Kazimierz Wielki zmarł 5 listopada 1370 roku. Monarcha miał co prawda 60 lat, więc był już, jak na swoje czasy, leciwy, lecz przecież wielu mu współczesnych żyło też znacznie dłużej. Dlaczego więc król zmarł?
Ostatnie polowanie
Na początku września 1370 roku Kazimierz Wielki udał się w okolice Radomska na dwór w Przedbórzu. Lubił to miejsce. W okolicy rozciągała się gęsta puszcza, gdzie monarcha oddawał się łowieckiej pasji. Także tym razem pobyt w Przedbórzu miał być połączony z polowaniem na dziką zwierzynę. Podobno odradzano mu tę wyprawę – nie wiemy, czy ze względu na przypadające wtedy święto kościelne, czy też z racji pilnych obowiązków państwowych. Te sugestie króla jednak nie powstrzymały i ruszył w las.
Polowanie nie okazało się szczęśliwe. W czasie pogoni za zwierzem, prawdopodobnie w okolicach miejscowości Żeleźnica, koń króla przewrócił się, a wraz z nim upadł także król, który złamał i ranił wówczas lewą nogę. Choć rana nie wyglądała dobrze, to szybko zaczęła się goić, tak więc nikt zbyt mocno nie przejął się dolegliwością Kazimierza. Nie wszystko było jednak w porządku. Po kilku dniach monarcha zaczął nagle czuć się coraz gorzej. Jednocześnie, niepomny na rady swych medyków, mimo zranionej nogi, udał się do łaźni.
W kolejnych dniach stan króla tylko się pogarszał. Dopadła go gorączka, której niczym nie dało się zbić. Kazimierz był coraz bardziej osłabiony, lecz mimo to kazał ruszać w stronę Krakowa. Chciał wracać na Wawel, gdzie czekały żona i córki. Podróż trwała kilka tygodni. Zatrzymywano się po drodze w dłuższe postoje w Sandomierzu, Koprzywnicy, Osieku, Korczynie i Opatowcu. Zanim Kazimierz dotarł do stolicy był już w bardzo kiepskim stanie. Król przeczuwał, iż mogą to być jego ostatnie dni. Zaczął wtedy spisywać testament.
Kazimierz Wielki, jak pisał Jan z Czarnkowa, „odszedł szczęśliwie do Chrystusa”, 5 listopada 1370 roku.
Grobowiec Kazimierza Wielkiego został otwarty w roku 1869. Potwierdzono wówczas, że monarcha miał złamaną lewą nogę. 8 lipca 1869 roku na Wawelu odbył się ponowny pogrzeb króla.
Jan z Czarnkowa
Kronikarz Jan z Czarnkowa tak opisał ostatnie tygodnie króla Kazimierza Wielkiego:
„”
Roku pańskiego 1370-go, miesiąca września dnia ósmego, który był dniem Narodzenia Najświętszej Panny Maryi, gdy tak często wzmiankowany najjaśniejszy król Kazimierz bawił na dworze Przedborz, — przezeń na nowo razem z miastem założonym, a przepięknie i zbytkownie urządzonym, — chciał, jak to było w jego zwyczaju, iść na łowy jelenie. Gdy już wóz jego królewski był przygotowany i król chciał wsiadać do niego, niektórzy z wiernych radzili mu, aby w ten dzień jechania na łowy zaniechał. Zgadzając się na to król zamierzał już był pozostać; atoli któryś niecnota podszepnął mu parę słów o jakiejś, — jak podobniej do prawdy sądzą, — zabawie, wskutek czego król, nie zważając na rozsądną radę, wsiadł na wóz i pośpieszył do lasu na łowy. Tam, nazajutrz, goniąc jelenia, gdy się koń pod nim przewrócił, spadł z niego i otrzymał niemałą ranę w lewą goleń. Z tego uderzenia niebawem wywiązała się gorączka, która jednakże w krótkim czasie go opuściła.
