Tom drugi z serii „Historia Objawień Maryjnych” otwiera objawienie Madonny Cudownego Medalika, która ukazała się Katarzynie Labouré w Paryżu w roku 1830, a zamyka opowieść o Matce Światła, odwiedzającej Alexandrinę da Costę, portugalską mistyczkę, w latach 1944-1955.
Czytelnik znajdzie tu ponad 30 najsłynniejszych objawień, m. in. Matka Boża Płacząca z La Salette (1846 r.), Bolesna Królowa Polski z Lichenia (1850 r.), Madonna Nowenny Pompejańskiej (1872 r.), gietrzwałdzkie objawienia Matki Bożej – przemawiającej po polsku (1877 r.), a także objawienia, które zmieniły życie wielkich świętych: Maksymiliana Kolbe, Ojca Pio, Faustyny Kowalskiej oraz najbardziej znane objawienia w historii: Maryja Niepokalane Poczęcie z Lourdes (1858 r.) i Matka Boża Wielkiego Orędzia w Fatimie (1917 r.)
Niniejszy tekst to fragment książki W. Łaszewskiego pt. „Historia Objawień Maryjnych. TOM II. Od Rue du Bac (1830 r.) do Balasar (lata 1944-1955)”, wyd. Fronda
Matka Maleńkiego Nic
Nocą z 7 na 8 września 1858 r. Mariam nieomal umarła. Rana, którą otrzymała, powinna ją zabić. Matka Boża nie tylko ocaliła jej życie, ale przez blisko miesiąc pielęgnowała ją w grocie nieopodal Aleksandrii. Maryja dała nam w ten sposób do zrozumienia, że Jej miłość wyraża się nie tylko w cudach, lecz także w prozie życia, w opatrzonych ranach i przygotowanych posiłkach, w trosce i czułości.
Różnie nazywano ją za życia. Dla jednych była znana jako „Maria Baouardy”, inni nazywali ją „Miriam Banardy” i „Mariam z Abellin”, jeszcze inni mówili o niej jako o „Małej Arabce”. Potem stała się „siostrą Marią od Jezusa Ukrzyżowanego”. Żyła zaledwie 32 lata; z polecenia Maryi miała budzić świat. „Cały świat śpi – wołała w ekstazie. – A Bóg jest tak pełen dobroci, jest tak wielki, tak godny wszelkiej chwały. Nikt o Nim nie myśli! Spójrz, natura Go wysławia, niebo, gwiazdy, drzewa, trawa, wszystko Go uwielbia, a człowiek, który tak wiele od Niego otrzymał, który powinien Go wysławiać, śpi! Chodźmy, zbudźmy wszechświat!”.
Kim była? Świętą z gatunku niezwykłych, których życie zdumiewa i dane jest nam jako barwny, niemal szokujący znak. Ta błogosławiona, zakonnica, stygmatyczka i wizjonerka z Palestyny sama nazywała siebie „Maleńkim Nic”, bo tak zwracał się do niej Jezus. „Wszystkim” był Bóg.
Kardynał Hector-Irénée Sévin, arcybiskup Lyonu, pisał o niej: „Dlaczego Bóg budzi pośród nas wielkie dusze? By naszemu ześwieczczonemu życiu przeciwstawić życie, które rzeczywiście jest nadprzyrodzone (…). Ona była i pozostanie czymś wyjątkowym w annałach chrześcijańskiej świętości”.
A nie byłoby jej w naszych chwalebnych kronikach bez obecności w jej życiu Maryi.
Dziecko z Betlejem
Jej dom rodzinny znajdował się w Galilei, w wiosce Abellin leżącej przy drodze do Nazaretu. Ale jej historia zaczyna się gdzie indziej: w Betlejem. Wiemy, że rodzicom przyszłej błogosławionej, pobożnym chrześcijanom obrządku melchickiego, urodziło się dwunastu synów; niestety, nie cieszyli się długo żadnym z nich – wszyscy zmarli w wieku niemowlęcym. W 1845 r. pogrążone w ciągłej żałobie małżeństwo ruszyło na pielgrzymkę do miejsca urodzenia Jezusa. Matka otrzymała bowiem natchnienie: „Idźmy pieszo do Betlejem i prośmy Matkę Bożą o córkę. Obiecajmy Jej, że jeśli wysłucha naszych modlitw, nazwiemy ją Mariam i ofiarujemy na służbę Bożą tyle wosku, ile będzie ważyła w wieku trzech lat”.
