PIOTR WŁOCZYK: Wiemy, że los Finlandii wisiał na włosku na przełomie lat 1939 i 1940, a następnie pod koniec wojny kontynuacyjnej (1941–1944). Tymczasem – jak pisze pan w swojej książce – „Finlandia ledwie ocalała w roku 1948”...
DR KIMMO RENTOLA: Sowieci byli wtedy bliscy zamienienia Finlandii w „demokrację ludową”.
Po tym, jak we wrześniu 1947 r. w życie wszedł pokój paryski, Sowieci postanowili na nowo ukształtować relacje z Finlandią. Stalin chciał sojuszu wojskowego z Helsinkami, który pozwoliłby na zdominowanie nas. Na wypadek, gdyby fińskie władze powiedziały „nie”, Moskwa miała w zanadrzu plan zainstalowania u nas „demokracji ludowej”.
Stalin na pewno rozumiał, z czym to się może wiązać...
Oczywiście. Zdecydowana większość fińskiego społeczeństwa i klasy rządzącej była przeciw takiemu „sojuszowi”. Ostatecznie jednak prezydentowi Juho Paasikiviemu udało się przekonać Sowietów, by umowa wyglądała inaczej. Stanęło na tym, że „sojusz” zadziałałby tylko, jeżeli zachodnie państwa zaatakowałyby ZSRS przez terytorium Finlandii.
Jak prezydentowi Paasikiviemu udało się przekonać do tego Moskwę?
Sowieci doskonale pamiętali swoje doświadczenia z okresu drugiej wojny światowej, gdy Finowie byli w stanie dwukrotnie powstrzymać uderzenia Armii Czerwonej – najpierw w trakcie wojny zimowej, a następnie latem 1944 r. Stalin rozumiał, że jeżeli będzie się starał przymusić Finlandię do zawarcia pełnego sojuszu wojskowego, to pochłonie to mnóstwo zasobów, sił militarnych i będą z tego same problemy. Zdecydował więc podpisać taki ograniczony układ, który był dla Finów maksimum, na co mogli się zgodzić. Poza tym widział już na horyzoncie inne kryzysy – m.in. jugosłowiański i berliński – więc stwierdził, że na północy lepiej mieć spokój.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.