Stolica, której już nie ma. Gierymski podarował Warszawie prawdziwe arcydzieło
  • Leszek LubickiAutor:Leszek Lubicki

Stolica, której już nie ma. Gierymski podarował Warszawie prawdziwe arcydzieło

Dodano: 
Fragment obrazu "Piaskarze" Aleksandra Gierymskiego
Fragment obrazu "Piaskarze" Aleksandra Gierymskiego 
Przed wyjazdem z rodzinnej Warszawy, tym razem już na zawsze, na wieczną tułaczkę, Aleksander Gierymski namalował ostatnie płótno przedstawiające realistyczny wycinek z codziennego życia miasta i jego mieszkańców. To prawie że fotograficzne oddanie realiów tamtych czasów przez jednego z najznakomitszych polskich artystów.

Nie jest to oczywiście malarstwo historyczne. To realizm w jak najczystszej postaci, świat, który otaczał artystę bezpośrednio i w którym on uczestniczył – obserwując, jak na artystę przystało. Ale to także widok Warszawy końca dziewiętnastego stulecia, Warszawy, której już nie ma, a najdokładniej Powiśla. Można więc śmiało stwierdzić, że to swoisty dokument historyczny.

Niewiele zachowało się do dnia dzisiejszego dzieł malarskich, które pokazują nam widoki miast z tego okresu. Prawdę powiedziawszy, w ogóle mało ich stworzono.

Gdy polskie malarstwo osiągało swój najbujniejszy i najbogatszy okres, czyli ok. roku 1900, który to czas Maria Poprzęcka nazwała „Szczęśliwą godziną”, nasi artyści krajobrazem miejskim (wedutą) bardzo rzadko się zajmowali. Warszawę końca XIX wieku przedstawiających zwykłych ludzi w niej żyjącej zostawił nam w kilku obrazach przede wszystkim Aleksander Gierymski.

Aleksander Gierymski: Piaskarze, (rok 1887), olej/płótno; wymiary: 50 cm x 66 cm, Muzeum Narodowe w Warszawie.

Piaskarze, to jedno z takich dzieł, które zostały nad wyraz ściśle odtworzone z pozycji obserwatora, przyglądającego się z zewnątrz zastanej sytuacji. Nie ma tu miejsca na jakieś próby uwiedzenia widza sztucznym wzruszeniem; jest tylko dokładna, malarska precyzja. Choć osobiście muszę przyznać, że ilekroć patrzę na ten obraz, to zawsze odczuwam w tym akurat przypadku, wielki szacunek do ciężkiej pracy fizycznej i pokorę wobec ludzi ją wykonujących. Jednocześnie jakoś dziwnie przypomina się piosenka śpiewana dawno temu przez Irenę Jarocką, z której do tej pory pamiętam ten tylko krótki fragment: „Gondolierzy znad Wisły, barkami wożą piach”. A wzruszenie moje jest całkiem naturalne, pochodzące z wnętrza mnie, wywołane właśnie przez tę malarską precyzję artysty i być może tę piosenkę również.

Gierymskiemu przy pracy nad Piaskarzami nie umknął najdrobniejszy detal. „Widział ich spocone czoła, zgięte plecy, muskularne ramiona.Wysiłek i trud człowieka - a wokoło nadwiślański krajobraz: woda, po której przebiegają drobne fale, szare niebo przysłonięte kłębkami obłoków, w głębi maszty, żagle, most”zauważa Jadwiga Stępniowa. Na nabrzeżu widzimy ludzi ubranych jakże inaczej niż piaskarze. To zapewne mieszczanie. Jest także policmajster i Żyd.No i jeszcze ten student w szkolnym ubranku. Siedzi na brzegu, pali papieroska i czy to z nudów, czy też może to przyszły dziennikarz lub literat, a przypadkiem i malarz, obserwuje dokładnie scenę odbywającą się na brzegu rzeki. Na ostatnim planie dzieła malarz umieszcza pierwszy stały żelazny most warszawski, most Kierbedzia, którego budowę zakończono równo 155 lat temu, w listopadzie 1864 roku. Wiemy, że artysta był niezwykle zafascynowany nową cywilizacją techniczną i zapewne dlatego most ten umieścił na płótnie. Dostrzegamy spacerujących po nim ludzi, czy też jadącą dorożkę, a może tramwaj konny. Dzięki zastosowaniu owych zabiegów malarskich, możemy określić dokładnie czas, do którego dzieło się odnosi. Ot, codzienne życie metropolii końca XIX stulecia.

