„Przyszła wreszcie depesza od Mirosława (Piłsudskiego). Mobilizacja. Kordian wpadł do lokalu jak oszalały, krzycząc: »Są rozkazy, są«. Porwaliśmy się wszyscy na nogi, ściskaliśmy sobie ręce… Niektórzy całowali się. Szalone szczęście rozsadzało nam piersi. Chciałem krzyczeć z radości i płakać. Nareszcie. Myśleliśmy, że wnukom naszym to przekażemy, a to już my sami będziemy powstańcami polskimi. Wszystkie moje obawy i niepokoje, czy będę miał dość sił, pękły, rozwiały się. Postanowiłem… A zresztą – rozkaz Piłsudskiego, a zresztą – powstanie, powstanie polskie” – pisał w chwili wybuchu wojny Filip Śmiłowski z Łodzi, Polak pochodzenia żydowskiego, wkrótce oficer I Brygady Legionów.
Kilka dni później z krakowskich Oleandrów wyruszyła do zaboru rosyjskiego „na bój krwawy” Pierwsza Kompania Kadrowa. „Żołnierze! Spotkał was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi pójdziecie do Królestwa i przestąpicie granice rosyjskiego zaboru, jako czołowa kolumna wojska polskiego, idącego walczyć za oswobodzenie ojczyzny” – mówił do jej żołnierzy Józef Piłsudski. Ta setka w większości młodych chłopaków w szarych mundurach strzeleckich i czapkach maciejówkach, która ponad sto lat temu, 6 sierpnia 1914 r., weszła do Królestwa Polskiego przed batalionami strzeleckimi, wznosząc do góry szablę polską przeciw rosyjskiemu zaborcy, rzeczywiście najpierw była kadrą Legionów Polskich, pierwszej od czasów powstania styczniowego formacji zbrojnej walczącej pod polskim sztandarem, a nieco później – odrodzonego Wojska Polskiego.
Na bój z Moskwą krwawy
Choć nikt poważnie nie kwestionuje, że priorytetem Józefa Piłsudskiego było stworzenie siły zbrojnej, która w decydującym momencie wojny będzie mogła wyszarpać zaborcom niepodległość Polski, o Legionach nadal można usłyszeć różne niepochlebne opinie. Niektórzy mówią, że czyny legionowe wyolbrzymiła legenda stworzona przez piłsudczyków rządzących Polską po 1926 r., że Legiony nie odegrały tak znaczącej roli, jaką przypisywali im sami piłsudczycy, a legionowe boje to była taka trochę romantyczna, mało rzeczywista wojenka.
Słysząc takie głosy, zawsze przypominam sobie fragment z książki Bohdana Urbankowskiego „Filozofia czynu” o bitwie pod Konarami, „w której zginęło kilku wspaniałych oficerów”. Jednym z nich był kpt. Kazimierz Herwin-Piątek, śmiertelnie ranny w natarciu na las pod Kozinkiem. Dwa dni później jego przyjaciel, por. Mikołaj „Sarmat” Szyszłowski, ponownie uderzył na las kozinkowski i również tam zginął („Dopiero brawurowy atak podpułkownika Śmigłego zmusił Rosjan do ucieczki z tego upiornego lasu pełnego drzew popalonych i przypominających szkielety”). Pod Konarami został ranny także trzeci z grona przyjaciół – por. Franciszek Pększyc ps. Grudziński. Uciekł jednak ze szpitala i ponownie dołączył do Brygady. Nie minął tydzień, kiedy poległ pod Modliborzycami. Wszystkich poza przyjaźnią łączył tomik poezji Juliusza Słowackiego, który miał zawsze przy sobie Herwin. Odziedziczył go po nim Pększyc, ale przekazał „Sarmatowi”, by odebrać książeczkę po jego śmierci. Jak kończy tę opowieść Urbankowski, legionowa legenda mówi, że wraz z Pększycem „pochowano ów śmiercionośny tom wierszy”.
Konary były jedną z wielu krwawych bitew, które Legiony Polskie stoczyły z Rosjanami. Pierwszy raz legioniści starli się z zaborczą armią jeszcze w 1914 r. w Królestwie Polskim, a wyparci stamtąd pod koniec roku mężnie stanęli pod Łowczówkiem niedaleko Tarnowa, zwycięstwo okupując stratą 130 żołnierzy, w tym ośmiu oficerów. W czasie tego boju Gustaw Świderski wraz z kilkoma żołnierzami wziął do niewoli rosyjskiego pułkownika, trzech oficerów i 28 żołnierzy, a jak twierdził Sławoj Składkowski, ów „pułkownik płakał, że wzięli go do niewoli tacy smarkacze”.
Po bitwie pod Konarami przyszedł bój pod Jastkowem na Lubelszczyźnie, będący chrztem bojowym żołnierzy 4. Pułku Piechoty III Brygady, popularnie zwanych czwartakami. Pułk, nacierając na dobrze umocnionych Rosjan, poniósł ciężkie straty. „Co chwila któryś z żołnierzy 4. pp osuwa się z nasypu na dno rowu, to znów pojedynczo próbuje wycofać się w tył, do okopów. Niestety szosa z tyłu i drugi rów pozostają również pod działaniem morderczego ognia karabinu. [...] Sytuacja w rowie staje się beznadziejna. Oddział 4. pp wybity. Atak załamał się. Dalsze pozostawanie w rowie czy też wycofanie się przez szosę do okopów staje się niemożliwe. Szosa i rowy przydrożne – to pole śmierci” – pisał uczestnik bitwy Jan Pudełek. Był to już zwycięski kres kampanii legionistów w Królestwie Polskim, bowiem pod koniec sierpnia 1915 r. wojska rosyjskie zostały stamtąd wyparte.
Legioniści bili się jednak nie tylko w Królestwie. Nie mniej ciężkie boje toczyli na froncie w Karpatach i na Bukowinie, m.in. pod Mołotkowem, Rafajłową, Nadwórną. Upamiętnił te bohaterskie czyny krzyż ustawiony 28 października 1914 r. przez żołnierzy 3. Pułku Piechoty na Przełęczy Pantyrskiej (Rogodze), którą w niepodległej Polsce nazwano na pamiątkę ich męstwa Przełęczą Legionów. Na krzyżu jeden z żołnierzy, Adam Szania, wyrył bagnetem wiersz:
Młodzieży polska patrz na ten krzyż!
Legiony polskie dźwignęły go wzwyż,
przechodząc góry, doliny i wały
Dla Ciebie, Polsko, i dla Twej chwały
Zwieńczeniem tych bojów pułków legionowych, które wiosną 1915 r. przekształcono w II Brygadę, była słynna szarża ułańska pod Rokitną. Jesienią 1915 r. wszystkie trzy brygady legionowe skoncentrowano na froncie wołyńskim. Walczyły tam z Rosjanami do końca września 1916 r., największą – trzydniową – bitwę staczając pod Kostiuchnówką. Po odwrocie nad Stochód nadeszła końcowa faza walk, po czym Legiony skierowano na postój do Baranowicz, a po Akcie 5 listopada – do Królestwa Polskiego.