Lepsi niż komandosi. Polscy grenadierzy mogli uczyć „specjalsów” z US Army
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Lepsi niż komandosi. Polscy grenadierzy mogli uczyć „specjalsów” z US Army

Dodano: 

Po przedostaniu się do W. Brytanii został osadzony na wyspie Bute. Wyciągnął go stamtąd mjr Tadeusz Szumowski, szef Wydziału Spraw Specjalnych MON, stary znajomy z tajnej działalności przeciw Niemcom. Galinat dla niepoznaki otrzymał wtedy nazwisko Zaremba.

Drugą wadą – podobnie jak generała Sosabowskiego – była jego szczerość w kontaktach z Anglikami, którym często wytykał błędy. Szybko więc znalazł się pretekst do usunięcia polskiego dowódcy. Miejscowy rolnik złożył skargę na stratowanie dwóch akrów pola obsianego zbożem. Dokonać miał tego Galinat, podczas igraszek z dwiema kobietami. Koronnym dowodem był znaleziony na miejscu błękitny beret z dystynkcjami majora. Jednak komisja dyscyplinarna utrzymała dowódcę na stanowisku. Wtedy nieprzejednani Anglicy ujawnili jego prawdziwe nazwisko. Zmusiło to polskie władze do wyznaczenia w grudniu 1943 r. na dowódcę jednostki mjr. Stefana Szymanowskiego.

Prawie jak SAS

Ostatecznie etat kompani stacjonującej w Horsham ok. 70 km od Londynu przewidywał 140 żołnierzy. Byli podzieleni na 3 plutony bojowe, pluton łączności, sekcję taktyczną i gospodarczą oraz dwa piony - wojskowy i wywiadowczy (agenturalny) podległy pod MSW. Każdy żołnierz kompanii przygotowywany był do prowadzenia działań dywersyjno - sabotażowych i przechodził kursy szturmowy, walki wręcz, minerski, łączności, obsługi różnych typów broni i pojazdów.

Alianccy żołnierze w czasie ćwiczeń

Duży nacisk kładziono na wyszkolenie, sprawność fizyczną i samodzielność. Sporo żołnierzy kompanii posiadało duże doświadczenie bojowe. Chętnie przyjmowano ochotników służących przedtem we francuskiej Legii Cudzoziemskiej, a nawet w Brygadach Międzynarodowych w Hiszpanii. Od przeszłości i politycznych przekonań ważniejszy był agresywny duch bojowy i chęć walki. Potem dołączali też mówiący po niemiecku Polacy - jeńcy z Afrika Korps.

Szkolenie i przygotowanie kompanii stało na tak wysokim poziomie, że w czasie ćwiczeń z kanadyjską dywizją piechoty przed inwazją w Normandii grenadierzy nie tylko potrafili powstrzymać jej marsz, ale wzięli do niewoli cały jej sztab. Po tym zadaniu kompanią zainteresowały się amerykańskie służby specjalne, które uzupełniły jej skład o trzy „piątki” złożone z żołnierzy amerykańskich polskiego pochodzenia.

Do kompanijnej legendy przeszła też bójka w pubie w Horsham. Podpici kanadyjscy żołnierze, chcąc sprawdzić bitność Polaków zaczęli ich prowokować. Pięciu grenadierów nie chciało unikać bójki, stwierdziło jednak, że przeciwników jest za mało. Po przybyciu posiłków i kilku minutach walki, dziesięciu Kanadyjczyków wyleciało na ulicę razem z witryną pubu.

W lutym 1944 r. kompanię podzielono na dwie grupy bojowe - „K” utworzoną przede wszystkim z emigrantów polskich z Francji i byłych żołnierzy Legii Cudzoziemskiej oraz „S” złożoną m.in. z żołnierzy polskich zbiegłych z Werhmachtu i jeńców, popularnie nazywane „francuską” i „niemiecką”.