Przeszli pieszo 170 kilometrów, by w Grocie Narodzenia uzyskać upragnioną łaskę: niebawem urodziło im się dziecko, któremu nadali imię Matki Jezusa – Maria. Dwa lata później mogli jeszcze radować się narodzinami syna, który otrzymał imię Boulos, czyli Paweł.
Gdy Mariam skończyła trzy lata, nadszedł czas ofiarowania na służbę Bożą obiecanego wosku. Nie wiemy, czy rodzice dotrzymali złożonej w Betlejem obietnicy. Może zamiast wosku Bóg zażądał od nich czegoś innego?
Oto bowiem w ciągu kilku dni umiera matka, potem ojciec. Ten ostatni przed śmiercią podniósł córeczkę w kierunku obrazu św. Józefa i wyszeptał przez łzy: „Weź to maleństwo pod swoją opiekę. Matka Boża niech będzie jej matką, a Ty bądź dla niej ojcem”. Więzi łączące Mariam z Maryją zostały zadzierżgnięte już na zawsze.
Historia rusza galopem. Trzyletnie dziecko trafia do domu wuja. Ten niebawem przenosi się do Aleksandrii. Przyszła błogosławiona zabiera ze sobą w podróż niezwykłą cześć do Matki Najświętszej.
Pierwszy znak
Matka Boża otoczyła niewidzialną czułością i troską tę cichą dziewczynkę, o którą rodzice prosili w betlejemskiej grocie. Niebawem objawi się to w zaskakujący sposób.
Mariam była uprzywilejowanym dzieckiem Maryi, ale miłość była wzajemna. Już w wieku pięciu lat pościła w soboty na cześć Matki Najświętszej – jadła tylko wieczorny posiłek. Wiosną zbierała dla Niej najpiękniejsze i najbardziej pachnące kwiaty i stawiała je przed maryjną ikoną. Pewnego dnia ku jej zdumieniu cięte kwiaty w wazonie wypuściły korzenie i zaczęły dalej rosnąć! Był to pierwszy zewnętrzny znak, jaki Matka Najświętsza dała małej Mariam: jej dar został przyjęty i pomnożony!
Głos z nieba
Gdy dziewczynka skończyła 13 lat, jej wuj postanowił wydać ją za mąż. Zgodnie z tradycją, sam wybrał dla niej męża i nie pytając Mariam o zdanie, wyznaczył datę ślubu oraz zaprosił gości. Niebawem dziewczyna zaczęła otrzymywać ślubne podarunki od krewnych i przyjaciół rodziny.
Był tylko jeden problem: Mariam zdążyła złożyć już Bogu ślub czystości. Nie chciała „poznać męża”.
Noc poprzedzającą wesele Mariam spędziła na modlitwie przed ikoną Matki Najświętszej. Nie zamierzała wyjść za tego człowieka. W ogóle nie chciała wyjść za nikogo! Jak Maryja – pragnęła, by jej życie należało tylko do Jezusa. To dlatego szukała rady i pomocy właśnie u Matki Najświętszej.
Nie zawiodła się. W pewnej chwili, podczas nocnego czuwania usłyszała głos: „Mariam, jestem z tobą. Idź za natchnieniem, jakim cię obdarzę. Pomogę ci”.
Co to było za natchnienie? Wiemy tylko, że dziewczyna zdobyła się na niezwykły gest. Rankiem przyszła do swego wuja z tacą, na której Aleksandria znajdowały się wszystkie ślubne podarunki oraz… jej długie włosy, które ścięła w nocy. Śmiało powiedziała, że ślub się nie odbędzie.
Możemy sobie wyobrazić wściekłość wuja. Krzyki, przekleństwa, nawet bicie… Nic nie pomogło. Nawet posłanie po jej spowiednika, który nakazał Mariam okazanie posłuszeństwa wujowi i zagroził, że nigdy już nie udzieli jej rozgrzeszenia. Mariam pozostała niewzruszona. Jakże silne musiało być „natchnienie” i jak silna obiecana „pomoc”, skoro umiała przeciwstawić się nawet Kościołowi!
