Wielka woda we Wrocławiu. Jak 26 lat temu walczono z powodzią tysiąclecia?

Wielka woda we Wrocławiu. Jak 26 lat temu walczono z powodzią tysiąclecia?

Dodano: 
Wrocław podczas powodzi tysiąclecia. Amfibia na ul Trzebnickiej, 14 lipca 1997r.
Wrocław podczas powodzi tysiąclecia. Amfibia na ul Trzebnickiej, 14 lipca 1997r. Źródło: Wikimedia Commons / Marcinwiacek, CC BY-SA 4.0
Gabriela Nastałek-Żygadło || Wydarzenia, które rozegrały się w lipcu 1997 r. pozostawiły u tysięcy mieszkańców Dolnego Śląska i Opolszczyzny niezatarte wspomnienia. Ogromna powódź wyrządziła straty materialne rzędu 3,5-4,5 miliarda dolarów. Do stolicy Dolnego Śląska „wielka woda” dotarła 12 lipca. Jak wyglądała dramatyczna walka z żywiołem?

Powódź z 1997 r. do naszej historii przeszła jako powódź tysiąclecia. Skala zniszczeń była bowiem bezprecedensowa. Kataklizm dotknął południową i zachodnią Polskę, północno-zachodnią Słowację, wschodnie Niemcy oraz niemal całe Czechy. We wszystkich tych państwach zginęło łącznie 114 osób, w samej Polsce – 56.

Cisza przed burzą

Jest początek lipca 1997 r. Wszyscy w tym roku przeczuwają, że żniwa będą opóźnione, bo ciągle pada deszcz. Rodzice wpadają na pomysł, aby mnie i brata wysłać do stryjostwa mieszkającego w Radwanicach. Cieszę się, bo z Radwanic jest przecież rzut beretem do Wrocławia, gdzie czekają nas różne atrakcje. 8 lipca jedziemy do Wrocławia, a stamtąd do Radwanic. W końcu nie pada! Świeci piękne słońce. Bujając się beztrosko na dużej huśtawce w ogrodzie nie mogłam przypuszczać, że za kilka dni wszystko to znajdzie się pod wodą… (1)

Bezpośrednią przyczyną katastrofalnej powodzi z 1997 r. były niezwykle intensywne deszcze jakie nawiedziły południowo-zachodnią Polskę, Czechy, wschodnie Niemcy, południowo – zachodnią Słowację oraz wschodnią Austrię. Najbardziej intensywne deszcze padały od 3 do 10 lipca. W ciągu kilku dni spadła miesięczna ilość opadów, a w górach nawet dwumiesięczna. Już 7 lipca pod wodą znalazło się Kłodzko, 10 lipca fala na Odrze zalała część Opola oraz Racibórz. Tymczasem lokalne wydanie „Gazety Wyborczej” informowało:, że „We Wrocławiu nie grozi nam powódź, ale (...) pojedyncze piwnice mogą być podtopione”. Jednak w tym samym dniu prezydent miasta Bogdan Zdrojewski, zaalarmowany sytuacją w Opolu, zaapelował do mieszkańców Wrocławia, aby zaczęli gromadzić zapasy wody pitnej, a do dyrektorów największych instytucji w mieście – by podjęli stosowne działania przygotowawcze na wypadek powodzi. Ludzie oglądając wiadomości i widząc, jak wielkie szkody żywioł wyrządził w Opolu zaczynają się mobilizować do walki. Choć nie brakuje też głosów, że nic złego przecież się nie wydarzy.