Mostu Kierbedzia już nie ma, został wysadzony przez Niemców we wrześniu 1944 roku. Na jego miejscu znajduje się obecnie most Śląsko-Dąbrowski. Artysta pokazał więc niejako przy okazji ciężkiej pracy piaskarzy, różne warstwy społeczne współczesnej mu Warszawy. Aleksandra Gierymskiego ciągnęło nad Wisłę, do „smutnej zaniedbanej dzielnicy biednego miasta, pełnego ruder, miasta nędzarzy, flisaków, piaskarzy, drobnych przekupniów, biedoty żydowskiej, miasta olbrzymich kontrastów”pisał Ignacy Witz. W jego obrazach odnoszących się do tej problematyki siła wyrazu jest niezwykła. Dotyczy to także całej tematyki tego malowidła, ale także i „gdy chodzi o siłę wyrazu każdej postaci, zdawałoby się, przypadkowej, a w istocie w sposób ostatecznie przemyślany umieszczonej w całym mechanizmie obrazu, gdzie każdy element ma swe precyzyjne miejsce. (...) Tacy są też ludzie, przedstawieni wiernie, dokładnie, surowo, a jednocześnie z czułością”zauważa dalej tenże malarz i krytyk sztuki.

Obraz w Muzeum Narodowym w Warszawie

Widzenie przez artystę owej rzeczywistości równe jest dokładności rysownika tamtych czasów, który zamieszczał swoje ilustracje w magazynach literackich czy społecznych. Dzisiaj byśmy powiedzieli, że tak dokładne jak obraz z kliszy czy matrycy aparatu fotograficznego ustawionego na dużą głębię ostrości. Wiemy przecież, że artysta często posługiwał się aparatem fotograficznym. Utrwalał nim interesujące go motywy, które później pędzlem przenosił na płótno. Być może i tak było w tym przypadku. Krytyk sztuki, ale i przyjaciel malarza Antoni Sygietyński z wnikliwością dostrzega, że wszystkie warszawskie obrazy Gierymskiego, w przeciwieństwie do tych tworzonych wcześniej w Rzymie czy Monachium są oparte na motywach oświetlenia słonecznego. Światło studiował oczywiście z natury, ale bywały też i historie ciekawsze, jak w przypadku tego obrazu. W owym czasie w Warszawie dwóch młodziutkich malarzy Józef Pankiewicz i Władysław Podkowiński wynajmują pracownię na ul. Kruczej, która miała tę zaletę, że posiadała górne naturalne oświetlenie. Co robi Gierymski, który z nimi się przyjaźni? Znosi do niej całe worki piasku, rozsypuje na podłodze i studiuje jak się na nim rozkłada światło. Bo przecież dla tego obrazu jest to zagadnienie najważniejsze.

Biograf braci Gierymskich, Janusz Bogucki zauważa: „Jest w tym pejzażu i wielka bystrość obserwacji, i ład kompozycyjny, i ogromna rzetelność wykonania. Oddanie zróżnicowanych odcieni szarzyzny na partiach nieba i wody, skomplikowanej gry połysków na drobnej fali, odmiennej materialności piasku, drewna, półcieni koszul - wszystko jest zrobione znakomicie, wszystko składa się na obraz jednolity o określonym charakterze”.

Czytaj też:
Zaginiony grunwaldzki gigant

Jana Matejkę tego typu malowidła w ogóle nie interesowały, liczyło się dla niego przede wszystkim malarstwo historyczne. Ale jak zobaczył owo dzieło, to ponoć powiedział, że obraz ten, to wyśmienita robota malarska. W ustach Mistrza Jana wielki to komplement.

Aleksander Gierymski:Piaskarze, (rok 1887), olej/płótno; wymiary: 50 cm x 66 cm, Muzeum Narodowe w Warszawie.

Źródło: DoRzeczy.pl