Wuj zepchnął dziewczynę na najniższy poziom społeczny – posłał ją do pracy wśród niewolnic i nakazał znajdywać dla niej najcięższe i najbardziej upokarzające prace. Mariam zrobiła pierwszy krok w świat pokory. Rozumiała, że to jej „maryjna” droga.
Poślubiona przez krew
Przypadkowo dziewczyna usłyszała, że jakiś mężczyzna z zaprzyjaźnionej muzułmańskiej rodziny wybiera się do Nazaretu. Postanowiła przekazać mu list do swego brata. Kiedy go przyniosła, nagabywana opowiedziała o swoich kłopotach. Nieoczekiwanie gospodarz domu zaczął namawiać ją, by porzuciła religię, której członkowie są tak nieludzcy, i przeszła na islam. Wtedy Mariam krzyknęła: „Być muzułmanką! Nigdy! Jestem córką Kościoła katolickiego i mam nadzieję, że dzięki łasce Bożej wytrwam w mojej religii, która jako jedyna jest prawdziwa. Aż do śmierci!”.
Jeszcze przed chwilą serdeczny muzułmanin wpadł w szał. Stracił kontrolę nad sobą, uderzył Mariam tak silnie, że ta upadła na podłogę. Sięgnął po zakrzywioną szablę i ciął w szyję. Pewny, że leżąca w kałuży krwi dziewczyna nie żyje, zawinął ją w obszerny płaszcz i z pomocą matki i żony porzucił w ciemnej ulicy.
Cięcie szablą było bez wątpienia śmiertelne. Rana miała dziesięć centymetrów długości, a zabliźniona była gruba na centymetr. Brakowało kilku pierścieni chrząstkowych tchawicy. Znany lekarz z Marsylii wyznał, że „choć jest ateistą, musi uznać istnienie Boga, bowiem z naturalnego punktu widzenia, ona nie mogła żyć”.
Opisany dramat rozegrał się nocą z 7 na 8 września 1858 r. Do końca życia Mariam w dniu narodzenia Najświętszej Maryi Panny świętowała rocznicę swych krwawych zaślubin.
Niemożliwe „Pomogę ci” nie jest niemożliwe
Matka Najświętsza obiecała swą pomoc i dotrzymała słowa. Tamtej nocy Mariam rzeczywiście umarła. Już jako mistrzyni nowicjatu w Marsylii opowiadała, że przeszła do innego życia: „Znalazłam się w niebie. Zobaczyłam Matkę Najświętszą, aniołów i świętych, którzy witali mnie z wielką miłością, a wśród nich moich rodziców. Zobaczyłam wspaniały tron Trójcy Przenajświętszej i Jezusa Chrystusa w swym człowieczeństwie. Nie było słońca, nie było lamp, ale wszystko było wypełnione światłem. Wtedy ktoś do mnie powiedział: «Twoja księga nie jest skończona…»”.
Kiedy odzyskała przytomność, znajdowała się w grocie. Nie była sama – pochylała się nad nią jakaś kobieta w niebieskiej sukni. Wyjaśniła dziewczynie, że zabrała ją z ulicy, że przyniosła tu i zszyła rozciętą szyję. Tajemnicza opiekunka okazywała niezwykłą czułość i troskę. Mówiła bardzo niewiele, polecała jej spać.
Kim była? W 1874 r. w święto Narodzenia Matki Bożej oraz rocznicę swego męczeństwa i powrotu do życia Mariam zawołała w ekstazie: „Tego dnia byłam z moją Matką. Tego samego dnia poświęciłam moje życie Maryi. Ktoś poderżnął mi gardło, a następnego dnia zaopiekowała się mną Maryja”.
Ile czasu Mariam spędziła w ukryciu? Sama sądziła później, że około miesiąca.
Niewiele wiemy o tym niezwykłym „czasie z Maryją”. Ale znamy jeden wzruszający szczegół. Pewnego dnia nieznajoma przygotowała dla chorej zupę. Zupa była tak pyszna, że dziewczyna poprosiła o więcej. Przez całe życie pamiętała jej smak. Na łożu śmierci powiedziała z rozmarzeniem: „Ona zrobiła dla mnie zupę! Och, jak dobrą zupę! Żyłam długo, szukałam, ale nigdy nie jadłam zupy jak tamta. Mam jej smak w ustach. Ona obiecała mi: «W ostatniej godzinie dam ci małą łyżeczkę tej zupy»”.
