Bomby przeciw caratowi
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Bomby przeciw caratowi

Dodano: 
Ulica Miodowa w Warszawie 19 maja 1905 r., tuż po wybuchu bomby rzuconej przez bojowca PPS Tadeusza Dzierzbickiego
Ulica Miodowa w Warszawie 19 maja 1905 r., tuż po wybuchu bomby rzuconej przez bojowca PPS Tadeusza Dzierzbickiego Źródło: Wikimedia Commons
O bojowcach PPS pamiętała i II Rzeczpospolita, i Polska Ludowa, z różnych powodów. Dziś są zapomniani.

Plan był następujący: wybuch bomby w koszarach kozaków orenburskich lub w komisariacie policji na warszawskiej Pradze powinien skłonić oberpolicmajstra warszawskiego, płk. Karla Nolkena, do wyjazdu z ratusza na miejsce zamachu. Miał tam nie dojechać. Na drodze czekali bojowcy PPS. 26 marca 1905 r. Stefan Okrzeja rzucił bombę w pomieszczeniach komisariatu przy ulicy Wileńskiej. Eksplozja zraniła nie tylko obecnych tam policjantów, lecz także Okrzeję. „Na wpół przytomny, straciwszy właściwy kierunek, zamiast w stronę bramy Okrzeja skręcił w podwórze i tu natknął się na rewirowego Czepielewicza, który począł doń strzelać; strzały wróciły Witoldowi przytomność, dobył brauninga, ranił śmiertelnie Czepielewicza i począł się cofać do bramy. Tu go jednak zawiodły znów siły fizyczne, gwałtowny skurcz w palcach uczynił go bezbronnym wobec napastującej zgrai, został pochwyconych przez stójkowych, którym nadbiegł na pomoc kapitan Chwoszczyński” – pisał Gustaw Daniłowski w książce o ironicznym tytule „Bandyci z PPS”.

Nolken zgodnie z przewidywaniami pojechał na Pragę. Niesamowitemu refleksowi zawdzięczał ocalenie życia. Rzuconą w jego kierunku bombę odbił ręką, eksplodowała wprawdzie, lecz tylko go raniła.

Okrzeję oskarżono o przynależność do tajnego związku, mającego na celu obalenie siłą porządku panującego w państwie rosyjskimi i oderwanie Królestwa Polskiego od Rosji. A także o ciężkie zranienie trzech policjantów, dwóch przebywających na terenie komisariatu robotników (jeden z nich zmarł) i śmiertelne zranienie rewirowego. W trakcie przesłuchań i przed sądem Okrzeja mówił, że jego czyny wzięły się z chęci odwetu za „ohydne czyny gwałtu nad bezbronną ludnością w czasie ruchów robotniczych w Warszawie”, brutalne rozpędzanie manifestacji, sieczenie szablami demonstrantów i strzelanie do nich, znęcanie się nad aresztowanymi. Przyznawał, że chciał sterroryzować całą policję. Mówił także o tym, że od dzieciństwa raziło go „zestawienie nędzy jednych i rozkoszy drugich ludzi”, a ideały PPS odpowiadały mu najbardziej. „Wierzę, że socjalizm da ludziom szczęście”.

Sąd skazał Okrzeję na karę śmierci, jednak zwrócił się do generała-gubernatora warszawskiego Maksymowicza z sugestią, by zmienił wyrok na 25 lat katorgi. Ten jednak odmówił. A Okrzeja nie chciał, by adwokat złożył do cara prośbę o łaskę. 22 lipca 1905 r. bojowiec został powieszony w Cytadeli Warszawskiej. „Niech żyje socjalizm, precz z caratem!” – wykrzyknął pod szubienicą. Była to pierwsza egzekucja w Królestwie Polskim od chwili stracenia proletariatczyków w 1885 r.

Ćwierć wieku po śmierci Stefan Okrzeja został odznaczony przez prezydenta Ignacego Mościckiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitną ofiarną pracę dla Niepodległości w szeregach Organizacji Bojowej PPS”. Otrzymał też Krzyż Niepodległości z Mieczami.

W Polsce Ludowej także uhonorowano Okrzeję. W 1951 r. zwodowano statek „Stefan Okrzeja”. Do dotychczasowych przybywały nowe ulice z nazwiskiem bojowca w wielu miastach, a także szkoły. Rzecz jasna, w PRL Okrzeja był wyłącznie bohaterem ruchu robotniczego i bojownikiem o socjalizm, a nie uczestnikiem walki o niepodległość. Taki wizerunek Okrzei spowodował, że po 1989 r. zdarzało się, iż jego nazwisko wymazywano z przestrzeni publicznej. W 1990 r. władze Zgierza, zmieniając nazwy ulic, potraktowały Okrzeję na równi z Dzierżyńskim, ze Świerczewskim, z przywódcami PPR Nowotką, Finderem, sowieckimi szpiegami Rosenbergami. Kiedy w 2006 r. w Lublinie zastanawiano się nad zmianą nazw ulic, historyk Agata Konstankiewicz powiedziała: „Kontrowersyjna jest postać Okrzei. Dziś próbuje się go wybielić, ale pamiętajmy, że w PRL uważano go za świetnego komunistę. Dzisiejsze organizacje postkomunistyczne mówią zaś o nim jako o swoim ideowym przodku”.