Zabójcza bezczynność

Bojowe użycie kompanii utknęło w politycznych dyskusjach na temat operacji Bardsea. Brytyjczycy chcieli wykorzystać polskich komandosów w typowy dla SOE „jednorazowy” sposób – zrzucając ich w celu wyrządzenia jak największych szkód Niemcom. Polskie dowództwo nie chciało wysyłać żołnierzy do pomocy komunistom z ruchu oporu, ani narażać polskiej społeczności na niemieckie represje. Anglicy z kolei nie chcieli słyszeć o uwalnianiu polskich robotników przymusowych z niemieckich obozów pracy i zaciąganiu ich do polskiego wojska. Do końca wojny mogli jeszcze pracować dla aliantów, a rosnące w siłę polskie siły zbrojne z pewnością drażniłyby Stalina.

Czytaj też:
Charles Douw van der Krap - Jawajczyk w Armii Krajowej

W konsekwencji na teren Francji zrzucono w marcu 1944 r. tylko oficerów służby wywiadowczej kompani z kpt. Władysławem Ważnym „Tygrysem“. Przy pomocy partyzantów z Moniki namierzyli oni 173 wyrzutnie rakiet V-1. Dzięki przekazanym informacjom bombowce RAF-u zniszczyły 83 z nich. Aktywnie działający Tygrys został w sierpniu 1944 r. namierzony przez radiopelengację i zginął w walce z Niemcami.

Kompania w sierpniu 1944 r. została postawiona w stan gotowości do przerzutu na teren Francji. Postępy alianckiego natarcia i dojście frontu do granicy francusko – belgijskiej sprawiły jednak, że akcja ta straciła sens. Udział w niej niespodziewanie odwołano na pożegnalnej zbiórce przed wylotem 1 września 1944 r.

W pełni przygotowani do walki i zmotywowani komandosi czekali na wejście do działań. Premier Mikołajczyk zaproponował wtedy ich przerzut do walczącej Warszawy, ale na to nie zgodzili się Brytyjczycy. Potem mieli być zrzuceni na teren Niemiec, gdzie organizowaliby ataki dywersyjne i sabotaż przy pomocy polskich jeńców i robotników przymusowych. Na to z kolei nie zgodził się gen. Sosnkowski w obawie o odwetowe działania Niemców. Nie można też ich było włączyć do desantujących się nad Arnhem spadochroniarzy gen. Sosabowskiego z powodu braku czasu na bojowe zgranie obu jednostek. Morale żołnierzy spadło do dramatycznie niskiego poziomu. Część grenadierów pod dowództwem mjr. Kowalskiego została włączona do 1 SBS dopiero w grudniu 1944 r. Pododdział został rozwiązany 4 września 1945 r.

Spotkanie generałów Sosabowskiego i Browninga

Do końca tajemniczy

Z doświadczenia i umiejętności żołnierzy chętnie natomiast skorzystali Amerykanie. W połowie września 1944 r. mjr Szymanowski został komendantem amerykańskiego ośrodka szkolenia jednostek specjalnych w Wentworth w Anglii. Od razu dostał poważne zadanie szkolenia powstających Specjalnych Alianckich Powietrznodesantowych Sił Rozpoznawczych (SAARF). Ich zadaniem było zabezpieczenie wyzwalania obozów jenieckich na terenie Niemiec. Alianci obawiali się, że w obliczu szybko postępującej w głąb Niemiec ofensywy, jeńcy mogą zostać użyci jako żywe tarcze albo pozostawieni na pastwę miejscowej ludności lub śmierć głodową. Grupy SAARF miały przedostać się w pobliże obozów jenieckich, zbadać panujące w nich warunki, zabezpieczyć dostarczanie tam pożywienia i lekarstw, a w razie możliwości również zapobiec ewakuacji jeńców do czasu nadejścia głównych sił aliantów.

O działaniach tych grup wiadomo niewiele, informacje spoczywają do dzisiaj w tajnych amerykańskich archiwach. Podobnie skąpe
są informacje o dalszych losach grenadierów. Z relacji ostatniego dowódcy kompanii – mjr Zbigniewa Pierścianowskiego i wspomnień innych żołnierzy wynika, że grenadierzy jeszcze długo po wojnie brali udział w wielu tajnych operacjach, organizowanych przez zachodnie służby specjalne za żelazną kurtyną.