Czego jest symbolem? Czy wyrazem codziennej troski, która zamienia się w matczyną pieszczotę? Czy Matka Najświętsza chciała pokazać, że Jej miłość wyraża się nie w cudownościach, ale w prozie życia – w misce zupy? I że może temu towarzyszyć doświadczenie, którego żadne doznanie z tego świata nie jest w stanie zaspokoić? Bo to, co niebieskie przerasta wszystko, co może dać nam świat!
Niebieska opiekunka nakreśliła jeszcze dla Mariam plan życia: „Nigdy już nie zobaczysz swej rodziny. Pojedziesz do Francji, gdzie wstąpisz do zakonu. Będziesz dzieckiem św. Józefa, zanim staniesz się córką św. Teresy. Habit karmelu otrzymasz w jednym klasztorze, śluby złożysz w drugim, a umrzesz w trzecim – w Betlejem”.
Patrzymy na życiorys małej Mariam: wszystko pobiegło w jej życiu zgodnie ze scenariuszem odczytanym przez Maryję w podaleksandryskiej grocie.
Znaczenie objawienia Maryjnego, które było życiem z kimś z nas
Dziwne było to objawienie. Trwało około miesiąca, bez żadnej przerwy, z nieustającą obecnością Maryi. Nawet wtedy, kiedy dziewczynka spała, Matka Najświętsza czuwała nad jej bezpieczeństwem. Wszak obiecała: „Pomogę ci”.
Niektórzy widzą w tym objawieniu znak dla siebie: mówi on, że Maryja jest zawsze obecna przy swoich dzieciach. Jest obecna w naszym życiu w sposób niewidoczny, jak weszła w życie małej Mariam w sposób widoczny. Jest zawsze z nami, gotowa nieustannie pomagać – zazwyczaj w ukryciu, w sposób szary, w gestach codziennych jak ugotowanie posiłku.
A może Matka Najświętsza ukazuje się jako realna osoba, ktoś z nas? Jest jak zwykły człowiek, bez światła i nadprzyrodzonych znaków? To bardzo prowdopodobne. Bo reguła obcowania świętych mówi, że oni są wśród nas. Pewnie niejeden raz spotkaliśmy kogoś z nieba, nie wiedząc, że napotkany człowiek był „prawdziwie” Maryją, Józefem, aniołem. Tak było przynajmniej trzykrotnie w życiu Mariam. W grocie pod Aleksandrią spotkała „zwyczajną” Maryję, w Jerozolimie zaprzyjaźniła się przy grobie Pańskim ze „zwyczajnym” aniołem, w Marsylii, kiedy szła do kościoła Notre Dame de la Garde, chodził za nią mężczyzna z małym chłopcem – a był to św. Józef z Dzieciątkiem Jezus… Dbał o bezpieczeństwo młodej Mariam.
Tomasz Merton mówił, że czasami to właśnie my mamy być Maryją, Jezusem, aniołem. Bo na tym polega chrześcijaństwo. Jego ideał streszcza się w maksymie: „Kiedy spotykasz swego brata, Chrystus spotyka Chrystusa”.
Uboga służebnica
Gdy rana zabliźniła się na dobre, tajemnicza opiekunka wyprowadziła Mariam z groty i zaprowadziła do kościoła św. Katarzyny, przy którym pracowali franciszkanie. Zadzwoniła do furty, prosząc o spowiedź. Gdy Mariam opuściła konfesjonał, znalazła się sama. Najświętsza Opiekunka zniknęła.
Pierwsza rzecz, która była do zrobienia z początkiem nowego życia, to spowiedź. Nie szukanie ludzkich zabezpieczeń, zabieganie o pomoc, przemyślany scenariusz gwarantujący sukces. Młoda, zupełnie samotna dziewczyna ma znaleźć pomoc nie przez wielkich tego świata, ale przez wielkich z nieba…
Rzeczywiście, wszystko od razu znajduje właściwe rozwiązania. Franciszkański zakonnik poleca Mariam dobrej, zamożnej kobiecie. Dziewczynka zamieszkuje u niej i pomaga w prowadzeniu domu. Z radością przyjmuje obowiązki służącej.
