Brak broni w ogóle, a ciężkiej w szczególności, powodował, że natarcia powstańców z góry skazane były na niepowodzenie. Dzięki ich woli walki i pomysłowości ubogi arsenał wzbogacały wprawdzie błyskawice – czyli wytwarzane konspiracyjnie peemy wzorowane na stenach, granaty wypełniane prochem z niewybuchów czy wyrzutnie butelek zapalających konstruowane z samochodowych resorów, ale produkowanie w taki sposób dział i ckm-ów było już niemożliwe. A o czołgach nie ma co mówić…
Podziemna armia nie rezygnowała z planów użycia broni pancernej w ostatecznej rozprawie z Niemcami. Dlatego w III Oddziale Komendy Głównej Armii Krajowej utworzono specjalny referat broni szybkich i pancernych. Na jego czele stanął płk Janusz Bokszczanin, mający doświadczenie walk w jedynej we wrześniu 1939 r. polskiej brygadzie pancerno-zmotoryzowanej płk. Stanisława Maczka. Trzy tygodnie przed wybuchem Powstania Warszawskiego Bokszczanina powołano na zastępcę szefa sztabu KG AK.
Ordre de bataille sił powstańczych przewidywał zaś utworzenie w południowo- zachodniej części Śródmieścia południowego 3. Batalionu Pancernego „Golski”, w sile trzech kompanii czołgów i dwóch kompanii piechoty. 1 sierpnia 1944 r. obnażył smutną prawdę: żadnej broni pancernej nie było, a broni strzeleckiej – jak prawie wszędzie – śladowe ilości. Batalion zdołał zająć Politechnikę i ul. Śniadeckich, ale z Kolonii Staszica go wyparto.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.