Ponieważ jednak wbrew zakazom swoich lekarzy, przez nieumiarkowanie i łakomstwo, nie chciał powstrzymać się od różnych pokarmów, zwłaszcza surowych owoców, orzechów laskowych i innych, przedewszystkiem zaś od łaźni, która mu była przez mistrza Henryka z Kolonii, lekarza jego nadwornego, męża wielkiej sumienności, w mieście Sandomierzu zakazana, więc tego samego dnia, kiedy wyszedł z łaźni, zapadł jak to rzeczony mistrz Henryk przepowiedział, w ciężką gorączkę; nią trawiony ruszył rankiem do Krakowa, i uszedłszy jedną milę od Sandomierza, napił się dużo zimnej wody, poczem jeszcze się więcej rozpalił, mordowany żarem wewnętrznym. W takim stanie przywieziono go do pewnej posiadłości pana Grota rycerza, kasztelana lubelskiego, który króla pana razem z całym jego dworem do siebie zaprosił; tutaj król spoczywał, tak silną gorączką dnia tego trawiony, że tak lekarz jak i wszyscy dworzanie o życiu jego zupełnie zwątpili. Na drugi dzień, gdy za staraniem lekarza gorączka żar swój złagodziła, wierni dworzanie, serdecznie współczując jego niemocy, w wozie do klasztoru Koprzywnickiego braci Cystersów, sposobem koni się wprzągłszy, a piechotą wóz ciągnąc, ostrożnie króla przewieźli. W tym klasztorze przez całe osiem dni leżąc wypoczywał; tutaj też ślubował Bogu i Ś. Zygmuntowi, że chce podźwignąć z ruin świątynię płocką, w której ze czcią przechowywały się relikwie Zygmunta króla i męczennika, i wikarjuszom kwartę, mianowicie każdemu pół grosza dziennie na wieczne czasy, ku czci Wszechmocnego i N. P. Maryi i Ś. Zygmunta króla, przeznaczyć.
Potem, gdym się zbliżył do niego i gdy rano mnie i innym obecnym o ślubie oznajmił, zaraz uczuł się cokolwiek wolniejszym od gorączki i polecił mi, abym posłał do miasta Płocka dla obejrzenia zwalisk świątyni i doniesienia mu o liczbie wikaryuszów, co niezwłocznie, jak było rozkazane, wypełniłem, śpiesznie wysyłając w tej sprawie szlachetnego męża, księdza Jana ze Skrzyna, kapelana dworu królewskiego. Następnie, gdy króla przewieziono do dworu, zwanego Osiek, i pewien lekarz jego, mistrz Mateusz, wbrew zakazowi i woli mistrza Henryka i nas wszystkich, pozwolił mu napić się miodu, od tego znowu zapadł on w większą gorączkę. Potem jednak, gdy przybył do Nowego Miasta, tam we dworze swoim, przepysznie zbudowanym, wziął od lekarzy na przeczyszczenie i siły znakomicie odzyskał, tak iż bez pomocy siadł na wóz i stanął w Opatowcu, gdzie zabawiwszy sporo dni, bardzo dobrze się poprawił. Ale za namową wspomnianego wyżej lekarza, mistrza Mateusza, pojechał dalej do Krakowa; w drodze już pierwszej nocy porwała go, jak się zdaje wskutek ruchu, gorączka, jak i przedtem nie jedna lecz potrójna, gdyż przebywał codzienną, trzydniową i czwartaczkę, które zdawały się być dosyć lekkiemi, lecz gdy wszystkie się zeszły jednego dnia, męczyły go srodze.
Odtąd też dzień w dzień, aż do samego przybycia do Krakowa, cierpienia jego się nie umniejszały, lecz dręczyły go, coraz się powiększając. W przedostatni dzień miesiąca października przywieziono go na zamek krakowski, gdzie też pierwszego dnia listopada kazał pytać przezemnie lekarzy, stojących przed jego łożem, czy już jest w Krakowie. Gdy ich zapytałem: „czy król pan jest w Krakowie?”, wyżej wspomniany mistrz Mateusz rzekł: „czy on majaczy, czy dostał pomieszania zmysłów, że się pyta, czy król jest w Krakowie?” Na to mu odrzekłem: „wie on dobrze, że jest w...[tekst kroniki niekompletny] ordynując lekkie lekarstwa, których będąc w drodze mieć nie mogliście; teraz jednak zdaje mu się, że żadnych starań do tego nie przykładacie”. Na to mistrz Mateusz, jakby piorunem rażony, powiedział, że będzie ze swoimi kolegami dokładał najusilniejszych starań, o ile będzie umiał. Wkrótce potem król przezemnie kazał się ich zapytać, czy spostrzegają w nim jakiekolwiek znaki śmierci, (żądając) aby mu to przez Boga wyjawili, by mógł rozporządzić co do zbawienia swej duszy i co do domu. Oni zaś, obyczajem lekarzy, wróżyli mu i przepowiadali długie życie.