Zaczęła nowe życie. Była biedna, miała jedną suknię, skromną pensję dawała uboższym od siebie. Zachowywała tylko kilka groszy, by kupić olej do małej lampki palącej się przed ikoną Matki Bożej. Wolny czas poświęcała ludziom znajdującym się w jeszcze gorszej sytuacji niż ona.
Prowadziła normalne, szare życie. Były tylko dwa wyjątki. Znowu związane z obecnością Matki Niebieskiej.
Pracowała zaledwie pół roku, gdy nieoczekiwanie dotknęła ją ślepota. Gdy trwała już czterdzieści dni, Mariam zdecydowała się zwrócić o pomoc do Matki Najświętszej: „Widzisz, moja Matko – zaczęła tłumaczyć – mam problem. Jestem tu ciężarem, a nigdy nie byłam traktowana lepiej. Och, jeśli podobałoby się to Tobie i Twemu Boskiemu Synowi, przywróć mi wzrok!”. W tej samej chwili Mariam ujrzała wokół siebie świat, którego piękno budziło w niej taki zachwyt i wdzięczność dla Stwórcy.
Niedługo potem Mariam spadła z wysokiego tarasu, na którym wieszała bieliznę. Początkowo myślano, że dziewczyna nie żyje; kości wydawały się połamane. Choć nie umarła, lekarze nie dawali nadziei na powrót do zdrowia. Miesiąc później miała widzenie: zobaczyła Najświętszą Maryję Pannę, która uśmiechała się do niej i zaleciła jej trzy rzeczy: posłuszeństwo, miłosierdzie i ufność. W tym samym momencie zapach perfum wypełnił pokój. Mariam była zdrowa! Zebrana rodzina i sąsiedzi na widok cudu upadli na kolana, a chrześcijanie wspólnie z muzułmanami dziękowali Bogu i wysławiali Go za cud dokonany przez Maryję.
Mariam otrzymała jeszcze polecenie przekazane podczas jednej z ekstaz, które zaskakiwały ją przy wykonywaniu codziennych prac: „Przez jeden rok pość o chlebie i wodzie, by wynagradzać za grzech obżarstwa panoszący się w świecie. Noś skromne ubranie, by wynagradzać za grzechy nieskromności i luksusu”.
Labirynt Ducha
Wszystko układało się inaczej niż powinno. Szła naprzód – mówią jej biografowie – Bożymi zygzakami. Kilkakrotnie wybierała się w podróż; zawsze statek powracał do portu powstrzymywany przez burze. Coś planowała; życie wybrało zupełnie inne koleiny. Po wielu „zygzakach” znalazła się we Francji. Wstąpiła do zakonu św. Józefa, ale i tam dopadła ją inność Bożych planów. Kilka zazdrosnych sióstr przegłosowało, by nie dopuścić jej do złożenia pierwszych ślubów. Musiała opuścić józefitki. Ale w tym miejscu Bóg przygotował dla niej drogę na skróty: z dnia na dzień trafiła do karmelu. Stała się siostrą Marią od Jezusa Ukrzyżowanego.
Była dziwną zakonnicą. Potrafiła wpadać w ekstazę podczas zwykłych prac. Podnosiła szklankę do ust, by nagle zacząć wybijać rytm drugą ręką, kołysać się i mruczeć do słyszanego śpiewu z nieba, albo tańczyć podczas mycia talerzy. Bóg dotykał jej codziennego życia, dając znać, że jest obecny w jej „Nazarecie” i znajduje w nim upodobanie.
Czy tak właśnie wyglądało życie codzienne zjednoczonej z Bogiem Maryi?
Święta
Maria od Jezusa Ukrzyżowanego zmarła w 1878 r. Życie zatoczyło pełny krąg: odeszła w tym samym miejscu, gdzie trzydzieści dwa lata wcześniej wszystko się zaczęło: w Betlejem. Jak zapowiedziała jej Matka Najświętsza.
Minął wiek i została ogłoszona błogosławioną przez papieża Jana Pawła II. Stało się to w Watykanie 13 listopada 1983 r. Natomiast jej kanonizacja odbyła się 17 maja 2015 r.
