Pod górą Isandlwana na południu Afryki doszło w drugiej połowie XIX w. do krwawego starcia dwóch diametralnie różnych imperiów. Oto najsilniejsze i największe podówczas na świecie imperium brytyjskie weszło w drogę egzotycznemu lokalnemu imperium, stworzonemu na początku owego stulecia przez Zulusa Czakę. Był to świetny wojownik, obdarzony nie tylko ogromną siłą fizyczną, lecz także niebywałą siłą charakteru. Ten bękart przepędzony z rodzinnego plemienia potrafił – jako ktoś na kształt afrykańskiego kondotiera – zarówno do niego wrócić i je ujarzmić, lecz także zjednoczyć wszystkie inne plemiona zuluskie. Po prostu je podbił. Na ich czele pokonywał i bezlitośnie wyrzynał plemiona sąsiadów – głównie Bantu i Hotentotów. Stworzył państwo, które przypominało pod wieloma względami Prusy Fryderyka Wilhelma I i Fryderyka II Wielkiego.
Celem takiego imperialnego państwa są pokonywanie kolejnych sąsiadów i zabór ich ziem. Metodą osiągania owego celu – osadzenie własnego społeczeństwa w koszarach, gdzie ma się uczyć posłuszeństwa i zabijania. Takimi właśnie koszarami stały się Prusy Hohenzollernów. Ich najbardziej zbójecki i amoralny władca ucieleśniał, zdaniem największego z ówczesnych filozofów Woltera, przymioty króla oświeconego. Jeżeli taką opinią cieszył się w cywilizowanej Europie „Stary Fryc”, to dlaczego odmówić szacunku i uznania władcom Zulusów?
Czytaj też:
Pierwsze niemieckie obozy koncentracyjne powstały w Namibii. Ludobójstwo Herero i Nama
Słynny Czaka – antenat bohatera omawianej tu wojny, zuluskiego króla Catewayo – stworzył przecież takie właśnie mniej więcej afrykańskie Prusy. Czaka wszystkich mężczyzn uczynił żołnierzami, sformował z nich liczące 40 tys. ludzi oddziały i nauczył skutecznej taktyki bawolego łba. Taktyka ta polegała na okrążaniu nieprzyjaciół oddziałami wysuniętymi jak rogi bawołu i uderzeniami twardym rdzeniem, takim jak ten znajdujący się u połączenia bawolich rogów. Dzidy Zulusów były poręcze, bo krótsze od dotąd stosowanych na południu Afryki, nadające się do zadawania ciosów w zwarciu, za to z ostrzem długości męskiego przedramienia. Owalne tarcze, wytwarzane ze specjalnie preparowanych skór, były zarówno dostatecznie odporne na ciosy murzyńskich wrogów, jak i lekkie. Co więcej, można je było składać, by nie utrudniały marszu. Maszerowali zaś Zulusi biegiem. Podczas treningu, w czasach pokoju, musieli dziennie przebiec 50 km.
Czaka i każdy jego następca wymagali od swoich żołnierzy, aby bez litości zabijali wrogów, a nie tylko – jak to przedtem było we zwyczaju – ich straszyli. Co ciekawe, Zulu Czaka był rówieśnikiem pruskiego gen. Clausewitza, z jego teorią o „niszczeniu żywych sił przeciwnika” jako celu operacji wojskowych. Nasza historia dzieje się 60 lat później. Tyle przetrwały afrykańskie koszary od czasów Czaki. I pewnie trwałyby do dziś, gdyby Anglicy mieli dzidy i tarcze zamiast karabinów.
Great Britain
A karabiny mieli Brytyjczycy – tak jak wszystkie armie europejskie od czasów bitwy pod Sadową – oczywiście odtylcowe, strzelające ładunkiem zespolonym łatwym do nabijania, a więc zapewniającym szybkostrzelność. Strzelali tymi nabojami z karabinów Martini-Henry o dużym kalibrze: 11,45 mm. Broń ta, dająca Brytyjczykom kolosalną przewagę nad ówczesnymi wojownikami Afryki i Azji, stała się niemal symbolem imperium brytyjskiego. Oficerowie byli uzbrojeni w rewolwery rodzimej produkcji Adamsa, które pod pewnym względem były nawet lepsze od amerykańskich Coltów, nie wymagały bowiem odciągania kurka przed strzałem.
W Afryce Południowej przeciwnikami Brytyjczyków stali się jednak najpierw nie czarnoskórzy, ale biali. Byli to mieszkańcy Kraju Przylądkowego skolonizowanego już w połowie XVII w. przez Holendrów, do których dołączyli niemieccy protestanci i francuscy hugenoci. Stworzyli oni społeczność zwaną Burami. Pod naciskiem „czerwonych kurtek” (jak określano brytyjskich żołnierzy od koloru ich mundurów) i postępującej za nimi imperialnej administracji oraz napływu kolonistów angielskich i szkockich w latach 30. i 40. XIX stulecia Burowie ruszyli w głąb lądu. Po wędrówce, jaka przeszła do historii pod nazwą Wielkiego Treku, stworzyli po zajadłych walkach z Bantu swoje nowe republiki Transwalu i Oranii, a po wojnie z Zulusami – Natalu (rychło zresztą zajętego przez Wielką Brytanię). Inni Burowie też długo nie cieszyli się niezależnością – w roku 1867 odkryto na ich terytoriach diamenty, a w 1886 r. złoto. Spowodowało to napływ innych Europejczyków, no i oczywiście dalszą presję Brytyjczyków. Po pierwszej wojnie z nimi (na początku lat 80.) nieco tylko ograniczoną niezależność od Wielkiej Brytanii nawet zachowali, ale drugą – na przełomie wieków – Burowie przegrali (trzeba przyznać, że Anglicy potrafili mądrze postąpić ze zwyciężonymi – ze wszystkich ziem utworzyli w 1910 r. dominium o nazwie Związek Południowej Afryki i przyznali Burom wiodącą w nim rolę, z niderlandzkim jako urzędowym językiem włącznie).
Czytaj też:
Powstanie Mau Mau i brytyjskie obozy koncentracyjne
Zanim jednak jeszcze wybuchła pierwsza wojna burska, urzędnicy i wojskowi Zjednoczonego Królestwa postanowili rozprawić się z państwem czarnych Zulusów, wciśniętym między posiadłości jednych i drugich białych. Jak to bywa, wykorzystali pretekst. Oto synowie jednego z kacyków, ścigając jego niewierną żonę, znaleźli się na obszarze Natalu. Gubernator kolonii wystosował więc ultimatum do króla Catewayo. Zażądał: rozwiązania w ciągu trzech tygodni zuluskich sił zbrojnych, utworzenia w królewskim kraalu (siedzibie) Ulundi oficjalnego przedstawicielstwa brytyjskiego, otwarcia kraju dla chrześcijańskich misjonarzy i przekazania władzom Natalu synów zdradzonego kacyka w celu ich „przykładnego ukarania”. Dodatkowo Zulusi mieli przekazać Brytyjczykom 500 sztuk bydła. Takich żądań żaden władca, zwłaszcza Zulusów, przyjąć nie mógł. Wobec braku odpowiedzi 11 stycznia 1879 r. Brytyjczycy oświadczyli, że znajdują się w stanie wojny z Zulusami.