Po dwóch dniach pobytu u stryjostwa, gdy rano wracamy z zakupów, dzwoni mama. „Dzieci wracajcie do domu jak najszybciej, idzie wielka fala! Niech stryjek nakupi chleba i wody. Niech wynoszą na górę co się da!”. Mało kto chce wierzyć w to, że do Radwanic dotrze wielka woda. Jeśli nawet, to na pewno nie tak straszna jak w Opolu. Jednak mama stawia na swoim i każe nam wracać. Bo co będzie, jak woda podmyje tory? Mój brat biegnie jeszcze do sklepu i kupuje stryjence parę bochenków chleba i 2 paczki sucharków. Szybkie pakowanie, pożegnanie i wsiadamy w autobus do Wrocławia. Na Dworcu Głównym słyszymy komunikaty mówiące, że pociągi jadące w kierunku Opola są odwołane. Wsiadamy w pociąg w kierunku na Jelenią Górę i po 45 minutach jesteśmy w domu”. (1)

Batalia o Łany

Tymczasem nazajutrz, 11 lipca rozpoczyna się batalia o podwrocławską miejscowość Łany. Zapada decyzja, aby w obliczu nadciągającej fali – celem zniwelowania szkód we Wrocławiu – wysadzić tamtejsze wały (a także w Jeszkowicach i Kamieńcu Wrocławskim). Mieszkańcy tych miejscowości, zwłaszcza Łanów, w nocy z 11 na 12 lipca na wieść o tym, że saperzy podkładają ładunki wybuchowe wylegli na wały, organizując protest. Doszło wówczas do utarczek między saperami a mieszkańcami. Nad ranem wicewojewoda odwołał akcję saperów, a ludność poinformowano, że „zaszła pomyłka”. Ponowną akcję podjął wojewoda, który przyjechał do wsi ok. godz. 18:00, lecz i on nie zdołał przekonać mieszkańców. Wicekomendant wrocławskiej policji Jan Albrechciński odmówił pacyfikacji protestujących, przez co został odwołany ze stanowiska. Nad ranem 12 lipca saperzy prowadzili akcję z helikopterów, ale ładunki są za małe. I choć do Łan udaje się wojewoda z wekslami in blanco podpisanymi przez ówczesnego premiera, Włodzimierza Cimoszewicza (weksle mają być gwarancją wypłaty odszkodowań po zniszczeniu wsi), to mieszkańcy nie dają się przekonać.

Powódź tysiąclecia, 1997 rok. Okolice Wrocławia

Po latach dominują głosy, że wysadzenie wałów w Łanach mogłoby faktycznie zredukować niszczycielską siłę żywiołu. Jak mówił Wojciech Adamski, ówczesny komendant wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej: „Gdyby się udało tam puścić wodę na te tereny, czyli przerwać ten wał, to do Jazu Bartoszowickiego nie doszłaby ta fala i tego zalania w okolicach Jazu Bartoszowickiego by nie było. Z punktu widzenia hydrologicznego to była słuszna decyzja”. Jednak jak dodaje – „Z punktu widzenia społecznego nie była wykonalna moim zdaniem”.

Mieszkańcy tej miejscowości mierzyli się potem z bardzo krytyczną oceną wielu wrocławian, wielu mieszkańców było zwyczajnie wściekłych, na – ich zdaniem – niezwykle egoistyczną postawę Łanian. Innego zdania są oczywiście mieszkańcy wsi, którzy do dziś są dumni ze swojej solidarnej postawy i wciąż mają żal za bezduszne potraktowanie ich przez wojewódzkich urzędników. Jak mówił Ryszard Wychudzki, wieloletni sołtys Łanów: „Ludzie, którzy przeżyli powódź w całej Polsce, do dziś boją się szumu wody, a śmigłowce są dla nich synonimem pomocy. My na ich widok wpadamy w panikę. Wszystkich chciano ratować, ale nas wysadzić, zbombardować i zalać”.