Co dostrzegł w niej Kościół, że zdecydował się na ogłoszenie Mariam świętą? W czym ma ona być wzorem dla zwykłych chrześcijan? Co takiego ważnego niesie z sobą jej życie, skoro Kościół tak ostrożny w spotkaniu z wszelkimi niezwykłościami (dary lewitacji czy stygmatów wcale nie pomagają w procesie beatyfikacyjnym, ale wręcz przeciwnie!) zaliczył ją w poczet świętych?
Słyszymy dwie odpowiedzi.
Ksiądz Amedee Brunot, autor książki o Małej Arabce, skupia się na przesłaniu dla Bliskiego Wschodu. Pisze: „Jak moglibyśmy nie dostrzec, że to dziecko Galilei i Kościoła Wschodniego ma wiele do powiedzenia tym, którzy są z jej rasy i rytu? Podobnie jak ktoś może twierdzić, że świętość nie płynie już w żyłach Kościołów Wschodu, że ziemia anachoretów i cenobitów, pustelni i klasztorów nie daje już kwiatów i nie wydaje owoców łaski? Galilejska Mariam Baouardy to bez wątpienia odpowiedź na tego typu pesymistyczne twierdzenia. Boska moc zawsze miała upodobanie w tych biblijnych ziemiach i czasem skutkowała narodowymi powstaniami, czasem indywidualnymi cudami. To raz jeszcze zapewnienie dla mieszkających tu ludzi, powód do dumy oraz motyw do nadziei. Cóż jest bardziej zdumiewającego jak trajektoria świętych? Jakie większe orędzie nadziei może być dziś dane umęczonemu Bliskiemu Wschodowi niż ogłoszenie Palestyńczykom: oto młoda dziewczyna waszej rasy, waszego języka i jednego z najczcigodniejszych rytów?”.
Druga odpowiedź przekracza granice państw i narodów; zamieszkuje w ludzkich sercach. Mówi o tym, że najpiękniejsze w życiu „Małej Arabki” jest przesłanie o świętym życiu w szarości dnia, o obecności Boga w codziennym, zwyczajnym życiu człowieka. Dla nas to ważniejsze przesłanie niż informacje o stygmatach pojawiających się na ciele Mariam, wzmianki o jej lewitacji nad drzewami, mistycznej zamianie serc, rozmowach ze świętymi, widzeniu przyszłości. Może św. Jan Paweł II, wynosząc Mariam na ołtarze, chciał też podkreślić rolę posłuszeństwa Kościołowi, fundamentalną na obecnym zakręcie dziejów? Słuchając opowieści o galilejskiej dziewczynie, odnajdujemy wśród darowanych jej łask ducha może najbardziej urzekający nas „dar niepamięci” (który znamy też z życia Siostry Łucji, wizjonerki fatimskiej). Wiemy, że nasza bohaterka nie pamiętała żadnych niezwykłości ze swego życia. Pamięć wracała Mariam tylko wówczas, kiedy przełożeni kościelni nakazywali jej pod posłuszeństwem mówić o tym, co widziała i słyszała. „Pamiętam te rzeczy, gdy mam je powiedzieć tym, którym powinnam” – tłumaczyła.
Miriam żyła, by obudzić świat, by człowiek powrócił do życia w codziennym zachwycie i zjednoczeniu z Bogiem. To właśnie podkreślił papież Franciszek podczas jej kanonizacji: Miriam jaśniała miłością Boga. Jej misja wpisuje się w model świętości XXI stulecia – w życie „jak w Nazarecie”: szare, zwyczajne, a przecież mające wpływ na dzieje świata. Widzimy, jak wybiega ku nam ze swej zakonnej celi i woła: „Chodźmy i wielbijmy Boga, śpiewajmy Mu. Wszyscy śpią, cały świat śpi. Chodźmy i obudźmy go. Jezus nie jest znany, Jezus nie jest kochany. On, tak pełen dobroci. On, który tak wiele uczynił dla człowieka!
Niniejszy tekst to fragment książki W. Łaszewskiego pt. „Historia Objawień Maryjnych. TOM II. Od Rue du Bac (1830 r.) do Balasar (lata 1944-1955)”, wyd. Fronda
Czytaj też:
Niech w święto radosne! Historia Sekwencji WielkanocnejCzytaj też:
Boże Ciało. Heretycy, kontrreformacja i wielowiekowa tradycjaCzytaj też:
Prof. Ryszard Legutko: Polacy po drugiej wojnie byli innym narodem
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.