Król wszakże, wątpiąc o odzyskaniu zdrowia, trzeciego dnia tegoż miesiąca, rano o wschodzie słońca, napisał testament, w którym tak kościołom, jak ubogim i sługom swoim wielką ilość dóbr i dziedzictwa zapisał. Niektórym z nich, mianowicie Zbigniewowi, Przedborzowi i Pakoszowi braciom, zwanym Zbigniewicami, miasto Włodzisław z przynależytościami zapisał; naturalnym synom swoim, Niemierze i Bogucicowi, zapisał Kutów, Puznicz, Drugrę i inne wsie; Paszkowi — Słodzień, Niekłań, Mieczdę; Janowi — zamek Międzygórze i wójtostwo Sobotę w Zawichoście, oraz wiele innych zapisał; Jaśkowi Żerawskiemu — Podgaje, i wielu innym dużo (majętności) legował, co następnie było w części przez Ludwika, króla węgierskiego i polskiego, i rodzicielkę jego królowę Elżbietę, siostrę rodzoną króla Kazimierza unieważnione. Synowi ukochanej swej nieboszczki córki Elżbiety, żony Bogusława, księcia szczecińskiego i pana Kaszubów, wnukowi swemu, imieniem Kazimierz, księstwa dobrzyńskie, kujawskie, sieradzkie i łęczyckie, z zamkami kruszwickim, bydgoskim, Wielatowem, Wałczem zapisał. Krzyż złoty, bardzo wielkiej ceny, wartości przeszło dziesięć tysięcy florenów — kościołowi krakowskiemu; ramię Ś. Koźmy we wspaniałem pozłacanem cyboryum — kościołowi poznańskiemu; monstrancyę z relikwiami i biblię ozdobną kościołowi gnieźnieńskiemu zapisał. Dwom córkom swoim przeznaczył wszystkie ozdoby łoża, kotary i okrycia z cienkiego płótna, purpurą, perłami cennemi i drogiemi kamieniami suto sadzone, oraz czary z czystego złota wyrobione, wartości wielu tysięcy grzywien srebra, — tudzież połowę wszystkich naczyń srebrnych i klejnotów różnego rodzaju, drugą zaś połowę żonie swojej Elżbiecie, córce Henryka księcia głogowskiego. Rozporządziwszy tedy przyzwoicie i prawnie tak tem, jak i wszystkiem innem, w następny wtorek, który był piątym dniem miesiąca listopada, rano o wschodzie słońca, w obecności wielu osób ze szlachty i duchowieństwa, odszedł szczęśliwie do Chrystusa. Był natenczas obecny Władysław, książę opolski, zrodzony z córki siostry rzeczonego króla, wysłany przez wspomnianego króla węgierskiego dla wyrażenia współczucia w królewskiej chorobie.
Po odprawieniu uroczystych po zejściu króla egzekwij, był on w następny czwartek, t.j. siódmego dnia wspomnianego miesiąca, z prawej strony chóru kościoła krakowskiego, przez wiernych (sług) swoich pochowany, w obecności Jarosława, świętego gnieźnieńskiego kościoła arcybiskupa, oraz biskupów Floryana krakowskiego i Piotra lubuskiego. — Jaki był jęk, jaki płacz, jakie głośne narzekania panów i szlachty, prałatów, kanoników, mężów kościelnych i ludu podczas złożenia zwłok jego, tego język ludzki nie łatwo wypowiedzieć zdoła.
(Kronika Jana z Czarnkowa Archidyakona Gnieźnieńskiego, Podkanclerzego Królestwa Polskiego; cyt. za: www.wikisource.org)
Czytaj też:
Uczta u Wierzynka. Dyplomacja w trakcie biesiadyCzytaj też:
Byliśmy przykładem dla świata. Statut kaliski - z dziejów wolności religijnej w PolsceCzytaj też:
QUIZ: Piastowie - "gry o tron" pierwszej polskiej dynastii