Sowieci w Auschwitz. Czerwona propaganda ukryła ten rozdział
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Sowieci w Auschwitz. Czerwona propaganda ukryła ten rozdział

Dodano: 
Żołnierze Armii Czerwonej na początku 1945 roku.
Żołnierze Armii Czerwonej na początku 1945 roku. Źródło:Wikimedia Commons /
Zajęcie obozu przez Armię Czerwoną wcale nie wyglądało tak, jak przedstawiała to propaganda. Na terenie obozu NKWD utworzyła własne łagry.

26 stycznia 1945 r. obozem wstrząsnęła potężna eksplozja. Nad zaśnieżonymi dachami baraków i wieżyczkami strażniczymi zawisł wielki grzyb gęstego, szarego pyłu. Wiatr powoli rozwiał dym, odsłaniając ziejący w ziemi krater. To niemieccy saperzy wysadzili w powietrze krematorium numer V, ostatnią spalarnię ludzkich ciał Auschwitz-Birkenau.

W obozie było już wówczas zaledwie kilka tysięcy więźniów. Resztę – w ramach chaotycznej ewakuacji – strażnicy z SS popędzili na Zachód w przerażających, ludobójczych marszach śmierci. Niemcy spalili dokumenty obozowej kancelarii, których popioły zalegały teraz na obozowych uliczkach. Tliły się jeszcze magazyny ze zrabowanym więźniom mieniem.

Wszystko to miało na celu zatarcie śladów dokonanego w Auschwitz straszliwego ludobójstwa. Zagłady miliona ludzi. Również ostatni więźniowie – w zamyśle komendy obozu – mieli zostać zgładzeni. Bolszewicka ofensywa parła jednak naprzód zbyt szybko. Nazajutrz, 27 stycznia 1945 r., obozową bramę przekroczyli pierwsi żołnierze 1. Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej.

Świadkowie mówią

Równo 10 lat temu – w styczniu 2010 r. – miałem zaszczyt rozmawiać z byłymi więźniami Auschwitz, którzy byli w obozie do końca. To, czego byli świadkami ci dzielni ludzie, odbiegało od propagandowej wizji wyzwolenia Auschwitz, lansowanej później przez sowiecką propagandę. Bolszewicy wcale nie wkroczyli do obozu z rozwiniętymi sztandarami i w akompaniamencie fanfar.

Auschwitz II-Birkenau obecnie i w 1945 r.

– Jak zapamiętałam tamten dzień? Byłam straszliwie głodna i było mi bardzo zimno. Szukałam w opuszczonych barakach jedzenia – opowiadała pani Hanna Wardak (numer 86760), która do Auschwitz została wywieziona w trakcie Powstania Warszawskiego. Miała wówczas siedem lat. – Sowieci? Widziałam ich dwóch. Szli z jakimiś sznurami i, przechodząc obok mnie i innych dzieci, nawet na nas nie spojrzeli. Nie dali nam nic do jedzenia, nie pomogli – opowiada.

Wraz z innymi dziewczynkami pani Wardak zbiła z kilku desek prowizoryczne sanki dla najmłodszych dzieci i całą grupą wyszli z obozu. W nieznane. Byle dalej od drutów kolczastych, baraków, głodu i śmierci.

– Znaleźliśmy się na drodze. Było potwornie zimno. Grzęźliśmy w śniegu. Pamiętam, że mijaliśmy kolumnę sowieckich czołgów. Znowu całkowita obojętność. Pomocy udzielili nam dopiero Polacy, gdy doszłyśmy do jakiejś miejscowości – wspominała po latach swoje przeżycia.

Pani Wardak w obozie była wykorzystywana do eksperymentów medycznych przez słynnego „Anioła Śmierci”, czyli dr. Josefa Mengelego. Lekarz-sadysta przebił jej oba bębenki w uszach, zakraplał oczy chemikaliami – podobno by zmienić kolor źrenicy z zielonego na niebieski. W wielu miejscach nacinał skórę i wstrzykiwał rozmaite substancje.

– Minęło tyle lat, a ja nadal panicznie się boję strzykawki. Do dziś mam również zrujnowane zdrowie – podkreśla.

Również pani Kazimiera Wasiak (numer 83803), która do obozu trafiła jako 11-letnia dziewczynka w 1944 r., spotkała się z obojętnością wyzwolicieli. – Przebiegli obok, chyba ścigali jakichś Niemców. Nas jakby nie zauważyli. Czy dali nam jakieś jedzenie? Skądże. Ale skąd niby ci biedni ludzie mieliby je wziąć. Oni sami byli piekielnie głodni – opowiadała.

Bolszewicy po kilku godzinach od wkroczenia do Auschwitz rozbili kuchnię polową przed barakiem, w którym znajdowały się pani Wasiak i inne dzieci. Przynieśli kawałki końskiej padliny. – Byłyśmy potwornie głodne. W obozie karmili nas zupą, w której pływały tłuste, rozgotowane robaki. Błagaliśmy Sowietów, by nam dali choć kawałek mięsa, ale oni rzucali tylko kości w śnieg. Rzucaliśmy się na nie, wydłubywaliśmy z zasp i ogryzaliśmy – relacjonowała Kazimiera Wasiak.