Nawet więc nie same czyny Okrzei (co to zresztą znaczy, że próbuje się go wybielić?), ale jego wizerunek ukształtowany przez propagandę PRL miał być argumentem za zmianą nazwy ulicy imienia. Ostatecznie do tego nie doszło. Bez wątpienia bojowcy PPS walczyli zarówno o niepodległość, jak i socjalizm. To był bowiem program PPS. Właśnie jednak podczas rewolucji lat 1905–1907 w Królestwie Polskim, pod wpływem rewolucji w Rosji, nastąpił rozłam w PPS. Jedni działacze chcieli walczyć o socjalizm, inni o niepodległość.

Stefan Okrzeja był najbardziej znanym spośród ponad 7,5 tys. bojowców PPS i prawie 900 odznaczonych w II Rzeczypospolitej Krzyżem Niepodległości z Mieczami.

Strzały na placu Grzybowskim

Bojówki PPS zaczęły powstawać w 1904 r. w Warszawie i miało to związek z wybuchem wojny rosyjsko-japońskiej i demonstracjami antymobilizacyjnymi w Królestwie Polskim. Były one brutalnie rozpędzane i pacyfikowane przez wojsko i policję. Początkowo bojowcy ochraniający manifestacje (a także wymierzający sprawiedliwość policyjnym informatorom) dysponowali jedynie laskami, kijami, kamieniami, a także... tabaką do sypania w oczy. To jednak nie wystarczało, by dać odpór carskim mundurowym.

Jeden z bojowców, Bronisław Żukowski, pisał w 1933 r. we wspomnieniach w „Niepodległości”, wydawanej przez piłsudczykowski Instytut Badania Najnowszej Historii Polski, że członkowie PPS uznali za konieczne posiadanie broni palnej. „My nie jesteśmy owcami, abyśmy pokornie nadstawiali swe szyje pod kozackie i policyjne szaszki [szable – przyp. T.S.]. My chcemy manifestować, ale w razie napadu na nas ze strony kozaków i policji powinniśmy się bronić i być podczas manifestacji odpowiednio uzbrojeni”.

Przełomowa okazała się manifestacja antymobilizacyjna na placu Grzybowskim w Warszawie, zorganizowana przez Bronisława Bergera i Józefa Kwiatka 13 listopada 1904 r. Dwa dni wcześniej przyjechał do Warszawy transport z prawie 40 pistoletami i rewolwerami zakupionymi na terenie Rosji. Na transparentach znajdowały się hasła: „Precz z mobilizacją”, „Niech żyje PPS”, „Precz z caratem”, „Niech żyje niepodległa Polska”. Wśród manifestantów było 40–60 bojowców. W obronie sztandaru, który dzierżył Stefan Okrzeja, padły pierwsze strzały do policji i wojska skierowane przeciw zaborcy od czasu powstania styczniowego przez zorganizowaną zbrojną grupę Polaków. Historyk Władysław Pobóg-Malinowski zanotował w latach 30. wypowiedź Walerego Sławka, który mówił o tym, że na widok uciekających w popłochu policjantów „odezwało się po raz pierwszy poczucie siły, przełamało się uczucie strachu przed uzbrojonym przedstawicielem władzy”.

Laboratoria pirotechniczne

Właściwe organizowanie bojówki PPS rozpoczęło się po VII zjeździe PPS w marcu 1905 r. Powstał wtedy Wydział Spiskowo-Bojowy, kierowany przez Walerego Sławka i Aleksandra Prystora. Początki były trudne. Organizatorom pierwszych oddziałów bojówki – „dziesiątek” – Stefanowi Okrzei i Bronisławowi Żukowskiemu nie udało się znaleźć po 10 chętnych. Pistolety i rewolwery można było kupić za granicą i przemycić nad Wisłę, ale przecież nikt nie sprzedawał bomb. Do ich wytwarzania zabrali się m.in. Mieczysław Dąbkowski, student politechniki, przeszkolony przez japońskiego oficera (szkolenia takie były efektem wizyty Piłsudskiego w Tokio w 1904 r.) i Aleksander Lutze-Birk, który ukończył właśnie politechnikę i jako szef laboratorium pirotechnicznego był nazywany Piroksylinowiczem, od piroksyliny, bawełny strzelniczej służącej do wyrobu prochu. Wraz z Czesławem Świrskim bomby produkowała Aleksandra Zagórska, matka Jerzego Bitschana, który jako 14-letni gimnazjalista poległ w obronie Lwowa w 1918 r. Wytwarzane domowym sposobem ładunki wybuchowe nierzadko zawodziły, a nieumiejętne obchodzenie się z wrażliwą konstrukcją powodowało przypadkowe eksplozje.

Artykuł został opublikowany w 12/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.