Porwanie Stanisława Augusta. Dworzanie zaczęli już szukać ciała króla

Porwanie Stanisława Augusta. Dworzanie zaczęli już szukać ciała króla

Dodano: 
Porwanie Stanisława Augusta - anonimowa rycina z XVIII wieku.
Porwanie Stanisława Augusta - anonimowa rycina z XVIII wieku. Źródło: Wikimedia Commons /
Marszałek wielki koronny – czyli minister spraw wewnętrznych – Stanisław Lubomirski zaplombował już nawet kancelarię królewską, co jest zwyczajnym działaniem w chwili śmierci władcy...

Tymoteusz Pawłowski

W 1764 r. na króla Polski został wybrany młody magnat – Stanisław Antoni Poniatowski. Chociaż robił wiele, aby przypodobać się poddanym – m.in. kazał nazywać się Stanisławem Augustem, nawiązując do popularności poprzedniego króla – szybko okazał się dużym, bardzo dużym rozczarowaniem.

Młodość króla, brak doświadczenia oraz naiwność wykorzystali ci, którzy osadzili go na polskim tronie – Rosjanie. 24 lutego 1768 r. podpisano „traktat wieczystej przyjaźni” pomiędzy oboma państwami, dający Rosji prawo do ustalania porządku prawnego w Rzeczypospolitej. W ten sposób Stanisław August był pierwszym – i jedynym – polskim królem, który zrzekł się suwerenności na rzecz obcego mocarstwa.

Szybko skorzystano z zapisów „traktatu o wieczystej przyjaźni” – już 23 marca król wezwał wojska carskie, aby wkroczyły do Rzeczypospolitej i spacyfikowały istniejącą opozycję. Ta przybierała coraz bardziej zorganizowane formy – w kolejnych województwach powstawały konfederacje, czyli samorządy mające zastąpić władzę królewską. Kolejne cztery lata polskiej historii biegły pod znakiem „konfederacji barskiej”, zawiązanej w twierdzy Bar. Może nie najważniejszej, ale najbardziej znanej.

Czytaj też:
Bar, Bóg i Ojczyzna. Zapomniane pierwsze powstanie narodowe

Skala oporu Polaków zaskoczyła Rosję, tym bardziej że ów opór znalazł – mniej lub bardziej szczere – poparcie międzynarodowe. Turcja i Chanat Krymski rozpoczęły wojnę z Rosją, Francuzi przysłali pomoc konfederatom (chociażby w postaci pieniędzy i instruktorów wojskowych), subtelniejszej pomocy udzielały Prusy. Walki – podczas których na najsprawniejszego dowódcę konfederatów wyrósł Kazimierz Pułaski – trwały z różną intensywnością i jesienią 1771 r. sytuacja wciąż nie była rozstrzygnięta.

Dziura w futrze

W niedzielę 3 listopada król postanowił odwiedzić i zapytać o zdrowie wiekowego kanclerza – czyli premiera – Michała Czartoryskiego. Na wizyty takie Stanisław August jeździł powozem w towarzystwie kilku sług i dworzan oraz eskorty wojskowej, z której tym razem zrezygnował, bo do przejechania miał dosłownie dwa skrzyżowania. W drodze powrotnej do Zamku Królewskiego – na rogu Miodowej i Koźlej, nieopodal kolumny Zygmunta – królewska kolumna została zaatakowana przez nieznanych sprawców. Padło kilka strzałów, królewscy dworzanie rozbiegli się po ulicach, podziurawiony kulami powóz pozostał na ulicy pusty – król zniknął.

Portret Stanisława Augusta z klepsydrą (1793). Autor: Marcello Bacciarelli

Na Zamku Królewskim panowało przekonanie, że konfederaci od wyeliminowania króla rozpoczęli szturm na Warszawę. W tym przekonaniu utrzymała ich atmosfera panująca na ulicach: mieszczanie nie zamierzali pomagać w poszukiwaniu królewskiego ciała, większość z gapiów lżyła i szydziła z dworaków. Marszałek wielki koronny – czyli minister spraw wewnętrznych – Stanisław Lubomirski zaplombował kancelarię królewską, co jest zwyczajnym działaniem w chwili śmierci władcy. Wojska rosyjskie postawiono w stan gotowości, ale były one zbyt słabe i ograniczyły się do obrony swoich kwater.

Atak jednak nie nastąpił. Jeszcze przed świtem wyjaśniło się całe zamieszanie – do zamku dotarł bowiem parobek z listem od króla, w którym monarcha życzył sobie przysłania eskorty do jednego z podwarszawskich młynów. Gdy Stanisław August powrócił do Warszawy, zrelacjonował wydarzenia ostatniej nocy.

Tuż po opuszczeniu pałacu kanclerza królewski powóz został otoczony przez kilkudziesięciu zbrojnych. Nie było eskorty wojskowej, a dworzanie nie kwapili się ryzykować w obronie króla – tylko dwaj wystrzelili z pistoletów, po czym błyskawicznie uciekli. Porywacze również strzelali – ich ofiarą stał się królewski hajduk, Jerzy Butzau. Jedna z wystrzelonych kul przedziurawiła nawet królewskie futro!

Artykuł został opublikowany w 7/2020 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.