Podobnie jak pani Wardak wraz z innymi dziećmi przeszła przez przecięte przez bolszewików druty i udała się po pomoc w stronę najbliższych polskich wiosek. Czy pani Wasiak uważa Sowietów za swoich dobroczyńców i wyzwolicieli? A może prąca w stronę Berlina Armia Czerwona wyzwoliła KL Auschwitz „przy okazji”, a co za tym idzie – nie ma powodu, aby okazywać jej specjalną wdzięczność?

Czytaj też:
Kula w głowę za heroiczną misję

Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. – Nie ulega wątpliwości, że zawdzięczam Sowietom wszystko – mówiła pani Wasiak. – Gdyby nie oni, nie rozmawiałabym teraz z panem. Więźniom Auschwitz oni naprawdę przynieśli wyzwolenie. Ale z drugiej strony to wyzwolenie wyglądało zupełnie inaczej, niż przedstawiała je propaganda.

Całkowicie inne doświadczenia z bolszewikami miał z kolei pan Henryk Duszyk (numer obozowy 192692). On bardzo pozytywnie zapamiętał sowieckich żołnierzy, którzy 27 stycznia zajęli obóz. Otrzymał od nich pomoc, okazali mu współczucie. W przeciwieństwie do obu pań, z którymi rozmawiałem, pan Duszyk miał szczęście – trafił na dobrych ludzi.

– Nagle zobaczyłem przemykające między budynkami postacie. W zielonych mundurach i z bronią – wspominał. – Na początku nie miałem pojęcia, co się dzieje. Dopiero po pewnym czasie, gdy jeden z przebiegających obok mężczyzn rzucił parę słów po rosyjsku, zorientowałem się, o co chodzi. Nie mogłem uwierzyć, że to już koniec koszmaru. Jeden z bolszewików poklepał mnie po ramieniu i dał mi dwie konserwy. Potem od innego dostałem kilka kostek cukru. Nie mogę nic złego o nich powiedzieć. Ci ludzie uratowali nam życie – dodał.

Pan Duszyk do Auschwitz również został wywieziony w trakcie powstania. Miał wówczas dziewięć lat. Do innych obozów trafili też jego ojciec i siostra. Przeżył tylko on. Osiem miesięcy za drutami zniszczyło jego zdrowie. Do dziś boryka się z wieloma nabytymi w Auschwitz chorobami. Dwa razy został skatowany przez esesmanów za to, że bawił się w „nieodpowiednim miejscu”.

– Przyjście Sowietów było dla mnie prawdziwym wstrząsem. Po miesiącach głodu, chorób i upokorzeń byłem wolny. To było wielkie zaskoczenie, bo wszyscy mieliśmy pewność, że nie wyjdziemy z Auschwitz żywi, że zostaniemy tam na zawsze. W takim miejscu traci się wszelką nadzieję – opowiadał pan Duszyk.

Czytaj też:
Wstyd bermudzki. Jak alianci zignorowali tragedię Żydów

Z czasem, gdy miasto Oświęcim znalazło się pod regularną okupacją bolszewicką, Sowieci zrobili w obozie wiele wstrząsających zdjęć pokazywanych później w kronikach filmowych. Zorganizowali kilka polowych szpitali i, we współpracy z Polskim Czerwonym Krzyżem, zaczęli pomagać ocalonym więźniom.

– O tym też nie można zapomnieć. Naprawdę zrobili sporo dobrego – mówił mi dr Andrzej Strzelecki, historyk pracujący w muzeum znajdującym się na terenie obozu, autor książki „Ewakuacja, likwidacja i wyzwolenie KL Auschwitz”. – Wystąpił tu historyczny paradoks. Żołnierze, którzy reprezentowali komunistyczny totalitaryzm, przynieśli wolność więźniom innego totalitaryzmu.

W tym kontekście można wytłumaczyć to, że reakcja żołnierzy Armii Czerwonej na to, co zobaczyli w Auschwitz, mogła się różnić od reakcji żołnierzy US Army wyzwalających obozy na froncie zachodnim. Człowiek sowiecki, sam uciemiężony przez dyktaturę, był znacznie bardziej oswojony z podobnymi widokami. Sam mógł być kiedyś więźniem łagru, a już na pewno w obozie siedział jakiś jego krewny lub znajomy.

Także przebieg wojny na Wschodzie był znacznie bardziej okrutny niż na Zachodzie. To, co czerwonoarmiści zobaczyli w KL Auschwitz, nie było więc dla nich tak szokujące jak to, co w Dachau i innych obozach na Zachodzie zobaczyli amerykańscy żołnierze.

Artykuł został opublikowany w 2/2020 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.