Byli oni bowiem wśród tych polskich żołnierzy, którzy 6 sierpnia 1914 r. w szeregach kompanii kadrowej przekroczyli granicę zaboru rosyjskiego. I tak się stało, że spośród wszystkich oficerów legionowych, którzy w tej wojnie z zginęli, tylko oni dwaj otrzymali odznaczenie niepodległościowe najwyższej klasy – Krzyż Niepodległości z Mieczami. A wraz z niemal wszystkimi pozostałymi – Virtuti Militari.
„Miał tylko jedną namiętność”
„Młot” Parczyński pochodził z Krakowa, przed wybuchem pierwszej wojny światowej studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wkrótce po przekroczeniu z „kadrówką” granicy zaboru rosyjskiego przeprowadzone przezeń działania rozpoznawcze pozwoliły na podjęcie decyzji o wkroczeniu strzelców do Kielc opuszczonych przez Rosjan. I to być może Parczyński był tym oficerem, który na jednej z pierwszych i jednocześnie jednej z najbardziej znanych fotografii legionowych szedł obok swojego przyjaciela kpt. Kazimierza Piątka „Herwina” na czele wchodzącej do miasta kolumny legionowej. Mariusz Wołos, biograf „Herwina”, przywołał w swojej książce odnoszącą się do tej przyjaźni relację Kordiana Zamorskiego, który wspominał, że Parczyński, „duchowy brat śp. Herwina, jak tamten nie bywał w żadnej restauracji ni kawiarni, nie pił alkoholu, nie palił tytoniu. Miał jedną namiętność, uczyć się wojny i organizować na wsi Związek Strzelecki”.
Prawie rok później „Młot”, już jako oficer I Brygady, został ciężko ranny w boju pod Tarłowem, kiedy prowadził swój pluton do ataku „z niezwykłą odwagą i brawurą”. Jeden z legionistów, Jan Kruk-Śmigla, zapisał wówczas w dzienniku: „Między innymi był ranny ppor. Młot (Parczyński), który należał do tej kategorii co Herwin [Kazimierz Piątek] i Grudziński [Franciszek Pększyc]. Ranę otrzymał ciężką”. Polegli zaledwie kilka tygodni wcześniej Piątek i Grudziński należeli do wybitnych oficerów legionowych. I w tym kontekście należy rozumieć uwagę Kruka-Śmigli poczynioną wobec Parczyńskiego.
Wyleczywszy rany, „Młot” wrócił do I Brygady i jako dowódca kompanii wziął udział w kampanii na Wołyniu. Po kryzysie przysięgowym został wcielony do armii austro-węgierskiej i wysłany na front włoski. W maju 1918 r., wskutek odnowienia ran, odesłano go do szpitala. Stamtąd jednak zdezerterował, wrócił do kraju i zaczął działać w Polskiej Organizacji Wojskowej jako komendant okręgu Kutno, a następnie w Warszawie, gdzie brał udział w rozbrojeniu Niemców.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.