Wrocław pod wodą

Jesteśmy w domu. O tym, co się dzieje u rodziny w Siechnicach dowiadujemy się od ciotki z Wrocławia oraz z telewizji. Siechnice zostają zalane błyskawicznie. Domy wuja i stryja zostają zalane do pierwszego piętra. Stryjek o mało się nie utopił, gdy ratował zwierzęta. W dwóch małych pokoikach na poddaszu jego rodzina spędziła ponad tydzień, zanim woda opadła. Jedzenie dostarczał im śmigłowiec. Te wydarzenia odcisnęły na nich wielkie piętno. Gdy mama jesienią pojechała do Radwanic, jej zdaniem, stryj przez tych kilkanaście tygodni postarzał się o dziesięć lat. (1)

Istotnie Siechnice zostały zalane w ciągu kilku godzin. Nad miastem zawisła groźba epidemii – do Siechnic bowiem – które jak wierzono nie zostaną zalane – zwieziono wcześniej ponad 500 sztuk świń. Oczywiście wszystkie się utopiły. Z kolei w Zootechnicznych Zakładach Doświadczalnych zatopione zostały obory z bydłem. Padlinę zaczęto zbierać dopiero po pięciu dniach. Martwe zwierzęta znajdowało dosłownie wszędzie, na ulicach i na prywatnych posesjach. Na pomoc zjechało wojsko. Jak opowiadał Grzegorz Roman, autor książki „Wielka powódź - Siechnice 1997”: „Przywieziono 20 żołnierzy, rekrutów, z odpowiednim sprzętem, koparkami. Tyle, że chłopcy wjeżdżali na podwórko i topili się w błocie, nie wiedzieli gdzie się kończy bruk. Dopiero kiedy dostałem ich pod komendę, zabraliśmy się metodycznie do roboty, dom po domu, ogród po ogrodzie, z rozwalaniem komórek i zabudowań gospodarczych. W sześć dni usunęliśmy padlinę. To było niezwykle trudne, ponieważ w każdej chwili groziło nam, że wojewoda otoczy Siechnice kordonem i ogłosi kwarantannę”.

Woda idzie dalej i 12 lipca 1997 r. wdziera się do Wrocławia. Jaki pierwsi zostają zaalarmowani mieszkańcy osiedla Księże Małe – jednakże większość osób nie opuszcza miasta, tylko napełnia worki z piaskiem. Wyczyszczone zostają wszystkie okoliczne piaskownice.

Około godz. 13.00 woda wdarła się na osiedle. Do centrum miasta woda dotarła prawdopodobnie przez Żabią Groblę i ul. Traugutta. Następnie przez ul. Kościuszki i ul. Komuny Paryskiej dotarła do fosy miejskiej rozlewając się na okoliczne osiedla, nocą docierając na południu do ul. Piłsudskiego i Dworca Głównego, a na zachodzie płynąc w stronę ul. Legnickiej i osiedla Szczepin. Rozpoczęła się dramatyczna walka o obronę zoo, a pośrednio także osiedli Biskupin i Sępolno. Jak mówiła Ewa Piasecka z Wrocławskiego Ogrodu Zoologicznego - „Mieszkańcy Sępolna i Biskupina zdawali sobie sprawę, że jeśli puszczą wały przy zoo, ich osiedla zostaną zalane. Dlatego wolontariusze tłumnie przychodzili z pomocą. Ocenialiśmy, że 10 tysięcy osób przyszło ratować nasze zoo”. Podczas mszy w pobliskim kościele przy ul. Wittiga proboszcz Stanisław Golec wezwał mieszkańców do obrony ogrodu zoologicznego. „Pomodlić możemy się kiedy indziej, teraz bierzcie łopaty i gumowe buty i idźcie ratować zoo”. Walka została wygrana – wrocławskie zoo oraz Sępolno i Biskupin uniknęły zalania.

