu. Zostali więc przeniesieni do innej części Japonii, a ich dotychczasowe lenno podarowano możnowładcom z klanu Matsukura. Głowa owej rodziny – Shigemasa – wyjątkowo nienawidził chrześcijan, których wielu żyło w jego nowej domenie. Wrogość wobec wyznawców Chrystusa opanowała go do tego stopnia, że planował nawet wyprawę wojenną na skolonizowane przez Hiszpanów i schrystianizowane Filipiny. Jego oczkiem w głowie była budowa olbrzymiego zamku, z którego planował kontrolować prowincję. Oczywiście wzniesienie takiej twierdzy kosztowało krocie, ale Shigemasa się tym kompletnie nie przejmował – zamiast tego obciążył swych poddanych podatkami tak gigantycznymi, że nawet najbogatsi chłopi i mieszczanie nie byli w stanie ich płacić.

Czytaj też:
Polski męczennik w Japonii. Torturowali go 105 razy

Stary pan Matsukura zmarł w roku 1630, ale w niczym nie poprawiło to doli mieszkańców Shimabary. Jego syn – Shigetsugu – kontynuował politykę ojca. Gdy pewien zamożny rolnik odmówił płacenia wyśrubowanych podatków i zbiegł z rodzinnej wsi, urzędnicy nasłani nań przez młodego dajmio zamknęli jego ciężarną córkę w klatce i wrzucili do pobliskiego potoku. Po kilku dniach zanurzenia w zimnej wodzie dziewczyna poroniła i zmarła. Jak półwysep był długi i szeroki, ludzie wznosili oczy ku niebu i modlili się o sprawiedliwość – jedni do Buddy, a inni do chrześcijańskiego Boga. W grudniu roku 1637 miarka się przebrała. I wtedy właśnie pojawił się „mesjasz”, a gdy wieść o jego przybyciu obiegła Shimabarę, zamieszkująca ją chrześcijańska ludność chwyciła za broń.

Zrywa się burza

O przywódcy zbrojnego zrywu przeciwko rodowi Matsukura nie wiemy prawie nic. Nazywał się Amakusa Shirō, ale do historii przeszedł pod chrześcijańskim imieniem Hieronim. W chwili wybuchu powstania liczył sobie zaledwie 16 lat. Wedle krążących o nim opowieści odznaczał się wielką urodą, niezwykłą charyzmą i niesamowitą mądrością. Oprócz tego niebiosa obdarzyć miały go mocą czynienia cudów, ponoć chodził po wodzie.

Brzmi to wszystko bardzo pięknie, ale ile w tym prawdy? Czy Shirō rzeczywiście był boskim pomazańcem zesłanym z niebios, by wyzwolić japońskich chrześcijan spod władzy niewiernych? Wątpliwe. O wiele bardziej prawdopodobna jest teoria, wedle której za Hieronimem stała cała grupa spiskowców – zbankrutowanych samurajów i roninów, którzy od dłuższego czasu planowali przeciwstawienie się tyranii Shigetsugu. Należeć do tego gremium mógł ojciec młodzieńca – Piotr – chrześcijański wojownik, który w kończących epokę sengoku wojnach miał nieszczęście znaleźć się po przegranej stronie, a już z pewnością Yamada Emonsaku – zubożały samuraj, katolicki kaznodzieja i artysta ludowy wyspecjalizowany w malowanych w zachodnim stylu obrazach o tematyce religijnej. To on właśnie sporządził chorągiew, pod którą Hieronim ruszył do walki – na sztandarze widnieli aniołowie i wyłaniająca się z kielicha hostia.

Wystosowane przez młodzieńca wezwanie do broni odniosło niesamowity sukces. Chłopi obracali narzędzia przeciwko swym panom, a ci, którzy w wyniku prześladowań wyrzekli się chrześcijaństwa, powracali do dawnej wiary. Było to o tyle dziwne, że Hieronim w wygłaszanych do swych wyznawców kazaniach podkreślał, że dowodzony przez niego zryw nie ma szans na sukces. Według przywódcy rewolty jego celem nie było obalenie tyrańskich rządów, lecz poniesienie męczeńskiej śmierci. Zubożałym samurajom, roninom i chłopom panowanie rodu Matsukura zbrzydło jednak do tego stopnia, że męczeństwo wydawało się atrakcyjną alternatywą.

W początkowym okresie rozruchów Shigetsugu zlekceważył powstańców i wysłał przeciwko nim niewielki oddział, święcie wierząc w to, że jego samuraje bez trudu rozpędzą „chamstwo zbuntowane”. Stało się jednak inaczej i mający przewagę liczebną rebelianci przegonili te siły, zadając im poważne straty, po czym ruszyli na zamek Shimabara. Dajmio, zrozumiawszy, jak wielki błąd popełnił, zabarykadował się ze swymi ludźmi w fortecy. Szczęśliwie dla niego buntownicy nie posiadali machin oblężniczych, cierpliwości ani czasu potrzebnych do zdobycia twierdzy. Podczas gdy znienawidzony książę siedział w zamknięciu, coraz więcej i więcej mieszkańców Shimabary przyłączało się do rebelii. Jedni robili to, bo uwierzyli w boże posłannictwo Hieronima, inni, bo powstańcy zagrozili im śmiercią. Niezależnie od motywów liczba rebeliantów zaczęła zbliżać się według jednych źródeł do 30 tys., a według innych do 40 tys.

Artykuł został opublikowany w 11/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.