Równie intensywne i zakończone sukcesem działania zostały podjęte w celu ochrony bezcennych zabytków Ostrowa Tumskiego, księgozbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej na Piasku oraz Zakładu Naukowego Ossolińskich. Mniej szczęścia miało położone tuż nad Odrą Archiwum Państwowe – do magazynów archiwalnych wdarła się woda i część zasobu została zalana. Zniszczony został także Ogród Japoński. Zalane zostały budynki Teatru Polskiego i sądu wojewódzkiego. Ponadto, w wyniku powodzi, ucierpiały trzy hale sportowe, port miejski, zakład uzdatniania wody oraz Dworzec Świebodzki. Woda wdarła się także na osiedla zbudowane na tzw. terenach zalewowych: Kowale, Maślice, Rakowiec, Pracze Odrzańskie, Księże Wielkie czy wreszcie Kozanów, gdzie woda utrzymywała się najdłużej.

Choć sytuacja po kilku dniach zaczęła się powoli normować, to ponowne opady deszczu przyczyniają się do powstania drugiej fali powodziowej. 23 lipca Kozanów ponownie został zalany przez cofkę na Ślęzy. Druga fala powodziowa na Odrze przeszła przez Wrocław 25 lipca (ponownie zostały zalane Siechnice).

Głównymi ośrodkami informacyjnymi w mieście była Telewizja Dolnośląska TeDe, która nadawała wówczas non stop informacje poświęcone sytuacji w mieście i regionie, a także Radio Wrocław. Ogółem żywioł zniszczył 44 km dróg oraz 21 mostów, kładek i wiaduktów. Remonty kosztowały miasto 132 miliony złotych, ponadto uzyskano 115 mln zł dotacji: 66,2 mln zł z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, 43 mln zł z Banku Światowego i 5,7 mln zł z programu Phare. Podjęto również decyzję modernizacji wrocławskiego węzła wodnego, a także wykonania kanału Odra-Widawa.

Wszyscy na okrągło oglądamy w domu albo TeDe albo TVP Wrocław. Piosenka „Moja i twoja nadzieja” na zawsze będzie mi się już kojarzyć z tamtym czasem. Jeździmy też nad tamę do Mietkowa (największy zbiornik retencyjny Dolnego Śląska; przyp. red.) – mieszkamy blisko, bo tylko 10 kilometrów. I choć jesteśmy „z drugiej strony” Zalewu i nie powinno nas zalać, to strach jest. Zbiornik był napełniony praktycznie maksymalnie. Ponieważ ciągle dokonywano zrzutów wody, okoliczne miejscowości i tak już były podtapiane. Mama przywozi informację, że chcą zalać Chwałów (wieś w Gminie Mietków leżąca przy Zbiorniku Mietkowskim), aby chronić tamę przed pęknięciem. Mieszkańcy Chwałowa walczą nad umocnieniem wałów przez 4 dni. Na szczęście tama wytrzymała.

Do dziś na myśl o tym, „co by było gdyby…” dostaję gęsiej skórki. W dwa lata po powodzi przeprowadziło się do naszej wsi młode małżeństwo z Wrocławia. Mieszkali na Kozanowie. Po tym, co przeżyli w lipcu 1997 r. podjęli decyzję, że nie chcą tam dłużej mieszkać. Wolą już dom na wsi do kapitalnego remontu, niż „pływające” mieszkanie. Powódź zmienia zapatrywania na życie. (1)

Dziś, przeglądając relacje prasowe i zdjęcia z tamtych strasznych lipcowych dni, uderza jedno – niezwykła ludzka solidarność. Oczywiście zdarzały się „czarne owce”, jak szabrownicy i ci, którzy chcieli zarobić na ludzkim nieszczęściu. W przeważającej mierze jednak mieszkańcy Wrocławia i innych zalanych miejscowości zdali najważniejszy egzamin w życiu, czyli egzamin z człowieczeństwa. Miejmy jednak nadzieję, że los oszczędzi nam powtórki z historii i walka z żywiołem pozostanie jedynie we wspomnieniach.

(1) Wspomnienia Autorki tekstu.

Czytaj też:
Zamek w Malborku. Historia i tajemnice perły polskiej turystyki
Czytaj też:
"Gorzki smak Arizony" -  upadek PGR-ów w polskim filmie dokumentalnym

Źródło: DoRzeczy.pl